"Człowieka bez przeszłości" można porównać do "Amelii": oba filmy aż ociekają wiarą w dobrego człowieka
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, gdy myślę o nagrodzonym w Cannes fińskim filmie "Człowiek bez przeszłości", którego reżyserem jest Aki Kaurismäki, przypomina mi się "Amelia". O ile jednak francuska produkcja kojarzyła się ze słodkim likierem, o tyle ten film wydaje się wytrawny jak czysta skandynawska wódka.
Zygmunt Kałużyński: W "Amelii" była historia dobrej, zwyczajnej dziewczyny, która może żyć w dowolnym miejscu na ziemi. Tymczasem temat "Człowieka bez przeszłości" jest wyjątkowy: to opowieść o kimś, kto wskutek pobicia traci pamięć o swoim życiu.
TR: Wręcz traci życie, panie Zygmuncie, bo nasz bohater z powodu odniesionych ran umiera. A potem zdarza się cud i zmartwychwstaje. Odżywa w nim wszystko oprócz pamięci.
ZK: Lekarze stwierdzają jego zgon, on jednak ucieka ze szpitala. Jest człowiekiem funkcjonującym bez pamięci o swojej przeszłości. Skojarzyło mi się to z pewną książką - w swoim czasie miała wielkie powodzenie na Zachodzie, ale u nas przeszła bez echa. To "Nieboszczyk Mateusz Pascal" Luigiego Pirandella. Pirandello przedstawił historię człowieka, który przeżywa nieporozumienia w rodzinie, przyjeżdża do Monte Carlo i niespodziewanie wygrywa ogromną sumę. Równocześnie dowiaduje się, że umarł. Po prostu do studni w jego gospodarstwie rzucił się samobójca, którego wzięto za niego. W ten sposób Mateusz dostaje szansę zostania kimś innym. Ta powieść była istną sensacją i trzykrotnie ją sfilmowano (m.in. z Mastroiannim w roli głównej). Teraz, po obejrzeniu "Człowieka bez przeszłości", zrozumiałem, skąd się wziął sukces tej książki.
TR: Skąd?
ZK: Za czasów PRL, gdy udawało mi się - jako dziennikarzowi filmowemu - wyjechać w świat, uderzała mnie różnica w mentalności, polegająca na tym, że ja (o paradoksie!) byłem bez porównania bardziej beztroski niż moi znajomi na Zachodzie. Oni byli bogaczami: mieli domy z basenami, limuzyny, wszelkie nowoczesne urządzenia, podczas gdy ja byłem właściwie oberwańcem. Sytuacja zmuszała ich jednak, by żyli w ciągłym napięciu, szli dalej, chronili to, co mają. Amerykanie nazywają to wyścigiem szczurów. W gruncie rzeczy dla nich sytuacja Mateusza Pascala była ponętna.
TR: Była szansą, żeby się wyzwolić z tych zależności i zacząć życie od nowa?
ZK: W każdym razie poczułem, że ja, z moją nędzą, żyję w luksusie kulturalnym. Oni nie mieli czasu, żeby chodzić do kina, czytać książki, słuchać muzyki; ja miałem, bo mi było wszystko jedno. Nawet polityką się nie interesowałem, ponieważ nie miałem na nią wpływu. Zrozumiałem, dlaczego możliwość zamienienia się w kogoś innego może mieć takie znaczenie.
TR: Zwracam jednak nieśmiało uwagę, panie Zygmuncie, że bohater Pirandella wygrał fortunę w kasynie w Monte Carlo, za którą łatwo mógł się na nowo urządzić, tymczasem bohater "Człowieka bez przeszłości" ląduje koło kanału na helsińskim przedmieściu bez grosza przy duszy. Ratują go biedacy i kloszardzi mieszkający w porzuconych kontenerach. Brak dowodu tożsamości nie tylko nie pozwala mu przypomnieć sobie, kim jest, ale uniemożliwia mu również znalezienie pracy i zarobienie na siebie, a nawet zarejestrowanie się w charakterze bezrobotnego!
ZK: Ludzie z jego otoczenia też są w tragicznej sytuacji. Akcja filmu rozgrywa się w Helsinkach, czyli w zamożnym kraju skandynawskim
TR: ale przedstawia niezamożny fragment tego kraju.
ZK: Pokazuje sam dół - ludzi, którzy do tego stopnia mają liche życie, że tracą krytyczne spojrzenie na swoją sytuację.
TR: Nie ma w nich jednak żadnej goryczy, złości, agresji. To właśnie powód, dla którego porównałem "Człowieka bez przeszłości" do "Amelii": przy całej odmienności tych filmów oba aż ociekają wiarą w dobrego człowieka. Mają w sobie naiwność bajki. Tu nawet złe postacie, wbrew własnej woli, okazują się dobre!
ZK: Zastanawiam się, co mają ci wszyscy ludzie?
TR: Może mają to samo, co miał pan, kiedy wyjeżdżał za czasów PRL za granicę? Niefrasobliwość wynikającą z tego, że się nic nie ma.
ZK: Ale ja coś miałem, panie Tomaszu! Miałem rodzaj zaskakującej, paradoksalnej wolności i możność korzystania z kultury. Dlatego w stosunku do moich znakomicie zarabiających kolegów czułem się księciem konsumującym sztukę.
TR: W takim razie, co mają bohaterowie "Człowieka bez przeszłości"? Bo oni nie korzystają z kultury tak jak pan. Co najwyżej - jedząc darmową zupę - słuchają przygrywającej orkiestry Armii Zbawienia.
ZK: Wspólną cechą ich wszystkich jest bierność i stoickie, niemal filozoficzne znoszenie swojej sytuacji. Ma pan rację, że ten film jest zadziwiająco pogodny.
TR: Wyczuwam w nim chrześcijańską wiarę w to, że świat jest dobry, człowiek prawy i że - w gruncie rzeczy - wszystko będzie dobrze.
ZK: Jest tam ciekawa scena, gdy biedacy pomagają naszemu bohaterowi wrócić do życia. Kiedy staje on już trochę na nogi, pyta jednego z nich, jak mógłby się mu odwdzięczyć. Ten odpowiada: Jeżeli będę leżał twarzą do rynsztoka, to mnie obróć na plecy. To wszystko, co można dla mnie zrobić. "Amelia" to była prosta zabawa w życzliwość, natomiast "Człowiek bez przeszłości", który też jest bardzo prostym filmem, niesie ważną myśl: każdy jest twórcą samego siebie. Bohater sam musi się stworzyć od początku.
Więcej możesz przeczytać w 13/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.