Nie można traktować imigrantów jak niemowlęta Duża przestępczość wśród Marokańczyków wynika z ich kultury i profilu genetycznego - oznajmił niedawno Joost Eerdmans z populistycznej Listy Pima Fortuyna.
W tym czasie Holandią wstrząsnęło zabójstwo nauczyciela, którego dokonał 17-latek tureckiego pochodzenia. Z kolei Chail al-Mummi, przywódca duchowy holenderskich muzułmanów, oświadczył, że "geje to stwory gorsze od świń" i bronił prawa mężczyzn do "terapeutycznego bicia żon".
Holandia od 40 lat przyjmowała imigrantów właściwie bez ograniczeń. W liczącym 16 mln obywateli państwie jest ich 3 mln. Całe dzielnice Amsterdamu czy Rotterdamu, gdzie nie-Holendrzy stanowią 40 proc. mieszkańców, stały się gettami zasiedlonymi przez nie wykształconych i nie znających niderlandzkiego imigrantów. Połowa z nich nie ma pracy. - Nasza polityka migracyjna w dużej mierze poniosła fiasko - przyznaje "Wprost" Stef Blok ze współrządzącej w Holandii Partii Ludowej na rzecz Wolności i Demokracji.
- Holandia jest zbyt opiekuńcza, traktuje imigrantów jak niemowlęta. Zamiast przyznawać zasiłki, powinna zmuszać ich do samodzielności - tłumaczy "Wprost" Somalijczyk Ibrahim Hussajn. Tę obserwację potwierdza raport holenderskiego Centralnego Biura Planowania. Jego autorzy uważają, że emigranci łatwiej dostosowują się do życia w nowej ojczyźnie, gdy polityka migracyjna polega na selekcjonowaniu kandydatów (tak jak w Wielkiej Brytanii czy USA), a nie na mechanicznym udzielaniu pomocy. Osoby przybywające do krajów oferujących wysokie zasiłki socjalne mają problemy z asymilacją, a z biegiem lat to odseparowanie tylko się pogłębia. Sprzyja temu program łączenia rodzin, który pozwala przybyszom sprowadzać z ojczyzny najbliższych. Na jego mocy dzieci imigrantów, które urodziły się w Holandii, mogą sprowadzić współmałżonka z kraju pochodzenia rodziców - z tej możliwości skorzystało ponad 60 proc. dzieci imigrantów.
Dzisiejsze problemy Holandii to rezultat boomu gospodarczego, jaki w latach 60. przeżyła Europa Zachodnia, i dużego zapotrzebowania wówczas na siłę roboczą. - Obcokrajowców uważano za pracowników okresowych, którzy po wykonaniu pracy wrócą do ojczyzny. Dlatego przez 30 lat nie powstała strategia postępowania z nimi - mówi "Wprost" Ivo Magnee, ekspert ds. migracji.
Przełom nastąpił na początku lat 90., gdy rząd zaczął dostrzegać problemy z asymilacją coraz szybciej powiększającej się grupy obcokrajowców. Przygotowano program integracji, wprowadzono zasiłki dla obcokrajowców, zorganizowano kursy niderlandzkiego. Równocześnie jednak - zgodnie z zasadą politycznej poprawności - z pieniędzy podatników zaczęto finansować naukę ojczystych języków imigrantów (arabskiego, tureckiego). Efekt? 500 tys. spośród 3 mln obcokrajowców nie jest w stanie porozumieć się po niderlandzku, a milion ledwo zna ten język.
- Po zamachach z 11 wrześ-nia 2001 r. problem emigrantów upolitycznił się - mówi "Wprost" prof. Rinus Penninx, dyrektor Studiów nad Migracją. Przerażeni Holendrzy nagle spostrzegli, że w ich kraju żyje 850 tys. muzułmanów. Na tej fali wypłynął Pim Fortuyn, wzywający do uszczelnienia granic przed napływem obcokrajowców. Zabójstwo Fortuyna przed wyborami parlamentarnymi w 2002 r. jeszcze podgrzało atmosferę. Stworzona przez niego partia, debiutując na scenie politycznej, od razu weszła w skład koa-licji rządzącej.
W 2003 r. pod kierownictwem Stefa Bloka powstała parlamentarna Komisja ds. Polityki Integracyjnej, która jednoznacznie stwierdziła, że koncepcja stworzenia w Holandii multietnicznej społeczności spaliła na panewce. - Nie można tak po prostu wyrzucić cudzoziemców - mówi prof. Rinus Penninx. - Imigranci zdołali wykształcić klasę średnią. Teraz musimy znaleźć metody wymieszania jej z naszą - dodaje Blok. Pytanie, jak tego dokonać, pozostaje bez odpowiedzi, a polityk, który znajdzie rozwiązanie, przejdzie do historii jako holenderski Abraham Lincoln.
Holandia od 40 lat przyjmowała imigrantów właściwie bez ograniczeń. W liczącym 16 mln obywateli państwie jest ich 3 mln. Całe dzielnice Amsterdamu czy Rotterdamu, gdzie nie-Holendrzy stanowią 40 proc. mieszkańców, stały się gettami zasiedlonymi przez nie wykształconych i nie znających niderlandzkiego imigrantów. Połowa z nich nie ma pracy. - Nasza polityka migracyjna w dużej mierze poniosła fiasko - przyznaje "Wprost" Stef Blok ze współrządzącej w Holandii Partii Ludowej na rzecz Wolności i Demokracji.
- Holandia jest zbyt opiekuńcza, traktuje imigrantów jak niemowlęta. Zamiast przyznawać zasiłki, powinna zmuszać ich do samodzielności - tłumaczy "Wprost" Somalijczyk Ibrahim Hussajn. Tę obserwację potwierdza raport holenderskiego Centralnego Biura Planowania. Jego autorzy uważają, że emigranci łatwiej dostosowują się do życia w nowej ojczyźnie, gdy polityka migracyjna polega na selekcjonowaniu kandydatów (tak jak w Wielkiej Brytanii czy USA), a nie na mechanicznym udzielaniu pomocy. Osoby przybywające do krajów oferujących wysokie zasiłki socjalne mają problemy z asymilacją, a z biegiem lat to odseparowanie tylko się pogłębia. Sprzyja temu program łączenia rodzin, który pozwala przybyszom sprowadzać z ojczyzny najbliższych. Na jego mocy dzieci imigrantów, które urodziły się w Holandii, mogą sprowadzić współmałżonka z kraju pochodzenia rodziców - z tej możliwości skorzystało ponad 60 proc. dzieci imigrantów.
Dzisiejsze problemy Holandii to rezultat boomu gospodarczego, jaki w latach 60. przeżyła Europa Zachodnia, i dużego zapotrzebowania wówczas na siłę roboczą. - Obcokrajowców uważano za pracowników okresowych, którzy po wykonaniu pracy wrócą do ojczyzny. Dlatego przez 30 lat nie powstała strategia postępowania z nimi - mówi "Wprost" Ivo Magnee, ekspert ds. migracji.
Przełom nastąpił na początku lat 90., gdy rząd zaczął dostrzegać problemy z asymilacją coraz szybciej powiększającej się grupy obcokrajowców. Przygotowano program integracji, wprowadzono zasiłki dla obcokrajowców, zorganizowano kursy niderlandzkiego. Równocześnie jednak - zgodnie z zasadą politycznej poprawności - z pieniędzy podatników zaczęto finansować naukę ojczystych języków imigrantów (arabskiego, tureckiego). Efekt? 500 tys. spośród 3 mln obcokrajowców nie jest w stanie porozumieć się po niderlandzku, a milion ledwo zna ten język.
- Po zamachach z 11 wrześ-nia 2001 r. problem emigrantów upolitycznił się - mówi "Wprost" prof. Rinus Penninx, dyrektor Studiów nad Migracją. Przerażeni Holendrzy nagle spostrzegli, że w ich kraju żyje 850 tys. muzułmanów. Na tej fali wypłynął Pim Fortuyn, wzywający do uszczelnienia granic przed napływem obcokrajowców. Zabójstwo Fortuyna przed wyborami parlamentarnymi w 2002 r. jeszcze podgrzało atmosferę. Stworzona przez niego partia, debiutując na scenie politycznej, od razu weszła w skład koa-licji rządzącej.
W 2003 r. pod kierownictwem Stefa Bloka powstała parlamentarna Komisja ds. Polityki Integracyjnej, która jednoznacznie stwierdziła, że koncepcja stworzenia w Holandii multietnicznej społeczności spaliła na panewce. - Nie można tak po prostu wyrzucić cudzoziemców - mówi prof. Rinus Penninx. - Imigranci zdołali wykształcić klasę średnią. Teraz musimy znaleźć metody wymieszania jej z naszą - dodaje Blok. Pytanie, jak tego dokonać, pozostaje bez odpowiedzi, a polityk, który znajdzie rozwiązanie, przejdzie do historii jako holenderski Abraham Lincoln.
Więcej możesz przeczytać w 18/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.