Sylvia Plath chciała się wydostać z życia, które okazało się pułapką Czy w ogóle są szczęśliwi ludzie? Nie, chyba że żyją snem albo zamieszkują sztuczny świat zbudowany przez nich samych lub przez kogoś innego. Przez jakiś czas karmiłam się optymizmem z piersi pełnych szampana, ssąc sutki z kawioru. Myślałam, że to było naprawdę i że prawda jest piękna. Ale prawda jest brzydka, wszechobecna i pokrywa całe życie jak brud" - napisała w swoim dzienniku Sylvia Plath, dziesięć lat przed samobójczą śmiercią. Tak mogłaby się zaczynać każda literacka opowieść z bohaterką w roli głównej, która swoimi przemyśleniami doskonale wpisuje się w życiorys niejednej czytelniczki. Zgodnie z pisarskimi regułami gry każdy prawdziwy bestseller, niech będzie, że tylko o miłości, powinien się kończyć albo małżeństwem, albo śmiercią głównej bohaterki. Plath w życiu zaczęła od ślubu, a skończyła z głową w piekarniku. "Chcę kogoś kochać, bo chcę być kochana" - czyż takiego wyznania wiary nie złożyła każda czytelniczka, nawet jeśli tylko raz w życiu? "Chcę pisać, ponieważ przepełnia mnie pragnienie doskonałości w jednej z form przekazu i ekspresji życia. Nie wystarcza mi wielkie zadanie samego życia" - napisała Plath, gdy po raz pierwszy targnęła się na własne życie. Miała wtedy dziewiętnaście lat. Tak czy inaczej, pewnie już wówczas przeczuwała, że jak każdej kobiecie, tak i jej o wiele łatwiej będzie trwać w okowach kobiecych powinności, niż troszczyć się o własne ego. Kobiece ego. A gdzie pasje, egoistyczne pragnienia, nieokiełznane dążenia i żądze...
Zwłaszcza że nie tylko literatura, ale i życie ma własne prawa. Dlatego osobowość głównej bohaterki, tak jak i jej czytelniczki, musi podlegać nieustającym transformacjom, dojrzewać na kolejnych stronach powieści i autobiograficznego dziennika. "Mam w sobie silne pragnienie, by dać z siebie wszystko, ale tam gdzie mężczyźni walczą dla idei, kobiety walczą dla mężczyzn" - pisze Plath. I dodaje: "Cały czas mam nadzieję, że istnieje w Europie jakiś mężczyzna, którego poznam i pokocham. Zaakceptuję jego największe słabości i uczynię go silnym, ponieważ zapewni mi duszę i rozum, z którymi mogę pracować". Nic dziwnego, bo przecież literatura tak jak życie koncentruje się wokół mocnych tematów: miłości, śmierci, związków i rozstań kochankówi. "A potem stało się najgorsze, ten duży ciemnowłosy, umięśniony chłopak, jedyny tam odpowiednio dla mnie wielki, co nachylał się nachalnie nad kobietami i o którego imię zapytałam, gdy tylko weszłam do sali, ale nie uzyskałam odpowiedzi, podszedł do mnie, patrząc mi prosto w oczy i okazało się, że to Ted Hughes". Oto i mamy drugiego bohatera. Mężczyznę na całe życie. Za oknem i w literaturze. "Wymówił moje imię Sylvia i przeszył diabelskim zawadiackim spojrzeniem. Chciałabym choć raz spróbować się zmierzyć, jego siła przeciw mojej". Opowieść się rozkręca. Plath poślubia Teda Hughesa 16 czerwca 1956 r. w kościele św. Jerzego Męczennika przy Queen Square w Londynie. Przed burzą jest cisza. W życiu i w literaturze. "Nasz nowy dom jest fantastyczny. Żadna inna młoda mężatka nie była tak dumna ze swojej pralki, zamrażalki, szybkowaru i innych udogodnień, tak jak z mojego kochera, jedynej patelni, zlewu z zimną wodą, wiechci słomy służących za zmywaki i pozbawionej lodu spiżarni". Sceny z życia małżeńskiego. "Nigdy w życiu nie miałam tak idealnych warunków do pisania: wspaniałego, przystojnego, błyskotliwego męża przy boku (minęły dni, kiedy to - nerwy w strzępach - próbowałam zadowolić swoje ego, zdobywając coraz to nowych, nic nieznaczacych mężczyzn, co szło mi coraz łatwiej, padali u mych stóp jak muchy)". Dobra opowieść potrzebuje co najmniej dwóch narratorów. Sylvia pisze dziennik sama, ale robi to tak, że możemy się domyśleć, co na tych stronach dopisałby jej idealny mąż. "Skąd nagle w tej sielance znalazło się dwoje milczących, obcych ludzi. Droga powrotna, narastające mdłości, osobne łóżka i gorycz pobudki". Pierwszy kryzys. Do przezwyciężenia. "Oto ja: Pani Hughes. Żona wydawanego poety. Razem jednak jesteśmy najbardziej wierną, twórczą, zdrową, normalną parą, jaką można sobie wyobrazić". Do pozazdroszczenia w życiu i w literaturze. Każda zorientowana w tym, co za oknem, i wyrobiona literacko czytelniczka wie, że chmury już się zbierają. "Ted jest cudowny: jest taki solidny, pachnie słodko niczym niemowlę, pole siana, truskawki pod liśćmi, skórę ma białą i gładką, brązowieje od opalenizny i ta lwia grzywa". Dlaczego więc mimo wszystko Plath pisze: "Chcę się wydostać z tego życia: to pułapka"? Czy tylko dlatego, że pokłóciła się z Tedem o przyszywanie guzików do marynarek? "Zrzędzę na Teda, który czasem działa mi na nerwy swoim nieokrzesaniem - drapie się, dłubie w nosie, włosy ma przetłuszczone i nieuczesane i wygłasza dramatyczne sądy - wszystko to niepotrzebne i niemiłe, więc czasem robię mu wymówki". Panika. Bezradność. "Jak zdobyć niezależność? Nie mówić mu wszystkiego. To trudne, bo widzę go cały czas. Nie mam poza nim życia". To przecież tak jak ja, westchnie czytelniczka? "Czego ja się boję? Że zestarzeję się i umrę, nie zostawszy Kimś?". Bycie żoną dobrze wydawanego poety nie wystarczy? "Rocznica, trzecia, naszego spotkania. W nocy ponuro, wymówki i kłótnie o nic, jak zwykle. Jestem gotowa wziąć na siebie winę za wszystko". Deja vu? Dziennik ten sam, tylko daty się zmieniają.
Więcej możesz przeczytać w 37/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.