Europa znalazła się na celowniku terrorystów Łysiejący i lekko przy tuszy Dżamal Salman nie grzeszył punktualnością, a jego poczucie humoru bywało irytujące. Jako tłumacz i przewodnik polskich dziennikarzy w powojennym Iraku był jednak niezawodny. Terroryści z grupy Ansar al-Sunna ścięli go dwa tygodnie temu. Ta sama organizacja zamordowała niedawno dwunastu Nepalczyków, którzy przyjechali do Iraku za chlebem - pracowali na zlecenie jordańskiej firmy jako sprzątacze i kucharze. "Wykonaliśmy wyrok z woli Boga. Nie współczujcie tym zaplutym nędznikom, bo przybyli do Iraku, by walczyć wspólnie z amerykańskimi krzyżowcami" - napisali terroryści w oświadczeniu umieszczonym obok nagrania ze zmasakrowanymi ciałami na stronie internetowej. To zaledwie garść z dziesiątek informacji, jakie pojawiły się w ostatnich dniach na temat terroryzmu. Odnosimy wrażenie, że rozpełzł się po świecie i jest coraz groźniejszy. Nieprawda. Liczby nie kłamią. Pierwszą rundę wojny z terroryzmem Zachód jednak wygrywa. Z ponad dwustu przywódców Al-Kaidy z czarnej listy Pentagonu prawie dwie trzecie zostało zabitych lub siedzi w więzieniach. Amerykański Departament Obrony podaje również, że w więzieniach ponad stu państw na procesy czeka lub zostało już osądzonych 3 tys. terrorystów związanych z Osamą bin Ladenem. Na wolności nie ma też nikogo, kto bezpośrednio brał udział w przygotowaniach do ataków z 11 września 2001 r. Za kratki trafiła także większość sprawców marcowych zamachów w Madrycie.
Al-Kaida w biedzie
Osiemnaście osób z kierownictwa Al-Kaidy wprawdzie cieszy się wolnością, ale pozostało im niewielkie pole manewru. Dzięki potężnej koalicji stworzonej przez Waszyngton muszą się ukrywać. Przede wszystkim jednak brak im pieniędzy. Przed 2001 r. Al-Kaida miała do dyspozycji nawet 50 mln dolarów rocznie. Od trzech lat bandytom nie udaje się zebrać więcej niż 10 mln dolarów. To zasługa działającej w 90 państwach sieci komórek do przechwytywania pieniędzy terrorystów. W ostatnich trzech latach na całym świecie udało się zamrozić ponad 130 mln dolarów należących do Bazy. "Do zamachów z 11 września Al-Kaida utrzymywała się głównie z handlu narkotykami oraz dotacji od bliskowschodnich darczyńców" - napisano w raporcie specjalnej komisji Kongresu USA. Ofiarodawców, szczególnie tych najzamożniejszych z Arabii Saudyjskiej, jest jednak coraz mniej. Jednocześnie, co podkreślono w raporcie "Overview of the Enemy", kończą się oszczędności Osamy bin Ladena, któremu od 1970 r. do 1994 r. co rok rodzina wypłacała prawie milion dolarów. "30 mln, które łącznie dostał, to sporo, ale na dżihad raczej nie wystarczy" - napisali autorzy opracowania. Dzięki ultimatum "kto nie jest z nami, jest przeciwko nam", postawionemu przez prezydenta Busha wkrótce po 11 września, gdy zaczynał budować koalicję, z listy państw wspierających terroryzm zniknęło kilka krajów. Kilka państw Waszyngton przyparł wówczas do muru, ale - co znacznie ważniejsze - z czasem ich przywódcy uświadomili sobie, że jeśli nie zaczną walczyć z Al-Kaidą na własnym podwórku, ona zmieni rządzących. Doskonałym przykładami są Libia oraz Pakistan, dziś jeden z najwierniejszych sojuszników Waszyngtonu.
Zęby starej gwardii
- Sytuacja nie wygląda jednak aż tak dobrze, jak nam się wydawało jeszcze kilka miesięcy temu - uważa Bruce Hoffman, analityk ds. terroryzmu z waszyngtońskiego biura organizacji Rand. Do niedawna uważano, że los starej gwardii Al-Kaidy jest już przesądzony, a najpoważniejszym zagrożeniem będzie tzw. Al-Kaida 2.0 - kilkadziesiąt grup od Argentyny przez Irak aż po Indonezję, działających niezależnie od siebie, ale wyznających tę samą ideologię: nienawiść do Ameryki i Żydów. Gdy kilka tygodni temu aresztowano w Pakistanie Ahmeda Chalfana Gajlaniego, jednego z najbardziej poszukiwanych terrorystów na świecie i starego druha bin Ladena, okazało się, że miał w komputerze zdjęcia i raporty wywiadowców o siedzibach MFW, Banku Światowego, giełdy na Wall Street, grupy Citi i Prudential w USA. Gajlani był kimś w rodzaju skrzynki kontaktowej dla członków Al-Kaidy z całego świata. Choć eksperci zwrócili uwagę, że większość jego danych pochodzi sprzed zamachów w 2001 r. i może dotyczyć celów alternatywnych do wieżowców WTC i Pentagonu, trzeba pamiętać, że Al-Kaida przygotowuje zamachy, zbierając informacje przez kilka lat i dopiero w ostatniej chwili je aktualizuje. - To, co znaleźliśmy, uświadomiło nam, że stara gwardia, choć poważnie osłabiona, wciąż może kąsać - mówi Hoffman.
Narkotyk nienawiści
"Jeśli terroryzm jest manifestacją bolączek o charakterze narodowym czy społecznym, mogących znaleźć choćby po części usprawiedliwienie, idealną metodą jest kombinacja reform i środków antyterrorystycznych" - wskazuje Walter Laqueur w książce "The Age of Terrorism". - Terroryzmu nie można w żaden sposób usprawiedliwiać, ale trzeba rozróżniać tych, którzy posługują się nim jako orężem walki słabych przeciw silnym, i tych, co używają go, bijąc się o władzę - uważa Charles Kupchan, ekspert ds. europejskich w Radzie Stosunków Międzynarodowych (CFR). - W Czeczenii walka toczy się o niepodległość, tymczasem na przykład Armia Mahdiego czy inne organizacje w Iraku pod pretekstem walki z okupantem starają się wywalczyć sobie jak największe wpływy - podkreśla. Magnus Ranstrop, dyrektor Centrum Studiów nad Terroryzmem na Uniwersytecie St Andrews, konsultant komisji Kongresu USA prowadzącej śledztwo w sprawie zamachów z 11 września dodaje: - Nie wolno tych dwóch zjawisk wrzucać do jednego worka. Wojska USA i ich sojusznicy pomagają przekształcić Irak w kraj wolny i demokratyczny, a As-Sadr i jemu podobni to zwyczajni wichrzyciele. Za to, że w Czeczenii bojownicy stosują metody terrorystyczne, współodpowiedzialny jest Zachód, który dawno dał Moskwie carte blanche na stosowanie tam właśnie terrorystycznych metod. Do czego może to doprowadzić? Na znacznie mniejszą skalę podobną politykę prowadził kiedyś Madryt, tworząc GAL, bojówki policyjne skrycie mordujące członków ETA. Zamordyzm przyniósł wówczas jeden efekt: nasilenie ataków.
Czy Dżihad, Fatah albo odpowiedzialnego za krwawe ruchawki w Iraku Muktadę As-Sadra warto zapraszać do dialogu? Jeśli wyrzekną się terroryzmu - tak, ale historie grupy Baader-Meinhoff w RFN, włoskich Czerwonych Brygad, czy IRA wskazują, że organizacje terrorystyczne nie potrafią się wyrzec gwałtu.
Celami większości współczesnych terrorystów są po prostu pieniądze i władza. Terroryzm, rodząc się jako zjawisko w tajnych stowarzyszeniach i rewolucyjnych organizacjach w XIX wieku, wydał walkę w imieniu społeczeństw pozbawionych innych możliwości dochodzenia swoich racji. Terrorysta był wówczas człowiekiem honoru, który zabijał wroga, po czym strzelał sobie w łeb albo czekał na policję. I nigdy nie stosował przemocy wobec niewinnych ludzi. Co wspólnego z nim mają zamachowcy, którzy podłożyli bomby w Madrycie? Co najmniej trzech z nich tuż po eksplozjach oglądało relacje z zamachów w swoich domach. Jak zauważył francuski filozof Bernard-Henri L�vy, terroryzm stał się dla nich narkotykiem dającym poczucie sadystycznej satysfakcji. Mieszkańcy Iraku, w imieniu których podobno walczą najróżniejsze grupy, stali się zakładnikami tak samo jak porywani cudzoziemcy. Dlaczego większość popiera natychmiastowy wyjazd obcych wojsk, czyli to, czego żądają terroryści? Bo wówczas skończą się zamachyÉ Błędne koło się zamyka.
Pierwszy antyterrorysta Bush
Przed 11 września Zachód zdawał sobie sprawę z zagrożenia terroryzmem, ale niewiele robił. Doskonałe przykłady na to można znaleźć w raporcie komisji ds. zamachów z 11 września. Jak wynika z niego, administracja Billa Clintona cztery razy miała szansę zabić bin Ladena. Mimo że CIA ostrzegała o planowanym wielkim ataku na Amerykę, prezydent obawiał się, że zbombardowanie kryjówek Al-Kaidy w Afganistanie przyniesie ofiary wśród cywilów. Przede wszystkim bał się jednak o to, że zostanie oskarżony o próbę odwrócenia uwagi od skandalu z Moniką Lewinsky. Jak na ironię, jedna z akcji, której celem było zabicie bin Ladena, została osobiście odwołana przez Richarda ClarkeŐa, szefa ds. walki z terroryzmem. Clarke przestraszył się, że podczas bombardowania obozu zginą członkowie rodziny królewskiej z Emiratów Arabskich, bawiący właśnie w okolicy. A władze tego kraju negocjowały wówczas kontrakt na kupno od USA myśliwców.
Wypowiedzenie wojny terroryzmowi przez prezydenta Busha przyniosło zmianę w sposobie myślenia, bo to nie szwadrony śmierci w stylu rosyjskim i nie kapitulanctwo sporej części starej Europy, ale twarda walka i ograniczanie liczby frontów stały się sposobem zwalczania terrorystów. Kapitulanctwo nie chroni przed niczym - żałosne w tonie przemówienie prezydenta Francji po porwaniu francuskich dziennikarzy jest tego smutnym dowodem. Krwawe pacyfikacje z kolei produkują "czarne wdowy", które wysadzają się w tłumie. Ostrożność i uczciwa wojna spychają terrorystów do własnych gett. Taką próbę podjął Izrael - odpowiedzią na terror palestyński staje się budowa muru mającego oddzielić Autonomię Palestyńską od Izraela. Mimo prób nieustannie podejmowanych przez chorych z nienawiści ludzi Arafata w ciągu pół roku udało im się przeprowadzić zaledwie jeden atak.
Dwa fronty wojny
Strategia zepchnięcia terrorystów do państw, z których pochodzą, już wcześniej przynosiła pozytywne rezultaty. Atak wymierzony w miasta wroga jest bardzo spektakularny, podczas gdy atakując własnych obywateli, terroryści zwykle kończyli marnie. Gdy bomby przestały wybuchać w Londynie, bo Margaret Thatcher wyparła IRA z Anglii, a front przeniósł się do Belfastu, poparcie dla terrorystów natychmiast spadło. Podobną lekcję dostała ETA, gdy ataki zaczęła przeprowadzać w Bilbao. Problem w tym, że macek Al-Kaidy łatwo uciąć się nie da. - Dziś wojna z terrorem ma dwa fronty: Bliski Wschód i Europę. Al-Kaida postrzega tę ostatnią jako "miękki cel", więc jej strategią będzie próba odizolowania Europejczyków od Ameryki - uważa dr Nile Gardiner, ekspert ds. bezpieczeństwa w Heritage Foundation. Jego zdaniem, prawdopodobieństwo, że terroryści zaatakują teraz w Londynie czy Warszawie jest większe niż ryzyko ataku na USA. - Strategia uderzeń w państwa sponsorujące terroryzm jest słuszna. Od 11 września w Stanach Zjednoczonych nie było ataków, ale nie oznacza to jeszcze, że wojna została zepchnięta na Bliski Wschód. Nie da się odizolować siatki terrorystycznej, która ma agendy w ponad 50 krajach i z całą pewnością we wszystkich państwach Europy - mówi Gardiner.
- Ta wojna przypomina mi zapalenie światła w ciemnym pokoju, do którego nikt wcześniej nie chciał wchodzić, bo było tam zbyt niebezpiecznie - zauważa Rohan Gunaratna, autor prac o Al-Kaidzie - Nie ma się co oszukiwać, robactwo się rozmnożyło. Teraz jednak przynajmniej wiadomo, z czym mamy do czynienia.
Jak długo jeszcze będziemy toczyć tę wojnę? - Nie sądzę by udało nam się wygrać z terroryzmem, ale wierzę, że w niektórych częściach świata wojna zmniejszy poparcie dla tych, którzy terroryzm traktują jako narzędzie walki - mówił w ubiegłotygodniowym wywiadzie dla NBC prezydent Bush. - Jeśli będziemy silni i zdeterminowani, jest mniej prawdopodobne, że nasze dzieci długo będą musiały żyć z groźbą Al-Kaidy". Gardiner nie ma złudzeń: - Tę wojnę będą toczyć następne pokolenia przez całe stulecie.
Osiemnaście osób z kierownictwa Al-Kaidy wprawdzie cieszy się wolnością, ale pozostało im niewielkie pole manewru. Dzięki potężnej koalicji stworzonej przez Waszyngton muszą się ukrywać. Przede wszystkim jednak brak im pieniędzy. Przed 2001 r. Al-Kaida miała do dyspozycji nawet 50 mln dolarów rocznie. Od trzech lat bandytom nie udaje się zebrać więcej niż 10 mln dolarów. To zasługa działającej w 90 państwach sieci komórek do przechwytywania pieniędzy terrorystów. W ostatnich trzech latach na całym świecie udało się zamrozić ponad 130 mln dolarów należących do Bazy. "Do zamachów z 11 września Al-Kaida utrzymywała się głównie z handlu narkotykami oraz dotacji od bliskowschodnich darczyńców" - napisano w raporcie specjalnej komisji Kongresu USA. Ofiarodawców, szczególnie tych najzamożniejszych z Arabii Saudyjskiej, jest jednak coraz mniej. Jednocześnie, co podkreślono w raporcie "Overview of the Enemy", kończą się oszczędności Osamy bin Ladena, któremu od 1970 r. do 1994 r. co rok rodzina wypłacała prawie milion dolarów. "30 mln, które łącznie dostał, to sporo, ale na dżihad raczej nie wystarczy" - napisali autorzy opracowania. Dzięki ultimatum "kto nie jest z nami, jest przeciwko nam", postawionemu przez prezydenta Busha wkrótce po 11 września, gdy zaczynał budować koalicję, z listy państw wspierających terroryzm zniknęło kilka krajów. Kilka państw Waszyngton przyparł wówczas do muru, ale - co znacznie ważniejsze - z czasem ich przywódcy uświadomili sobie, że jeśli nie zaczną walczyć z Al-Kaidą na własnym podwórku, ona zmieni rządzących. Doskonałym przykładami są Libia oraz Pakistan, dziś jeden z najwierniejszych sojuszników Waszyngtonu.
Zęby starej gwardii
- Sytuacja nie wygląda jednak aż tak dobrze, jak nam się wydawało jeszcze kilka miesięcy temu - uważa Bruce Hoffman, analityk ds. terroryzmu z waszyngtońskiego biura organizacji Rand. Do niedawna uważano, że los starej gwardii Al-Kaidy jest już przesądzony, a najpoważniejszym zagrożeniem będzie tzw. Al-Kaida 2.0 - kilkadziesiąt grup od Argentyny przez Irak aż po Indonezję, działających niezależnie od siebie, ale wyznających tę samą ideologię: nienawiść do Ameryki i Żydów. Gdy kilka tygodni temu aresztowano w Pakistanie Ahmeda Chalfana Gajlaniego, jednego z najbardziej poszukiwanych terrorystów na świecie i starego druha bin Ladena, okazało się, że miał w komputerze zdjęcia i raporty wywiadowców o siedzibach MFW, Banku Światowego, giełdy na Wall Street, grupy Citi i Prudential w USA. Gajlani był kimś w rodzaju skrzynki kontaktowej dla członków Al-Kaidy z całego świata. Choć eksperci zwrócili uwagę, że większość jego danych pochodzi sprzed zamachów w 2001 r. i może dotyczyć celów alternatywnych do wieżowców WTC i Pentagonu, trzeba pamiętać, że Al-Kaida przygotowuje zamachy, zbierając informacje przez kilka lat i dopiero w ostatniej chwili je aktualizuje. - To, co znaleźliśmy, uświadomiło nam, że stara gwardia, choć poważnie osłabiona, wciąż może kąsać - mówi Hoffman.
Narkotyk nienawiści
"Jeśli terroryzm jest manifestacją bolączek o charakterze narodowym czy społecznym, mogących znaleźć choćby po części usprawiedliwienie, idealną metodą jest kombinacja reform i środków antyterrorystycznych" - wskazuje Walter Laqueur w książce "The Age of Terrorism". - Terroryzmu nie można w żaden sposób usprawiedliwiać, ale trzeba rozróżniać tych, którzy posługują się nim jako orężem walki słabych przeciw silnym, i tych, co używają go, bijąc się o władzę - uważa Charles Kupchan, ekspert ds. europejskich w Radzie Stosunków Międzynarodowych (CFR). - W Czeczenii walka toczy się o niepodległość, tymczasem na przykład Armia Mahdiego czy inne organizacje w Iraku pod pretekstem walki z okupantem starają się wywalczyć sobie jak największe wpływy - podkreśla. Magnus Ranstrop, dyrektor Centrum Studiów nad Terroryzmem na Uniwersytecie St Andrews, konsultant komisji Kongresu USA prowadzącej śledztwo w sprawie zamachów z 11 września dodaje: - Nie wolno tych dwóch zjawisk wrzucać do jednego worka. Wojska USA i ich sojusznicy pomagają przekształcić Irak w kraj wolny i demokratyczny, a As-Sadr i jemu podobni to zwyczajni wichrzyciele. Za to, że w Czeczenii bojownicy stosują metody terrorystyczne, współodpowiedzialny jest Zachód, który dawno dał Moskwie carte blanche na stosowanie tam właśnie terrorystycznych metod. Do czego może to doprowadzić? Na znacznie mniejszą skalę podobną politykę prowadził kiedyś Madryt, tworząc GAL, bojówki policyjne skrycie mordujące członków ETA. Zamordyzm przyniósł wówczas jeden efekt: nasilenie ataków.
Czy Dżihad, Fatah albo odpowiedzialnego za krwawe ruchawki w Iraku Muktadę As-Sadra warto zapraszać do dialogu? Jeśli wyrzekną się terroryzmu - tak, ale historie grupy Baader-Meinhoff w RFN, włoskich Czerwonych Brygad, czy IRA wskazują, że organizacje terrorystyczne nie potrafią się wyrzec gwałtu.
Celami większości współczesnych terrorystów są po prostu pieniądze i władza. Terroryzm, rodząc się jako zjawisko w tajnych stowarzyszeniach i rewolucyjnych organizacjach w XIX wieku, wydał walkę w imieniu społeczeństw pozbawionych innych możliwości dochodzenia swoich racji. Terrorysta był wówczas człowiekiem honoru, który zabijał wroga, po czym strzelał sobie w łeb albo czekał na policję. I nigdy nie stosował przemocy wobec niewinnych ludzi. Co wspólnego z nim mają zamachowcy, którzy podłożyli bomby w Madrycie? Co najmniej trzech z nich tuż po eksplozjach oglądało relacje z zamachów w swoich domach. Jak zauważył francuski filozof Bernard-Henri L�vy, terroryzm stał się dla nich narkotykiem dającym poczucie sadystycznej satysfakcji. Mieszkańcy Iraku, w imieniu których podobno walczą najróżniejsze grupy, stali się zakładnikami tak samo jak porywani cudzoziemcy. Dlaczego większość popiera natychmiastowy wyjazd obcych wojsk, czyli to, czego żądają terroryści? Bo wówczas skończą się zamachyÉ Błędne koło się zamyka.
Pierwszy antyterrorysta Bush
Przed 11 września Zachód zdawał sobie sprawę z zagrożenia terroryzmem, ale niewiele robił. Doskonałe przykłady na to można znaleźć w raporcie komisji ds. zamachów z 11 września. Jak wynika z niego, administracja Billa Clintona cztery razy miała szansę zabić bin Ladena. Mimo że CIA ostrzegała o planowanym wielkim ataku na Amerykę, prezydent obawiał się, że zbombardowanie kryjówek Al-Kaidy w Afganistanie przyniesie ofiary wśród cywilów. Przede wszystkim bał się jednak o to, że zostanie oskarżony o próbę odwrócenia uwagi od skandalu z Moniką Lewinsky. Jak na ironię, jedna z akcji, której celem było zabicie bin Ladena, została osobiście odwołana przez Richarda ClarkeŐa, szefa ds. walki z terroryzmem. Clarke przestraszył się, że podczas bombardowania obozu zginą członkowie rodziny królewskiej z Emiratów Arabskich, bawiący właśnie w okolicy. A władze tego kraju negocjowały wówczas kontrakt na kupno od USA myśliwców.
Wypowiedzenie wojny terroryzmowi przez prezydenta Busha przyniosło zmianę w sposobie myślenia, bo to nie szwadrony śmierci w stylu rosyjskim i nie kapitulanctwo sporej części starej Europy, ale twarda walka i ograniczanie liczby frontów stały się sposobem zwalczania terrorystów. Kapitulanctwo nie chroni przed niczym - żałosne w tonie przemówienie prezydenta Francji po porwaniu francuskich dziennikarzy jest tego smutnym dowodem. Krwawe pacyfikacje z kolei produkują "czarne wdowy", które wysadzają się w tłumie. Ostrożność i uczciwa wojna spychają terrorystów do własnych gett. Taką próbę podjął Izrael - odpowiedzią na terror palestyński staje się budowa muru mającego oddzielić Autonomię Palestyńską od Izraela. Mimo prób nieustannie podejmowanych przez chorych z nienawiści ludzi Arafata w ciągu pół roku udało im się przeprowadzić zaledwie jeden atak.
Dwa fronty wojny
Strategia zepchnięcia terrorystów do państw, z których pochodzą, już wcześniej przynosiła pozytywne rezultaty. Atak wymierzony w miasta wroga jest bardzo spektakularny, podczas gdy atakując własnych obywateli, terroryści zwykle kończyli marnie. Gdy bomby przestały wybuchać w Londynie, bo Margaret Thatcher wyparła IRA z Anglii, a front przeniósł się do Belfastu, poparcie dla terrorystów natychmiast spadło. Podobną lekcję dostała ETA, gdy ataki zaczęła przeprowadzać w Bilbao. Problem w tym, że macek Al-Kaidy łatwo uciąć się nie da. - Dziś wojna z terrorem ma dwa fronty: Bliski Wschód i Europę. Al-Kaida postrzega tę ostatnią jako "miękki cel", więc jej strategią będzie próba odizolowania Europejczyków od Ameryki - uważa dr Nile Gardiner, ekspert ds. bezpieczeństwa w Heritage Foundation. Jego zdaniem, prawdopodobieństwo, że terroryści zaatakują teraz w Londynie czy Warszawie jest większe niż ryzyko ataku na USA. - Strategia uderzeń w państwa sponsorujące terroryzm jest słuszna. Od 11 września w Stanach Zjednoczonych nie było ataków, ale nie oznacza to jeszcze, że wojna została zepchnięta na Bliski Wschód. Nie da się odizolować siatki terrorystycznej, która ma agendy w ponad 50 krajach i z całą pewnością we wszystkich państwach Europy - mówi Gardiner.
- Ta wojna przypomina mi zapalenie światła w ciemnym pokoju, do którego nikt wcześniej nie chciał wchodzić, bo było tam zbyt niebezpiecznie - zauważa Rohan Gunaratna, autor prac o Al-Kaidzie - Nie ma się co oszukiwać, robactwo się rozmnożyło. Teraz jednak przynajmniej wiadomo, z czym mamy do czynienia.
Jak długo jeszcze będziemy toczyć tę wojnę? - Nie sądzę by udało nam się wygrać z terroryzmem, ale wierzę, że w niektórych częściach świata wojna zmniejszy poparcie dla tych, którzy terroryzm traktują jako narzędzie walki - mówił w ubiegłotygodniowym wywiadzie dla NBC prezydent Bush. - Jeśli będziemy silni i zdeterminowani, jest mniej prawdopodobne, że nasze dzieci długo będą musiały żyć z groźbą Al-Kaidy". Gardiner nie ma złudzeń: - Tę wojnę będą toczyć następne pokolenia przez całe stulecie.
Więcej możesz przeczytać w 37/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.