Gdy do akcji ruszyli amerykańscy żołnierze, europolitycy zrozumieli wreszcie, że wypadli z globalnej rozgrywki
Chirac, który przed kamerami omijał Blaira jak zadżumionego, a zaczął z nim rozmawiać dopiero wtedy, gdy w pobliżu nie było już dziennikarzy - to był doprawdy żałosny obrazek z ubiegłotygodniowego szczytu UE. Najważniejsze postaci unii zachowywały się jak panienki, które na pokazach mody przyczepiały sobie do kusych kostiumów hasła antywojenne. Ale była to raczej dobra mini do złej, samobójczej na dłuższą metę gry.
Gdy do akcji ruszyli amerykańscy żołnierze, europolitycy uświadomili sobie z całą mocą, że wypadli z globalnej rozgrywki. Niektórzy zaczęli nawet przebąkiwać, że w razie wykrycia broni masowego rażenia w Iraku ich kraje mogą się przyłączyć do operacji wojskowej, a komentatorzy gospodarczy otwarcie zaczęli wyrażać zaniepokojenie, co będzie, gdy Bush wygra wojnę i ich firmy zostaną z Iraku wypchnięte. Czy aby te deklaracje i obawy trochę nie poniewczasie?
Trzy kraje, które najzacieklej przeciwstawiały się Stanom Zjednoczonym - Belgia, Francja i Niemcy - postanowiły zastosować manewr zwany pokracznie "ucieczką do przodu". Zwołały na kwiecień szczyt wszystkich krajów UE, które chciałyby nadal wspólnie myśleć o europejskiej polityce zagranicznej i obronnej. Czy zaowocuje to przypieczętowaniem podziału politycznego unii na tych, którzy idą wspólnie z USA, i tych, którzy chcieliby się podporządkować Francji? Trudno jednoznacznie orzec. Na pewno jednak przyspieszy rozkład idei Europy jako jednolitego mocarstwa, które jeszcze niedawno śniło o... gospodarczej dominacji nad Stanami Zjednoczonymi.
Stracone złudzenia
Kłopotom politycznym unii towarzyszą problemy gospodarcze. Przed trzema laty na szczycie w Lizbonie przywódcy europejscy dumnie ogłosili strategię zakładającą, że w ciągu 10 lat zjednoczony Stary Kontynent stanie się pierwszą potęgą gospodarczą świata. Pierwszą, to znaczy przed Stanami Zjednoczonymi.
W ostatnim raporcie przed marcowym szczytem unii napisano jednak z żalem, że chociaż "w realizacji strategii lizbońskiej nastąpił wyraźny postęp, jest on niewystarczający, by w 2010 r. osiągnąć cele sformułowane w Lizbonie". Podobny żal przebija z konstatacji, że "Europa jest równie dobra jak USA w kreowaniu firm", ale nowe przedsiębiorstwa napotykają niejakie "trudności w rozwoju".
Europa pozostaje także daleko w tyle za USA pod względem wydajności pracy (85 proc. amerykańskiej), nie mówiąc o wzroście PKB. W ostatnio ogłoszonym raporcie OECD oszacowano co prawda, że wzrost gospodarczy w USA w roku 2003 będzie niezbyt imponujący i wyniesie 2,6 proc., ale w tym samym czasie gospodarka krajów strefy euro ma wzrosnąć zaledwie o procent.
Edi wchodzi do Europy
Europa nawet mentalnie nie jest przygotowana do przewodzenia światowej gospodarce. Czytelnik wydanej przez Brukselę "zielonej księgi" dotyczącej promowania przedsiębiorczości na kontynencie ze zdumieniem odkrywa, że jednym z poważnie rozpatrywanych sposobów zachęcania do tworzenia firm jest pomoc bankrutom, m.in. przez umarzanie długów. W tym samym dokumencie rozważa się obszernie "promowanie przedsiębiorczych kobiet", m.in. za pomocą... ministerialnych konferencji. Autorzy napomykają wprawdzie z pewnym zdumieniem, że w prowadzeniu przedsiębiorstw przeszkadzają "coraz wyższe i bardziej skomplikowane podatki", ale nie posuwają się tak daleko, by postulować ich zmniejszenie.
Trudno się zatem dziwić, że w takiej atmosferze pod zdaniem: "Nie należy zaczynać własnego biznesu, jeśli istnieje ryzyko bankructwa" podpisuje się prawie połowa Europejczyków i tylko jedna czwarta Amerykanów.
Poważną słabością "strategii lizbońskiej", z czego zapewne jej twórcy nie zdają sobie nawet sprawy, jest to, że zawiera ona nie tylko wezwanie do gospodarczego rozwoju, ale do rozwoju "zrównoważonego", dbającego o "spójność społeczną" i "wymiar ekologiczny".
Jak to działa w praktyce, przekonali się ostatnio niemieccy piwosze. Od stycznia wprowadzono mianowicie w Niemczech ustawowy obowiązek płacenia kaucji za puszki i butelki do napojów. Kaucja nie jest mała, bo wynosi od 25 do 50 eurocentów. Idea była słuszna (recykling, ochrona środowiska), ale efekt piorunujący: spożycie napojów spadło w pierwszych dwu miesiącach roku o 20-60 proc. Sprzedaż największego niemieckiego producenta piwa, browaru Holsten, spadła o 20 proc. A jakie możliwości biznesowe otworzyli niemieccy ustawodawcy! Może wkrótce polscy złomiarze ruszą na podbój niemieckich supermarketów z wózkami rodzimych puszek?
Pieniądze to nie wszystko. Miliardy zainwestowane w redagowanie naukowych definicji przedsiębiorczości i chronienie przedsiębiorców przed skutkami własnych decyzji nie przyniosą Europie przewagi nad USA. Romano Prodi i jego koledzy, zabierając się do zdobywania świata, powinni poważnie pomyśleć o tym, czy w ich wojskach panuje duch bojowy. I co takiego jest kulą u nogi "starej Europy". Może wszechogarniająca myśl o wygodnym życiu i skrajna niechęć do ryzyka, które nie dają się pogodzić z duchem przedsiębiorczości? Niechęć do ryzyka, która dała o sobie znać także przy okazji wojny w Iraku.
Więcej możesz przeczytać w 13/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.