Czy Paryż popełnia polityczne samobójstwo? Francja stała się problemem dla siebie i dla Europy" - zauważył niedawno Mario Monti, unijny komisarz ds. konkurencji. "Przez własną arogancję Francja traci swą wielkość" - pokajał się Michel Barnier, francuski minister spraw zagranicznych. "Musimy bardziej zaangażować się w pracę w Unii Europejskiej. Musimy słuchać naszych partnerów i pilnować, abyśmy sami byli słyszani" - samokrytycznie przyznał Jean-Pierre Raffarin, premier Francji. Przeświadczony o własnej doskonałości Paryż do tej pory niespecjalnie liczył się ze swymi europejskimi partnerami. Dopiero policzek, którym było powierzenie mu podrzędnego resortu w Komisji Europejskiej powołanej przez Jos� Manuela Barroso, sprawił, że we Francji rozpętała się burza. "Znaleźliśmy się na marginesie Europy" - uderzył na alarm Jean-Pierre Chevenement, były minister obrony i spraw wewnętrznych, w wywiadzie dla "Le Figaro". "Nasza pozycja w nowej Komisji Europejskiej to wyraźny przykład marginalizacji Francji w Europie" - wtórował mu Fran÷ois Bayrou, przewodniczący centrowej Nowej Unii na rzecz Demokracji Francuskiej, w rozmowie z dziennikarzem "Lib�ration". "Chirac swą arogancją wzbudza w Europie irytację. Za upokarzanie naszych partnerów i obcesowe traktowanie Komisji Europejskiej Francja JacquesŐa Chiraca została ukarana" - dodał w wywiadzie dla "Le Monde" Pierre Moscovici, były socjalistyczny minister ds. europejskich. - Od dawna było oczywiste, że po rozszerzeniu UE rola Francji we wspólnocie w naturalny sposób zmaleje. Niestety, Francuzi dopiero teraz to zauważają - mówi "Wprost" Simon Serfaty, do niedawna szef programu europejskiego w waszyngtońskim Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS).
Leń Europy
Francuskiego wkładu w stworzenie współnoty europejskiej nie sposób pominąć. To Francuzi wpadli na pomysł integracji państw na kontynencie, wielu tamtejszych polityków (Robert Schuman, Jean Monnet, Jacques Delors) złotymi literami zapisało się w historii wspólnoty. - Każdy jest świadom, że bez Francji nie byłoby dzisiejszej UE - mówi Bronisław Geremek.
Francja - jako jeden z najludniejszych, najbogatszych i najsilniejszych krajów Europy - zawsze miała bardzo ważny głos w sprawach europejskich. Tu zdaje się tkwić źródło jej poczucia wyższości wobec europejskich partnerów. Jej arogancję w pełni pokazał raport ogłoszony w maju przez parlament Francji. W ubiegłym roku ten kraj nie ratyfikował 54 unijnych dyrektyw - najwięcej wśród wszystkich państw unii. Do końca października 2003 r. złamał 135 przepisów UE - bijąc w ten sposób rekord, który do tej pory należał do Włoch. Podczas zakończonej właśnie kadencji Parlamentu Europejskiego Francuzi przewodniczyli zaledwie dwóm komisjom (Włosi - czterem, Brytyjczycy i Niemcy - trzem). W latach 1999-2004 powstało około 1300 raportów przygotowanych przez europarlament. Niemcy przygotowali ich 299, Brytyjczycy - 238, Hiszpanie - 192, Włosi - 150, a Francuzi - zaledwie 119. Aż 38 z 87 francuskich eurodeputowanych nie opracowało ani jednego raportu!
Francuski rząd ma jeden z najwyższych wskaźników nieobecności na posiedzeniach unijnych rad ministerialnych - na 79 ubiegłorocznych spotkań Francuzi opuścili 15. Dwaj ministrowie najczęściej nie pojawiający się na posiedzeniach to Francuzi: Dominique Perben (minister sprawiedliwości) i Nicolas Sarkozy (ówczesny minister spraw wewnętrznych). Nic dziwnego, że tygodnik "Le Nouvel Observateur" artykuł poświęcony raportowi parlamentu zatytułował "Francja - leń Europy".
Chirac pozorant
W arogancki sposób Francja pomija UE na światowej scenie politycznej. Wymownym przykładem jest właśnie zakończony szczyt w Soczi, gdzie Jacques Chirac, Gerhard Schršder i Władimir Putin spotkali się po raz czwarty w ciągu półtora roku. - To spotkanie na marginesie polityki światowej, które niczego nie przyniesie Europie. Nie rozumiem tylko, czemu Paryż uprawia taką politykę pozorów - zastanawia się nigdy nie ukrywający francuskich sympatii Geremek. Według niego, Francja powinna się skoncentrować na tak ważnych dla unii sprawach, jak strategia lizbońska, konstytucja europejska i referendum w jej sprawie. Zamiast tego Paryż wraz z Berlinem załatwiają swoje interesy za plecami 23 innych członków UE. - Nasuwa się więc pytanie, czy Francji rzeczywiście chodzi o silną Europę - zauważa Geremek.
"Europejski" szczyt w Soczi to nie pierwszy przejaw egoistycznej postawy Francji.
- Chirac nawet nie próbował swej polityki wobec Iraku zsynchronizować z Brukselą - mówi "Wprost" Fran÷ois Bafoil, politolog z paryskiego Centrum Międzynarodowych Studiów i Badań (CERI). W ubiegłym roku francuski prezydent niemal obiecał Moskwie zniesienie wiz dla Rosjan podróżujących do Kaliningradu. I to bez wcześniejszych konsultacji z Brukselą, a przede wszystkim z Polską, którą wcześniej zbeształ za poparcie interwencji w Iraku. Warszawa, która wedle sławetnych słów "powinna milczeć", miała więc obowiązek uprzedzić Paryż o swoich amerykańskich preferencjach, ale tenże Paryż nawet nie pomyślał o telefonie do Warszawy w sprawie jej dotyczącej.
- To oczywiste, że nasz głos w rozmowach z Rosją liczy się dużo bardziej aniżeli wasz w rozmowach ze Stanami Zjednoczonymi. Co w tym złego, ze Javier Solana dowiaduje się od nas, jak wyglądają stosunki unii z Moskwą? - cynicznie komentuje dla "Wprost" Marc Paolini, korespondent francuskiej "La Tribune" w Brukseli.
Zakładniczka imperialnej przeszłości
- Francja silną pozycję w UE ma niemal z urzędu. Stąd ta arogancja i poczucie wyższości wobec pozostałych państw unii - mówi "Wprost" Guillaume Durand, politolog z brukselskiego Europejskiego Centrum Politycznego (EPC). Po rozszerzeniu unii o dziesięć nowych krajów Paryż będzie się musiał jednak bardziej liczyć z pozostałymi członkami wspólnoty. Z prostego powodu - w większym gronie jego zdanie będzie proporcjonalnie mniej ważne. Widać to chociażby po liczbie francuskich reprezentantów w unijnych instytucjach. W liczącym 626 mandatów europarlamencie Francja miała 87 deputowanych. Po rozszerzeniu liczba miejsc w PE wzrosła do 732, ale jednocześnie Francuzi mają w nim o dziewięciu deputowanych mniej. Podobnie jest w Komisji Europejskiej. W starej 20-osobowej komisji pięć największych państw unii (w tym Francja) miało po dwa miejsca. W nowej 25-resortowej KE każde państwo otrzymało jedną tekę.
Spadek znaczenia Francji w UE można było już zauważyć w czasie dyskusji na temat nowego przewodniczącego KE. Paryż i Berlin wysunęły kandydaturę belgijskiego premiera Guya Verhofstadta. Wcześniej nie było w Brukseli siły, która doprowadziłaby do odrzucenia propozycji złożonej przez ten tandem. Udało się to unii po rozszerzeniu - szefem komisji został proatlantycki Barroso. Francja nie wyciągnęła wniosków z tej lekcji. Jako swego przedstawiciela do KE wysunęła drugorzędnego polityka JacquesŐa Barrota, którego jedyną zaletą jest bezwarunkowa lojalność wobec Chiraca. Barroso zareagował odpowiednio - zamiast wymarzonej przez Francję komisji ds. konkurencji Barrot objął drugoplanowy resort transportu. Widząc malejący wpływ Paryża, komisja poszła za ciosem i w połowie lipca ogłosiła nowe zasady przyznawania pomocy publicznej na ratowanie przedsiębiorstw przed bankructwem. Do tej pory rząd francuski szczodrą ręką dotował upadające przedsiębiorstwa (Alstom otrzymał 2,5 mld euro, France T�l�com połowę tej sumy), a zablokowana KE nie mogła temu zapobiec. Po roku przepychanek włoski komisarz ds. konkurencji Mario Monti zdołał przekonać resztę komisji, że francuski niedźwiedź traci siły i można go wreszcie ukarać za dawne przewinienia.
Dopiero te ciosy zabolały Francję i sprawiły, że zaczęła przywiązywać większą wagę do kwestii europejskich. "Musimy grać zespołowo. Wiem, że ewolucja w stronę Europy nie jest wpisana w długą i prestiżową historię naszego ministerstwa, ale tu w grę wchodzą wpływy naszego kraju" - powiedział pod koniec sierpnia Barnier. Paryż zapowiada, że od tej pory będzie uważnie wsłuchiwał się w racje nawet najmniejszych członków wspólnoty, że będzie szukał dialogu. Według paryskich gazet, Francja, zakładniczka własnej imperialnej przeszłości, zaczyna desperacko walczyć o utraconą pozycję w Europie. W Europie, którą współtworzyła, ale którą niejednokrotnie traktowała instrumentalnie i którą nadal - jak się wydaje - lekceważy.
Francuskiego wkładu w stworzenie współnoty europejskiej nie sposób pominąć. To Francuzi wpadli na pomysł integracji państw na kontynencie, wielu tamtejszych polityków (Robert Schuman, Jean Monnet, Jacques Delors) złotymi literami zapisało się w historii wspólnoty. - Każdy jest świadom, że bez Francji nie byłoby dzisiejszej UE - mówi Bronisław Geremek.
Francja - jako jeden z najludniejszych, najbogatszych i najsilniejszych krajów Europy - zawsze miała bardzo ważny głos w sprawach europejskich. Tu zdaje się tkwić źródło jej poczucia wyższości wobec europejskich partnerów. Jej arogancję w pełni pokazał raport ogłoszony w maju przez parlament Francji. W ubiegłym roku ten kraj nie ratyfikował 54 unijnych dyrektyw - najwięcej wśród wszystkich państw unii. Do końca października 2003 r. złamał 135 przepisów UE - bijąc w ten sposób rekord, który do tej pory należał do Włoch. Podczas zakończonej właśnie kadencji Parlamentu Europejskiego Francuzi przewodniczyli zaledwie dwóm komisjom (Włosi - czterem, Brytyjczycy i Niemcy - trzem). W latach 1999-2004 powstało około 1300 raportów przygotowanych przez europarlament. Niemcy przygotowali ich 299, Brytyjczycy - 238, Hiszpanie - 192, Włosi - 150, a Francuzi - zaledwie 119. Aż 38 z 87 francuskich eurodeputowanych nie opracowało ani jednego raportu!
Francuski rząd ma jeden z najwyższych wskaźników nieobecności na posiedzeniach unijnych rad ministerialnych - na 79 ubiegłorocznych spotkań Francuzi opuścili 15. Dwaj ministrowie najczęściej nie pojawiający się na posiedzeniach to Francuzi: Dominique Perben (minister sprawiedliwości) i Nicolas Sarkozy (ówczesny minister spraw wewnętrznych). Nic dziwnego, że tygodnik "Le Nouvel Observateur" artykuł poświęcony raportowi parlamentu zatytułował "Francja - leń Europy".
Chirac pozorant
W arogancki sposób Francja pomija UE na światowej scenie politycznej. Wymownym przykładem jest właśnie zakończony szczyt w Soczi, gdzie Jacques Chirac, Gerhard Schršder i Władimir Putin spotkali się po raz czwarty w ciągu półtora roku. - To spotkanie na marginesie polityki światowej, które niczego nie przyniesie Europie. Nie rozumiem tylko, czemu Paryż uprawia taką politykę pozorów - zastanawia się nigdy nie ukrywający francuskich sympatii Geremek. Według niego, Francja powinna się skoncentrować na tak ważnych dla unii sprawach, jak strategia lizbońska, konstytucja europejska i referendum w jej sprawie. Zamiast tego Paryż wraz z Berlinem załatwiają swoje interesy za plecami 23 innych członków UE. - Nasuwa się więc pytanie, czy Francji rzeczywiście chodzi o silną Europę - zauważa Geremek.
"Europejski" szczyt w Soczi to nie pierwszy przejaw egoistycznej postawy Francji.
- Chirac nawet nie próbował swej polityki wobec Iraku zsynchronizować z Brukselą - mówi "Wprost" Fran÷ois Bafoil, politolog z paryskiego Centrum Międzynarodowych Studiów i Badań (CERI). W ubiegłym roku francuski prezydent niemal obiecał Moskwie zniesienie wiz dla Rosjan podróżujących do Kaliningradu. I to bez wcześniejszych konsultacji z Brukselą, a przede wszystkim z Polską, którą wcześniej zbeształ za poparcie interwencji w Iraku. Warszawa, która wedle sławetnych słów "powinna milczeć", miała więc obowiązek uprzedzić Paryż o swoich amerykańskich preferencjach, ale tenże Paryż nawet nie pomyślał o telefonie do Warszawy w sprawie jej dotyczącej.
- To oczywiste, że nasz głos w rozmowach z Rosją liczy się dużo bardziej aniżeli wasz w rozmowach ze Stanami Zjednoczonymi. Co w tym złego, ze Javier Solana dowiaduje się od nas, jak wyglądają stosunki unii z Moskwą? - cynicznie komentuje dla "Wprost" Marc Paolini, korespondent francuskiej "La Tribune" w Brukseli.
Zakładniczka imperialnej przeszłości
- Francja silną pozycję w UE ma niemal z urzędu. Stąd ta arogancja i poczucie wyższości wobec pozostałych państw unii - mówi "Wprost" Guillaume Durand, politolog z brukselskiego Europejskiego Centrum Politycznego (EPC). Po rozszerzeniu unii o dziesięć nowych krajów Paryż będzie się musiał jednak bardziej liczyć z pozostałymi członkami wspólnoty. Z prostego powodu - w większym gronie jego zdanie będzie proporcjonalnie mniej ważne. Widać to chociażby po liczbie francuskich reprezentantów w unijnych instytucjach. W liczącym 626 mandatów europarlamencie Francja miała 87 deputowanych. Po rozszerzeniu liczba miejsc w PE wzrosła do 732, ale jednocześnie Francuzi mają w nim o dziewięciu deputowanych mniej. Podobnie jest w Komisji Europejskiej. W starej 20-osobowej komisji pięć największych państw unii (w tym Francja) miało po dwa miejsca. W nowej 25-resortowej KE każde państwo otrzymało jedną tekę.
Spadek znaczenia Francji w UE można było już zauważyć w czasie dyskusji na temat nowego przewodniczącego KE. Paryż i Berlin wysunęły kandydaturę belgijskiego premiera Guya Verhofstadta. Wcześniej nie było w Brukseli siły, która doprowadziłaby do odrzucenia propozycji złożonej przez ten tandem. Udało się to unii po rozszerzeniu - szefem komisji został proatlantycki Barroso. Francja nie wyciągnęła wniosków z tej lekcji. Jako swego przedstawiciela do KE wysunęła drugorzędnego polityka JacquesŐa Barrota, którego jedyną zaletą jest bezwarunkowa lojalność wobec Chiraca. Barroso zareagował odpowiednio - zamiast wymarzonej przez Francję komisji ds. konkurencji Barrot objął drugoplanowy resort transportu. Widząc malejący wpływ Paryża, komisja poszła za ciosem i w połowie lipca ogłosiła nowe zasady przyznawania pomocy publicznej na ratowanie przedsiębiorstw przed bankructwem. Do tej pory rząd francuski szczodrą ręką dotował upadające przedsiębiorstwa (Alstom otrzymał 2,5 mld euro, France T�l�com połowę tej sumy), a zablokowana KE nie mogła temu zapobiec. Po roku przepychanek włoski komisarz ds. konkurencji Mario Monti zdołał przekonać resztę komisji, że francuski niedźwiedź traci siły i można go wreszcie ukarać za dawne przewinienia.
Dopiero te ciosy zabolały Francję i sprawiły, że zaczęła przywiązywać większą wagę do kwestii europejskich. "Musimy grać zespołowo. Wiem, że ewolucja w stronę Europy nie jest wpisana w długą i prestiżową historię naszego ministerstwa, ale tu w grę wchodzą wpływy naszego kraju" - powiedział pod koniec sierpnia Barnier. Paryż zapowiada, że od tej pory będzie uważnie wsłuchiwał się w racje nawet najmniejszych członków wspólnoty, że będzie szukał dialogu. Według paryskich gazet, Francja, zakładniczka własnej imperialnej przeszłości, zaczyna desperacko walczyć o utraconą pozycję w Europie. W Europie, którą współtworzyła, ale którą niejednokrotnie traktowała instrumentalnie i którą nadal - jak się wydaje - lekceważy.
Więcej możesz przeczytać w 37/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.