Festiwal filmowy w Wenecji kończy z eksperymentami i zaczyna szanować widza Spielberg na przystawkę, a japońska animacja na deser. Jeśli za wizytówkę festiwalu w Wenecji uznać filmy, które go otwierają i kończą, to tegoroczna, 61. już edycja imprezy zaskakuje rozmachem i bogactwem oferty. Co więcej, zapowiada ożywienie nieco zmurszałej formuły festiwalu postrzeganego dotychczas jako ten trzeci - po Cannes i Berlinie. Marco Muller, nowy dyrektor filmowego Lido, były szef i akuszer festiwali w Rotterdamie, Turynie i Locarno, chce przywrócić Wenecji niegdysiejszy blask i splendor najstarszego święta kina na świecie, przypomnieć o sięgających 1932 r. początkach. Wprawdzie pomysł nowej fasady festiwalowego pałacu, zaprojektowanej m.in. przez Dante Ferretiego (kolumnada 61 pozłacanych posągów lwów weneckich) dobrym smakiem nie grzeszy, ale być może o to chodzi. Muller to przecież prowokator. Wie doskonale, jak grać na emocjach i wykorzystywać szum wokół swoich projektów. Kiczowata kolumnada kosztująca ponad milion euro nie zachwyciła władz Wenecji. Ale to dzięki niej Meryl Streep, która przyjechała na Lido z filmem "Kandydat", uświadomi sobie, że uczestniczy w najstarszym festiwalu filmowym. Na konferencji prasowej słynna aktorka z rozbrajającą szczerością przyznała, że do tej pory nie miała o tym pojęcia.
Kino w kinie
- Wierzę, że najważniejsze w kinie jest... kino. Nie obchodzi mnie, skąd film jest, kto go zrealizował i za czyje pieniądze. Nieważne, kto go popiera lub za nim stoi. Nie polityka ani układ towarzysko-środowiskowy, ale wartość artystyczna i emocje, które obraz budzi, to dla mnie podstawowe kryteria - mówi "Wprost" Marco Muller. Deklarowana niechęć do polityki sprawiła, że ostatecznie zamiast antybushowskiego "Land of Plenty" w reżyserii Wima Wendersa festiwal zamknie japońska animacja "Steamboy". Nowy film Wendersa, którego akcja toczy się w USA tuż po zamachach terrorystycznych z 11 września, opowiada historię dziewczyny powracającej po kilku latach spędzonych w Palestynie do zagrożonej atakami Ameryki.
Muller, który zainaugurował festiwal nie pozbawionym politycznych akcentów "Terminalem" Stevena Spielberga, uznał, że co za dużo, to niezdrowo. Poza tym ukłon w stronę japońskiej animacji, który to gatunek podobnie jak w Cannes pojawia się w konkursie po 30-letniej nieobecności, sugeruje zwrot w stronę tzw. kina artystycznego, ale i zarazem azjatyckiego (Muller jest miłośnikiem i znawcą tych produkcji).
W filmie Spielberga Tom Hanks wciela się w uwięzionego na nowojorskim lotnisku turystę z Europy Wschodniej. W dobie narastającej w Ameryce fali lęku przed obcymi, podsycanego przez obawy o terrorystyczne zagrożenia, "Terminal" staje się jeszcze jednym głosem w dyskusji o ideałach amerykańskiej demokracji, tolerancji i otwartości. Ten fundament swobód obywatelskich i dumy mieszkańców Nowego Świata nigdy jeszcze tak mocno nie chwiał się w posadach - ostrzega Spielberg.
Polityczne kino z Ameryki
Co ciekawe, chociaż może należałoby powiedzieć dość typowe w ostatnim czasie dla większości amerykańskich produkcji pokazywanych na Lido (a jest ich w tym roku aż 21) polityka i tzw. społeczne zaangażowanie wysuwają się na plan pierwszy. Utrzymany w konwencji thrillera dramat byłego żołnierza, uczestnika wojny w Zatoce Perskiej (ciekawa rola Denzela Washingtona), który po powrocie do domu odkrywa, iż wymazano z jego pamięci popełnione na froncie zbrodnie, stał się pretekstem do oskarżycielskich wypowiedzi reżysera Jonathana DemmeŐa. Na konferencji prasowej filmowiec zaapelował do amerykańskich polityków, by przestali się uważać za panów i władców współczesnego świata.
Ciekawie zapowiadają się dwie inne produkcje zza oceanu: "The Hamburg Cell" w reżyserii Antonii Bird - o porywaczach samolotów, które uderzyły w wieże WTC, oraz uwspółcześniona adaptacja Szekspirowskiej komedii "Kupiec wenecki" w reżyserii Michaela Radforda. Dziennikarze zastanawiają się, jak reżyser wybrnie z ekranizacji sztuki, której przesłanie może budzić podejrzenia o antysemityzm. Kim okaże się Szajlok w interpretacji Ala Pacino? Czy zobaczymy tylko okrutnego żydowskiego lichwiarza, czy też przeciwnie - ofiarę knowań chrześcijan?
Wśród amerykańskich produkcji nie ma najnowszego filmu WoodyŐego Allena, który zwyczajowo wybierał do tej pory Wenecję na miejsce swoich kolejnych europejskich premier. Jego "Melinda i Melinda" otworzy tegoroczny festiwal filmowy w San Sebastian.
Wielka Kidman
Ci, którzy zarzucają Mullerowi sprzedanie się Hollywood, powinni wziąć pod uwagę, iż zaprosił on na Lido również wiele obrazów z kręgów amerykańskiego kina niezależnego. Bo Muller nie dzieli filmów na komercyjne i artystyczne, tylko na dobre i złe. A do tego Europejczycy nie są jeszcze przyzwyczajeni. W konkursie amerykańskie kino niezależne reprezentują "Birth" Jonathana Glazera z rewelacyjną Nicole Kidman, "Palindromy" Todda Solondza i "Vanity Fair" Miry Nair.
Po ubiegłorocznych wpadkach uznanych mistrzów można się było spodziewać, że produkcji europejskich, autorskich i artystycznych pojawi się na Lido mniej. Tymczasem nie daje się tego odczuć. Wenecka publiczność zobaczy najnowsze filmy m.in. MikeŐa Leigha, Francisa Ozona, Alejandro Amenabara, Clare Denis, Petera Greenawaya oraz Michelangelo Antonioniego ("Eros" współreżyserowany ze Stevenem Soderberghiem i Wing Kar-Waiem).
Wszystko wskazuje na to, że Muller tchnął w Wenecję nowego ducha: przestał się dąsać na Hollywood i obojętna mu jest polityczna (czytaj: poprawna) wymowa filmów. Lwy wprawdzie nadal nie mają szans, by zagrozić palmom, ale w tym roku ich ryk brzmi jednak donośniej.
- Wierzę, że najważniejsze w kinie jest... kino. Nie obchodzi mnie, skąd film jest, kto go zrealizował i za czyje pieniądze. Nieważne, kto go popiera lub za nim stoi. Nie polityka ani układ towarzysko-środowiskowy, ale wartość artystyczna i emocje, które obraz budzi, to dla mnie podstawowe kryteria - mówi "Wprost" Marco Muller. Deklarowana niechęć do polityki sprawiła, że ostatecznie zamiast antybushowskiego "Land of Plenty" w reżyserii Wima Wendersa festiwal zamknie japońska animacja "Steamboy". Nowy film Wendersa, którego akcja toczy się w USA tuż po zamachach terrorystycznych z 11 września, opowiada historię dziewczyny powracającej po kilku latach spędzonych w Palestynie do zagrożonej atakami Ameryki.
Muller, który zainaugurował festiwal nie pozbawionym politycznych akcentów "Terminalem" Stevena Spielberga, uznał, że co za dużo, to niezdrowo. Poza tym ukłon w stronę japońskiej animacji, który to gatunek podobnie jak w Cannes pojawia się w konkursie po 30-letniej nieobecności, sugeruje zwrot w stronę tzw. kina artystycznego, ale i zarazem azjatyckiego (Muller jest miłośnikiem i znawcą tych produkcji).
W filmie Spielberga Tom Hanks wciela się w uwięzionego na nowojorskim lotnisku turystę z Europy Wschodniej. W dobie narastającej w Ameryce fali lęku przed obcymi, podsycanego przez obawy o terrorystyczne zagrożenia, "Terminal" staje się jeszcze jednym głosem w dyskusji o ideałach amerykańskiej demokracji, tolerancji i otwartości. Ten fundament swobód obywatelskich i dumy mieszkańców Nowego Świata nigdy jeszcze tak mocno nie chwiał się w posadach - ostrzega Spielberg.
Polityczne kino z Ameryki
Co ciekawe, chociaż może należałoby powiedzieć dość typowe w ostatnim czasie dla większości amerykańskich produkcji pokazywanych na Lido (a jest ich w tym roku aż 21) polityka i tzw. społeczne zaangażowanie wysuwają się na plan pierwszy. Utrzymany w konwencji thrillera dramat byłego żołnierza, uczestnika wojny w Zatoce Perskiej (ciekawa rola Denzela Washingtona), który po powrocie do domu odkrywa, iż wymazano z jego pamięci popełnione na froncie zbrodnie, stał się pretekstem do oskarżycielskich wypowiedzi reżysera Jonathana DemmeŐa. Na konferencji prasowej filmowiec zaapelował do amerykańskich polityków, by przestali się uważać za panów i władców współczesnego świata.
Ciekawie zapowiadają się dwie inne produkcje zza oceanu: "The Hamburg Cell" w reżyserii Antonii Bird - o porywaczach samolotów, które uderzyły w wieże WTC, oraz uwspółcześniona adaptacja Szekspirowskiej komedii "Kupiec wenecki" w reżyserii Michaela Radforda. Dziennikarze zastanawiają się, jak reżyser wybrnie z ekranizacji sztuki, której przesłanie może budzić podejrzenia o antysemityzm. Kim okaże się Szajlok w interpretacji Ala Pacino? Czy zobaczymy tylko okrutnego żydowskiego lichwiarza, czy też przeciwnie - ofiarę knowań chrześcijan?
Wśród amerykańskich produkcji nie ma najnowszego filmu WoodyŐego Allena, który zwyczajowo wybierał do tej pory Wenecję na miejsce swoich kolejnych europejskich premier. Jego "Melinda i Melinda" otworzy tegoroczny festiwal filmowy w San Sebastian.
Wielka Kidman
Ci, którzy zarzucają Mullerowi sprzedanie się Hollywood, powinni wziąć pod uwagę, iż zaprosił on na Lido również wiele obrazów z kręgów amerykańskiego kina niezależnego. Bo Muller nie dzieli filmów na komercyjne i artystyczne, tylko na dobre i złe. A do tego Europejczycy nie są jeszcze przyzwyczajeni. W konkursie amerykańskie kino niezależne reprezentują "Birth" Jonathana Glazera z rewelacyjną Nicole Kidman, "Palindromy" Todda Solondza i "Vanity Fair" Miry Nair.
Po ubiegłorocznych wpadkach uznanych mistrzów można się było spodziewać, że produkcji europejskich, autorskich i artystycznych pojawi się na Lido mniej. Tymczasem nie daje się tego odczuć. Wenecka publiczność zobaczy najnowsze filmy m.in. MikeŐa Leigha, Francisa Ozona, Alejandro Amenabara, Clare Denis, Petera Greenawaya oraz Michelangelo Antonioniego ("Eros" współreżyserowany ze Stevenem Soderberghiem i Wing Kar-Waiem).
Wszystko wskazuje na to, że Muller tchnął w Wenecję nowego ducha: przestał się dąsać na Hollywood i obojętna mu jest polityczna (czytaj: poprawna) wymowa filmów. Lwy wprawdzie nadal nie mają szans, by zagrozić palmom, ale w tym roku ich ryk brzmi jednak donośniej.
Więcej możesz przeczytać w 37/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.