Jak bogaci się Polak - indeks siły nabywczej "The Big Mac Index" - sprzedawana w Wielkiej Brytanii książka, napisana przez Li Lian Onga, ekonomistę z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, kosztuje 47,5 funta (około 290 zł). To jedna z najdroższych książek ekonomicznych świata (w Kuwejcie za tę kwotę można nabyć 13 big maców, a w Polsce 57 takich kanapek). Ekonomistów cena nie szokuje - przygotowywany corocznie przez "The Economist" tzw. indeks Big Maca, służący do pomiaru siły nabywczej walut, stał się jednym z najbardziej znanych i wiarygodnych wskaźników opisujących światową gospodarkę. W wyszukiwarkach komputerowych ma on więcej wskazań niż analizy ekonomiczne znanych instytucji analitycznych świata.
"The Economist" do pomiaru siły nabywczej walut używa ceny (odniesionej do zarobków), którą konsument płaci w 120 krajach świata za kanapkę Big Mac. "Wprost" przygotował indeks Krakusa. Mierzy on formalnie, ile kilogramów tej polskiej szynki może kupić za miesięczną pensję przeciętny Kowalski. Przy okazji pokazuje, jak zmienia się zamożność Polaków i jak zmniejsza się ich dystans ekonomiczny do obywateli bogatszych krajów Europy.
Polish dream
W 1986 r. analitycy związani z "The Economist" stworzyli indeks Big Maca, by uniknąć kłopotów przy szacowaniu siły nabywczej zarobków mieszkańców różnych części świata, kupujących odmienne towary i posługujących się innymi walutami. Indeks ten szybko stał się klasycznym wskaźnikiem siły nabywczej walut, opartym tylko na jednym towarze - spożywanej masowo w niemal wszystkich krajach świata kanapce.
Czym można w Polsce zastąpić indeks Big Maca? Na przykład szynką. Jest ona u nas jedną z narodowych wędlin, a w nieodległej przeszłości była towarem politycznym. Brak szynki na hakach bądź jej nazbyt wysoka cena decydowały o "rozróbach warchołów" przeradzających się w "słuszny gniew klasy robotniczej", upadkach pierwszych sekretarzy i powstaniu niezależnych związków zawodowych. Szynka była dyżurnym tematem plenów i posiedzeń politbiura, a w okresie przedświątecznym urastała do rangi podstawowego problemu ustrojowego. Ostatnim ratunkiem dla władzy stawał się wtedy rzucany na rynek polish ham z krakusem na puszce, zwykle z tzw. odrzutu eksportowego.
Gdy "indeks Krakusa", czyli liczba wskazująca, ile szynki mógł nabyć za pensję Jan Kowalski, przekraczał magiczną granicę 25 kg, nierównowaga na rynku robiła się tak duża, że "regulacja cen" stawała się konieczna. W pewnym uproszczeniu można uznać, że trzy z takich "regulacji" zakończyły się upadkami genseków (regulacja 1953 - upadek stalinizmu trzy lata później, regulacje 1968 i 1970 - upadek Gomułki, 1978 - regulacja komercyjna Gierka i Wałęsa skacze przez płot). Dlatego też Wojciech Jaruzelski nie zaryzykował przez 10 lat wprowadzenia ceny równowagi, utrzymywał "indeks Krakusa" na poziomie 25 i blokował popyt "bonami towarowymi".
Balcerowicz wszystko popsuł
Kartki na mięso zniósł dopiero 1 sierpnia 1989 r. ostatni premier PRL Mieczysław Rakowski. "Indeks Krakusa" skoczył do poziomu przekraczającego 30 i rozpoczął się wyścig płace - ceny. Inflacja wzrosła do poziomu przekraczającego
- w przeliczeniu rocznym - 1000 proc. i nie wiadomo, czym by się to skończyło, gdyby nie pierwszy wicepremier III RP Leszek Balcerowicz, który przypomniał wszystkim, że zrównoważenie rynku samymi ruchami cen bez zmian po stronie podażowej jest niemożliwe. O dziwo, szynka przestała z rynku znikać, mimo że "indeks Krakusa" rósł i ludzie szynki mogli kupić coraz więcej. W 1991 r. była to tradycyjna polska norma - 25 kg, w 1994 r. już ponad 31 kg, w 1997 r. - ponad 48 kg, aby na początku XXI wieku osiągnąć 75-80 kg. Ustępujemy pod tym względem dwu-, trzykrotnie najbogatszym krajom świata. Nasza szynkowa siła nabywcza jest jednak podobna do możliwości zakupowych statystycznego Czecha. Za przeciętną pensję możemy nabyć więcej szynki niż Węgrzy.
Dziś w każdym szanującym się sklepie wędliniarskim można kupić kilkadziesiąt rodzajów szynki: od cygańskiej, przez litewską, wiejską, szlachecką, pieczoną staropolską, po parmeńską. W tym bogactwie bez trudu znaleźliśmy krakusa, klasycznego "polskiego hama" w puszce, prawie takiej samej jak pół wieku temu, mandolinowej, jednouncjowej.
Polish dream
W 1986 r. analitycy związani z "The Economist" stworzyli indeks Big Maca, by uniknąć kłopotów przy szacowaniu siły nabywczej zarobków mieszkańców różnych części świata, kupujących odmienne towary i posługujących się innymi walutami. Indeks ten szybko stał się klasycznym wskaźnikiem siły nabywczej walut, opartym tylko na jednym towarze - spożywanej masowo w niemal wszystkich krajach świata kanapce.
Czym można w Polsce zastąpić indeks Big Maca? Na przykład szynką. Jest ona u nas jedną z narodowych wędlin, a w nieodległej przeszłości była towarem politycznym. Brak szynki na hakach bądź jej nazbyt wysoka cena decydowały o "rozróbach warchołów" przeradzających się w "słuszny gniew klasy robotniczej", upadkach pierwszych sekretarzy i powstaniu niezależnych związków zawodowych. Szynka była dyżurnym tematem plenów i posiedzeń politbiura, a w okresie przedświątecznym urastała do rangi podstawowego problemu ustrojowego. Ostatnim ratunkiem dla władzy stawał się wtedy rzucany na rynek polish ham z krakusem na puszce, zwykle z tzw. odrzutu eksportowego.
Gdy "indeks Krakusa", czyli liczba wskazująca, ile szynki mógł nabyć za pensję Jan Kowalski, przekraczał magiczną granicę 25 kg, nierównowaga na rynku robiła się tak duża, że "regulacja cen" stawała się konieczna. W pewnym uproszczeniu można uznać, że trzy z takich "regulacji" zakończyły się upadkami genseków (regulacja 1953 - upadek stalinizmu trzy lata później, regulacje 1968 i 1970 - upadek Gomułki, 1978 - regulacja komercyjna Gierka i Wałęsa skacze przez płot). Dlatego też Wojciech Jaruzelski nie zaryzykował przez 10 lat wprowadzenia ceny równowagi, utrzymywał "indeks Krakusa" na poziomie 25 i blokował popyt "bonami towarowymi".
Balcerowicz wszystko popsuł
Kartki na mięso zniósł dopiero 1 sierpnia 1989 r. ostatni premier PRL Mieczysław Rakowski. "Indeks Krakusa" skoczył do poziomu przekraczającego 30 i rozpoczął się wyścig płace - ceny. Inflacja wzrosła do poziomu przekraczającego
- w przeliczeniu rocznym - 1000 proc. i nie wiadomo, czym by się to skończyło, gdyby nie pierwszy wicepremier III RP Leszek Balcerowicz, który przypomniał wszystkim, że zrównoważenie rynku samymi ruchami cen bez zmian po stronie podażowej jest niemożliwe. O dziwo, szynka przestała z rynku znikać, mimo że "indeks Krakusa" rósł i ludzie szynki mogli kupić coraz więcej. W 1991 r. była to tradycyjna polska norma - 25 kg, w 1994 r. już ponad 31 kg, w 1997 r. - ponad 48 kg, aby na początku XXI wieku osiągnąć 75-80 kg. Ustępujemy pod tym względem dwu-, trzykrotnie najbogatszym krajom świata. Nasza szynkowa siła nabywcza jest jednak podobna do możliwości zakupowych statystycznego Czecha. Za przeciętną pensję możemy nabyć więcej szynki niż Węgrzy.
Dziś w każdym szanującym się sklepie wędliniarskim można kupić kilkadziesiąt rodzajów szynki: od cygańskiej, przez litewską, wiejską, szlachecką, pieczoną staropolską, po parmeńską. W tym bogactwie bez trudu znaleźliśmy krakusa, klasycznego "polskiego hama" w puszce, prawie takiej samej jak pół wieku temu, mandolinowej, jednouncjowej.
Więcej możesz przeczytać w 52/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.