Po otrzymaniu subwencji od ministra Dąbrowskiego i z Brukseli jestem gotów napisać politoperę "Na kolanach do Moskwy" My tu ciągle o wypędzonych i Powiernictwie Pruskim, a tam, za Odrą, dzieją się naprawdę ciekawe i ważne rzeczy. Rozkwita kultura, pleni się sztuka. Niedawno w Berlinie odbyła się premiera opery "Światło", której bohaterką jest zmarła małżonka Helmuta Kohla. Na scenie Hannelore, symbolizująca podobno pokolenie niemieckich żon, które poświęciły się dla kariery mężów, przygotowuje własne samobójstwo, zabijając najpierw złotą rybkę, a potem psa. Wszystko to ilustrowane wierszami Goethego, neapolitańską "O sole mio" oraz ścieżką muzyczną z filmu "Star Trek".
Nie jest to pierwsza w ostatnim czasie politopera w Niemczech. Niedawno pokazywano dzieło "Angela" opowiadające o bezskutecznej walce przewodniczącej CDU Angeli Merkel o nominację na kandydatkę w wyborach kanclerskich. Sam byłem, w roku chyba 1997, w Dźsseldorfie na premierze opery "Kniefall in Warschau" (w dosłownym tłumaczeniu "Klęk w Warszawie"). Bohaterem był Willy Brandt, na scenie śpiewali Herbert Wehner, F.J. Strauss i Egon Bahr. Największe wrażenie robiła nie scena klękania w Warszawie, ale tango tańczone przez Brandta z pierwszą żoną Rut do przedwojennej melodii Kreislera "Dwie stare ciotki tańczą tango". Brandt wyśpiewywał też ze sceny prawdy nieprzemijające w rodzaju: "Nic nie dzieje się samo" albo "Niewiele jest rzeczy trwałych". Wystawiano też na niemieckich scenach opery "Nixon w Chinach" i "Gorbaczow". Ta ostatnia to była, oczywiście, opera komiczna.
A u nas co? Ciągle tylko "Straszny dwór" i "Halka", a raz na 50 lat "Krakowiacy i górale". Żeby choć jakoś te ramoty uaktualnić. Ucharakteryzować Jontka na Millera, niech śpiewa "Jako od wichru krzew połamany, tak się duszyczka stargała". Przenieść akcję "Strasznego dworu" do Pałacu Prezydenckiego, niech Giertych śpiewa arię Skołłuby, a Kwaśniewski na pytanie "Strach waści?", niech odpowiada dumnie: "Nie!". Kwestię o zażywaniu tabaki można zastąpić malt whisky. Mamy dobrych poetów, niech się sprężą, by się rymowało.
Oczywiście, fragment "Dobrze, dobrze panie bracie, przecudowny jest nasz stan, nie masz niewiast w naszej chacie, vivat semper wolny stan!" trzeba by usunąć, żeby nie drażnić Jarugi i Środy. Można by niewiasty zastąpić heterykami.
Ale generalnie naród woła o nowe opery. Historię mamy bogatą, tylko czerpać. Mogą Niemcy wystawić "Klęk w Warszawie", możemy i my "Skok w Gdańsku". Pokazać, jak Wałęsa skacze przez płot i robi gest Kozakiewicza, śpiewając "Kiedy ranne wstają zorze". Zainscenizować "okrągły stół", jako rewię z girlsami w rolach Michnika, Geremka i Aleksandra Halla. Do afery Rywina można się posłużyć "Faustem" z Czarzastym jako Mefistofelesem, Jakubowską jako Małgorzatą i chórem greckim komisji śledczej. Aria Błochowiak "Kolorowe skarpetki" stałaby się, takie mam przeczucie, przebojem.
Sam jestem gotów napisać, po otrzymaniu subwencji od ministra Dąbrowskiego lub z Brukseli, wielką operę historyczną "Na kolanach do Moskwy". W prologu pastuszek Rakowski gra na fujarce "Międzynarodówkę". W epilogu, przy dźwiękach orkiestry strażackiej grającej "Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej" wyprowadza w pole sztandar PZPR. Pozostałe sześć aktów w tej samej dekoracji - u wysokiego Kremla sufitu chwieje się mapa przedstawiająca niekorzystne położenie geopolityczne. Pielgrzymi z Polski składają listy hołdownicze, a chór siedzących w kucki bojarów śpiewa "Czapajew gieroj". Najgłośniej na scenie powinno być słychać suflera.
Dobra byłaby opera o partiach chłopskich, bo na scenę można by wprowadzić żywe zwierzęta i pokazać orkę na ugorze. Potem blokada proscenium przez dzikich Mulatów i obertas Wojciechowskiego z Kalinowskim. Musical "Niebezpieczne związki" opowiadałby dzieje Józefa Oleksego do dźwięków disco polo. "Odprawa posłów bez immunitetu" to prawie Kochanowski, najlepsze tradycje literatury. Opera "Dziewic orleński" opowiadałby o prezesie Modrzejewskim.
Gdyby zamiast mętnych dyskusji reagować na bieżące wydarzenia nowymi operami, przynajmniej kultura narodowa by się odrodziła. Za coś się w końcu płaci te podatki. Niech chociaż Polska będzie tą chatą rozśpiewaną, jak w "Weselu" Wyspiańskiego.
A u nas co? Ciągle tylko "Straszny dwór" i "Halka", a raz na 50 lat "Krakowiacy i górale". Żeby choć jakoś te ramoty uaktualnić. Ucharakteryzować Jontka na Millera, niech śpiewa "Jako od wichru krzew połamany, tak się duszyczka stargała". Przenieść akcję "Strasznego dworu" do Pałacu Prezydenckiego, niech Giertych śpiewa arię Skołłuby, a Kwaśniewski na pytanie "Strach waści?", niech odpowiada dumnie: "Nie!". Kwestię o zażywaniu tabaki można zastąpić malt whisky. Mamy dobrych poetów, niech się sprężą, by się rymowało.
Oczywiście, fragment "Dobrze, dobrze panie bracie, przecudowny jest nasz stan, nie masz niewiast w naszej chacie, vivat semper wolny stan!" trzeba by usunąć, żeby nie drażnić Jarugi i Środy. Można by niewiasty zastąpić heterykami.
Ale generalnie naród woła o nowe opery. Historię mamy bogatą, tylko czerpać. Mogą Niemcy wystawić "Klęk w Warszawie", możemy i my "Skok w Gdańsku". Pokazać, jak Wałęsa skacze przez płot i robi gest Kozakiewicza, śpiewając "Kiedy ranne wstają zorze". Zainscenizować "okrągły stół", jako rewię z girlsami w rolach Michnika, Geremka i Aleksandra Halla. Do afery Rywina można się posłużyć "Faustem" z Czarzastym jako Mefistofelesem, Jakubowską jako Małgorzatą i chórem greckim komisji śledczej. Aria Błochowiak "Kolorowe skarpetki" stałaby się, takie mam przeczucie, przebojem.
Sam jestem gotów napisać, po otrzymaniu subwencji od ministra Dąbrowskiego lub z Brukseli, wielką operę historyczną "Na kolanach do Moskwy". W prologu pastuszek Rakowski gra na fujarce "Międzynarodówkę". W epilogu, przy dźwiękach orkiestry strażackiej grającej "Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej" wyprowadza w pole sztandar PZPR. Pozostałe sześć aktów w tej samej dekoracji - u wysokiego Kremla sufitu chwieje się mapa przedstawiająca niekorzystne położenie geopolityczne. Pielgrzymi z Polski składają listy hołdownicze, a chór siedzących w kucki bojarów śpiewa "Czapajew gieroj". Najgłośniej na scenie powinno być słychać suflera.
Dobra byłaby opera o partiach chłopskich, bo na scenę można by wprowadzić żywe zwierzęta i pokazać orkę na ugorze. Potem blokada proscenium przez dzikich Mulatów i obertas Wojciechowskiego z Kalinowskim. Musical "Niebezpieczne związki" opowiadałby dzieje Józefa Oleksego do dźwięków disco polo. "Odprawa posłów bez immunitetu" to prawie Kochanowski, najlepsze tradycje literatury. Opera "Dziewic orleński" opowiadałby o prezesie Modrzejewskim.
Gdyby zamiast mętnych dyskusji reagować na bieżące wydarzenia nowymi operami, przynajmniej kultura narodowa by się odrodziła. Za coś się w końcu płaci te podatki. Niech chociaż Polska będzie tą chatą rozśpiewaną, jak w "Weselu" Wyspiańskiego.
Więcej możesz przeczytać w 37/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.