Młody Spielberg wszedł z wycieczką do studia Universal, znalazł pusty pokój i założył tam swoje biuro Chcę być jedyną primadonną na planie filmowym" - mówi o sobie Steven Spielberg. Najsłynniejszy i od lat najbardziej wzięty filmowiec Hollywood to właściwie firma. Spielberg pracuje jak wielcy mistrzowie renesansu i baroku: Roger van der Weyden, Michał Anioł, Tycjan, Paolo Veronese czy Peter Paul Rubens. Choć sygnuje dzieła swoim nazwiskiem, tak naprawdę są one dziełem całego zespołu specjalistów, a reżyser nadaje im tylko końcowy szlif.Taki system pracy był typowy dla średniowiecznych budowniczych katedr: mieli oni tyle zamówień, że często nawet nie robili planów, tylko korygowali projekty innych. Na plac budowy wybierali się zwykle raz, by nadzorować końcowe prace. Inaczej tacy mistrzowie jak Heinrich Brunsberg (twórca m.in. katedry w Stargardzie Szczecińskim) nie byliby w stanie być autorami około stu budowli. Spielberg - dzięki pracy w stylu starych mistrzów - w planach na kolejne dwa lata ma dziesięć produkcji filmowych i aż trzy projekty reżyserskie. Na polskie ekrany wchodzi właśnie jego film "Terminal".
Rzemieślnik Steven
Autor "Szczęk" to przede wszystkim doskonały rzemieślnik, którego rola sprowadza się do bycia zwornikiem kolejnych zbiorowych dzieł. Jego filmy nie mają wyrazistego, jednolitego stylu, ale zawsze są perfekcyjnie opowiedziane i zmontowane. Bo Spielberg jest przede wszystkim mistrzem opowiadania. Szanuje widzów, więc chce im dostarczyć dobrej rozrywki, której przede wszystkim od kina oczekują. Nieważne, że opowiadane przez niego historie są często mało prawdopodobne bądź banalne. Najważniejsze, że nie ma w nich zbędnych elementów, efekty specjalne zaś zwykle wytyczają standardy na lata - jak było w wypadku "Indiany Jonesa", "ET", "Bliskich spotkań trzeciego stopnia" czy "Raportu mniejszości". Niemal wszystkie filmy Spielberga to kino przygodowe, bo reżyser doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że w każdym z nas drzemie potrzeba przeżywania przygód i pewna doza łobuzerstwa.
"Dla mnie film jest udany, jeśli mój bohater osiągnie i doświadczy tego, czego ja sam nie doświadczę w swoim rzeczywistym życiu" - tak Steven Spielberg opisuje filozofie swoich pierwszych obrazów, które w latach siedemdziesiątych wyznaczyły nowy nurt zwany "kinem nowej przygody". Nieprawdopodobne, mrożące krew w żyłach przygody niepozornego archeologa Indiany Jonesa miały początek w fantazjach nieśmiałego, wrażliwego chłopca, jakim reżyser był w młodości. Z podobnych pobudek powstał "ET". - Tak naprawdę był to film o rozwodzie moich rodziców. Spełniłem w nim moje marzenie o przyjacielu, który byłby wszystkim: bratem, którego nigdy nie miałem, i ojcem, którego obecności nigdy nie poczułem - wspomina dziś Spielberg.
Rola u Spielberga
Fabuła "Terminalu" przypomina życie reżysera, a bohater ma nawet rysy Spielberga. Film opowiada historię przybysza z Europy Wschodniej Viktora Navorskiego (Tom Hanks), który podczas podróży utracił swoje państwo - Karkozję (w wyniku zamachu stanu oficjalnie przestało ono istnieć) i na jedenaście miesięcy utknął na nowojorskim lotnisku. Ważność stracił zarówno paszport Navorskiego, jak i amerykańska wiza. Nie znający języka angielskiego przybysz wpadł w szpony biurokratycznej machiny: nie może ani wrócić do rodzinnego kraju, ani cieszyć się urokami widzianej zza szyb terminalu Ameryki. Jest więźniem, życiowym rozbitkiem, który, aby przeżyć, musi się pogodzić z losem i wykazać niemałą zaradnością.
W podobnym położeniu jak Viktor Navorski był za młodu Spielberg. Szczuplutki, niepozorny, zahukany chłopiec cierpiał, bo ignorowali go rówieśnicy. Przez długie lata nie miał przyjaciół. Miał za to zajadłych wrogów, którzy otwarcie szykanowali chłopca, m.in. za żydowskie pochodzenie. Zaufanie, a nawet podziw zyskał sposobem. Pożyczył od ojca amatorską kamerę i kręcił nią krótkie filmy z życia szkoły. Do udziału w nich zapraszał najbardziej zajadłych wrogów. Ich prestiż w szkole rósł, a dobroczyńca, czyli Spielberg, stał się najbardziej pożądanym kolegą. Już w tamtych czasach rola u Spielberga była nobilitacją i tak pozostało do dzisiaj.
Cichy wielbiciel
Obecnie aktorem najczęściej łączonym ze Spielbergiem jest Tom Hanks. Grany przez niego Navorski przypomina innego bohatera Hanksa - Chucka Nolanda z filmu Roberta Zemeckisa (skądinąd przyjaciela Spielberga) "Cast Away - Poza światem". W "Terminalu" bezludną wyspę zastąpił zatłoczony, ale równie wrogi kompleks nowojorskiego lotniska JFK. Bohater przemierza go i poznaje niczym nowy, obcy ląd. Aby przetrwać, musi się nauczyć panujących na nim zasad. Zarabia na jedzenie, wybierając drobniaki z porzuconych przez podróżnych wózków bagażowych. A kiedy władze lotniska uniemożliwiają mu to, zatrudnia się w ekipie remontującej jedno ze skrzydeł terminalu. Navorski jest sprytny, ma silny instynkt przetrwania i - podobnie jak Spielberg - jest nieustępliwy i zdeterminowany. Wszak przyszły reżyser za wszelką cenę chciał się zainstalować w wytwórni Universal. Na teren studia wszedł z wycieczką, znalazł pusty pokój i założył tam swoje biuro - na drzwiach przyczepił tabliczkę z własnym nazwiskiem. Tak naprawdę pracę w Universalu otrzymał po przedstawieniu szefom studia nakręconej za własne pieniądze krótkometrażowej etiudy "Amblin".
Spielberg poznawał język kina, oglądając setki filmów. Na podobnej zasadzie bohater "Terminalu" Viktor Navorski uczy się angielskiego - oglądając reklamy i telewizję. Motorem jego działań jest grana przez Catharine Zetę-Jones piękna stewardesa. To także odwołanie się do osobistych doświadczeń Spielberga. Gdy był chłopakiem, poniżanym przez rówieśników i zastraszonym, nie miał powodzenia wśród koleżanek, ale skrycie kochał się w kolejnych dziewczynach. Zdobył je, gdy stał się sławny. Nie miał żadnych problemów z poderwaniem znanej i urodziwej aktorki Amy Irving, a po kilku latach - atrakcyjnej Kate Capshaw (również aktorki). Z tą ostatnią żyje w szczęśliwym związku od trzynastu lat (mają pięcioro dzieci).
Szczęśliwcy wypluci z odkurzacza
"Viktor wnosi magię w życie otaczających go ludzi. Jego obecność sprawia, że lotnisko staje się szczęśliwszym miejscem" - mówi o bohaterze swojego najnowszego filmu Spielberg. Spielberg - jak Navorski - niesie nadzieję i zadowolenie. Zło jest u niego złem, a dobro dobrem, uczciwość i honor zwykle są docenione. Krytycy zarzucają Spielbergowi, że jego filmy bywają ckliwe, cukierkowe. Ale ludzie chcą w kinie właśnie wzruszeń i pozytywnych emocji. Zadaniem reżysera jest tylko takie wyważenie opowieści, by nie była ona tandetna. To udawało się dotychczas reżyserowi "E.T.", bo wiedział, że w każdym z nas drzemie dziecko, które potrzebuje odrobiny czułości, magii i przygody. - Ekran jak gigantyczny odkurzacz powinien wciągać miliony ludzi, a po dwóch godzinach wypluwać ich na ulicę zachwyconych, olśnionych, zdumionych i szczęśliwych - tak Spielberg podsumowuje swoje artystyczne credo.
Autor "Szczęk" to przede wszystkim doskonały rzemieślnik, którego rola sprowadza się do bycia zwornikiem kolejnych zbiorowych dzieł. Jego filmy nie mają wyrazistego, jednolitego stylu, ale zawsze są perfekcyjnie opowiedziane i zmontowane. Bo Spielberg jest przede wszystkim mistrzem opowiadania. Szanuje widzów, więc chce im dostarczyć dobrej rozrywki, której przede wszystkim od kina oczekują. Nieważne, że opowiadane przez niego historie są często mało prawdopodobne bądź banalne. Najważniejsze, że nie ma w nich zbędnych elementów, efekty specjalne zaś zwykle wytyczają standardy na lata - jak było w wypadku "Indiany Jonesa", "ET", "Bliskich spotkań trzeciego stopnia" czy "Raportu mniejszości". Niemal wszystkie filmy Spielberga to kino przygodowe, bo reżyser doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że w każdym z nas drzemie potrzeba przeżywania przygód i pewna doza łobuzerstwa.
"Dla mnie film jest udany, jeśli mój bohater osiągnie i doświadczy tego, czego ja sam nie doświadczę w swoim rzeczywistym życiu" - tak Steven Spielberg opisuje filozofie swoich pierwszych obrazów, które w latach siedemdziesiątych wyznaczyły nowy nurt zwany "kinem nowej przygody". Nieprawdopodobne, mrożące krew w żyłach przygody niepozornego archeologa Indiany Jonesa miały początek w fantazjach nieśmiałego, wrażliwego chłopca, jakim reżyser był w młodości. Z podobnych pobudek powstał "ET". - Tak naprawdę był to film o rozwodzie moich rodziców. Spełniłem w nim moje marzenie o przyjacielu, który byłby wszystkim: bratem, którego nigdy nie miałem, i ojcem, którego obecności nigdy nie poczułem - wspomina dziś Spielberg.
Rola u Spielberga
Fabuła "Terminalu" przypomina życie reżysera, a bohater ma nawet rysy Spielberga. Film opowiada historię przybysza z Europy Wschodniej Viktora Navorskiego (Tom Hanks), który podczas podróży utracił swoje państwo - Karkozję (w wyniku zamachu stanu oficjalnie przestało ono istnieć) i na jedenaście miesięcy utknął na nowojorskim lotnisku. Ważność stracił zarówno paszport Navorskiego, jak i amerykańska wiza. Nie znający języka angielskiego przybysz wpadł w szpony biurokratycznej machiny: nie może ani wrócić do rodzinnego kraju, ani cieszyć się urokami widzianej zza szyb terminalu Ameryki. Jest więźniem, życiowym rozbitkiem, który, aby przeżyć, musi się pogodzić z losem i wykazać niemałą zaradnością.
W podobnym położeniu jak Viktor Navorski był za młodu Spielberg. Szczuplutki, niepozorny, zahukany chłopiec cierpiał, bo ignorowali go rówieśnicy. Przez długie lata nie miał przyjaciół. Miał za to zajadłych wrogów, którzy otwarcie szykanowali chłopca, m.in. za żydowskie pochodzenie. Zaufanie, a nawet podziw zyskał sposobem. Pożyczył od ojca amatorską kamerę i kręcił nią krótkie filmy z życia szkoły. Do udziału w nich zapraszał najbardziej zajadłych wrogów. Ich prestiż w szkole rósł, a dobroczyńca, czyli Spielberg, stał się najbardziej pożądanym kolegą. Już w tamtych czasach rola u Spielberga była nobilitacją i tak pozostało do dzisiaj.
Cichy wielbiciel
Obecnie aktorem najczęściej łączonym ze Spielbergiem jest Tom Hanks. Grany przez niego Navorski przypomina innego bohatera Hanksa - Chucka Nolanda z filmu Roberta Zemeckisa (skądinąd przyjaciela Spielberga) "Cast Away - Poza światem". W "Terminalu" bezludną wyspę zastąpił zatłoczony, ale równie wrogi kompleks nowojorskiego lotniska JFK. Bohater przemierza go i poznaje niczym nowy, obcy ląd. Aby przetrwać, musi się nauczyć panujących na nim zasad. Zarabia na jedzenie, wybierając drobniaki z porzuconych przez podróżnych wózków bagażowych. A kiedy władze lotniska uniemożliwiają mu to, zatrudnia się w ekipie remontującej jedno ze skrzydeł terminalu. Navorski jest sprytny, ma silny instynkt przetrwania i - podobnie jak Spielberg - jest nieustępliwy i zdeterminowany. Wszak przyszły reżyser za wszelką cenę chciał się zainstalować w wytwórni Universal. Na teren studia wszedł z wycieczką, znalazł pusty pokój i założył tam swoje biuro - na drzwiach przyczepił tabliczkę z własnym nazwiskiem. Tak naprawdę pracę w Universalu otrzymał po przedstawieniu szefom studia nakręconej za własne pieniądze krótkometrażowej etiudy "Amblin".
Spielberg poznawał język kina, oglądając setki filmów. Na podobnej zasadzie bohater "Terminalu" Viktor Navorski uczy się angielskiego - oglądając reklamy i telewizję. Motorem jego działań jest grana przez Catharine Zetę-Jones piękna stewardesa. To także odwołanie się do osobistych doświadczeń Spielberga. Gdy był chłopakiem, poniżanym przez rówieśników i zastraszonym, nie miał powodzenia wśród koleżanek, ale skrycie kochał się w kolejnych dziewczynach. Zdobył je, gdy stał się sławny. Nie miał żadnych problemów z poderwaniem znanej i urodziwej aktorki Amy Irving, a po kilku latach - atrakcyjnej Kate Capshaw (również aktorki). Z tą ostatnią żyje w szczęśliwym związku od trzynastu lat (mają pięcioro dzieci).
Szczęśliwcy wypluci z odkurzacza
"Viktor wnosi magię w życie otaczających go ludzi. Jego obecność sprawia, że lotnisko staje się szczęśliwszym miejscem" - mówi o bohaterze swojego najnowszego filmu Spielberg. Spielberg - jak Navorski - niesie nadzieję i zadowolenie. Zło jest u niego złem, a dobro dobrem, uczciwość i honor zwykle są docenione. Krytycy zarzucają Spielbergowi, że jego filmy bywają ckliwe, cukierkowe. Ale ludzie chcą w kinie właśnie wzruszeń i pozytywnych emocji. Zadaniem reżysera jest tylko takie wyważenie opowieści, by nie była ona tandetna. To udawało się dotychczas reżyserowi "E.T.", bo wiedział, że w każdym z nas drzemie dziecko, które potrzebuje odrobiny czułości, magii i przygody. - Ekran jak gigantyczny odkurzacz powinien wciągać miliony ludzi, a po dwóch godzinach wypluwać ich na ulicę zachwyconych, olśnionych, zdumionych i szczęśliwych - tak Spielberg podsumowuje swoje artystyczne credo.
Więcej możesz przeczytać w 37/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.