Znacznie więcej chały niż sławy - to najkrótsza recenzja z tegorocznej produkcji kulturalnej. Po stronie chały były spektakularne porażki, nadęte do granic wytrzymałości balony, w których puste wnętrze ukryto za kolorową i nachalną machiną promocyjną. Przebijamy kilka tych balonów, nie zapominając dla równowagi o rzeczach i zjawiskach godnych uwagi. Literatura, Film, Muzyka, Plastyka, Teatr,
Literatura
Film
Muzyka
Plastyka
Teatr
Przygotowali: Marta Sawicka, Jacek Mielchior, Łukasz Radwan, Jerzy Rzewuski, Kamil Śmiałkowski
- Powrót opowieści
Sfrustrowani szamani ponowoczesności wieścili swego czasu zmierzch wielkich narracji, także na gruncie literatury. Na szczęście nie była to jedyna pusta jak wydmuszka teza piewców postmodernizmu. Tegoroczna Nagroda Goncourtów, najbardziej prestiżowa z francuskich nagród literackich, dla sagi "Słońce Scortów" Laurenta Gaudé czy amerykański medal National Book Award dla Elli Lynch, za nakreślony z epickim rozmachem obraz XIX-wiecznego Paragwaju, potwierdzają wielki powrót panoramicznych powieści. Dowodzą też, że wielostronicowa saga może być bogata nie tylko w wątki fabularne, ale też literackie wartości. Właśnie tradycyjną formę wypowiedzi wybierają dziś zachodni pisarze, jak popularny Jeffrey Eugenides czy okrzyknięta debiutantką roku Susanna Clarke. - Szwedzka lewizna
Jelinek złą pisarką nie jest. Sprawdzić może to każdy, kto zaopatrzył się w wydaną właśnie przez W.A.B. "Pianistkę". Ale Jelinek, autorka, jakich mamy na pęczki, nie zasługuje na Nobla. Tegoroczny wybór szwedzkiej akademii ostatecznie potwierdził dotychczasowe przypuszczenia: najbardziej prestiżowa nagroda w świecie książek przyznawana jest z klucza politycznego, a jakości literackie są dla jury kwestią drugorzędną. Kolejka do Nobla jest długa, a stoją w niej tak znamienici autorzy jak Milan Kundera czy Mario Vargas Llosa, którzy na koncie mają znacznie więcej niż nieznana dotąd na świecie Jelinek. Sama autorka, zagorzała komunistka, feministka i przeciwniczka polityki Busha, na wieść o Noblu przeżyła ciężki szok i zabarykadowała się w swym wiedeńskim mieszkaniu. - Powracająca pamięć
Polakom wróciła pamięć. Wprawdzie głównie za sprawą zachodnich autorów - jak Norman Davies czy Lynne Olson i Stanley Cloud ("Sprawa honoru"), ale i tak zmiana jest warta odnotowania. Zainteresowanie książką historyczną było sprzężone z obchodami 60. rocznicy powstania warszawskiego i związanymi z tym publikacjami (od "Powstania'44" Daviesa po polemizującą z tą pracą książkę Tomasza Łubieńskiego "Ani tryumf, ani zgon"). Pojawiły się też książki poświęconym księdzu Popiełuszce, prace o Stalinie czy publikacje rzucające światło na rozpad komunistycznej dyktatury jak "Reglamentowana rewolucja" Antoniego Dudka. - Plaga debiutantów
W tym roku prawdziwą plagą były prozatorskie debiuty nowych grup zawodowych. Po pierwsze, nauczycieli, którzy ze szkół zostali usunięci za demoralizujący charakter swej pisaniny. Zarówno "Joint" Janusza Paliwody, jak i "Zakazane po legalu" Doroty Szczepańskiej są tak żenujące, że ich autorów powinno się chłostać na miejskich placach. Po drugie, dziennikarzy, którzy z kolei za sprawą literatury pracę chcieli odzyskać. Niestety, żałosny krzyk iguany czy raczej Moniki Luft zasłużył jedynie na miano kuriozum dekady. I wreszcie ostatnia zmora - piszący aktorzy. Na szczęście ci ostatni, jak Krystyna Janda i Joanna Szczepkowska, zwalczają się sami.
Film
- Jackson superstar
Nie chodzi o Michaela Jacksona i jego problemy sądowe, ale o reżysera Petera Jacksona. Po niewyobrażalnym sukcesie trylogii "Władca pierścieni" Hollywood sądził, że łatwo da się to powtórzyć. Niestety, ani "Troja" Wolfganga Petersena, ani "Aleksander" Olivera Stone'a nie miały w sobie filmowej magii, jaką w książki Tolkiena wtłoczył reżyser z Nowej Zelandii. Tegoroczne epickie widowiska dysponowały wielkimi budżetami, imponowały skomplikowanymi efektami specjalnymi i gwiazdorską obsadę, ale nie powtórzyły nawet w połowie wyniku "Władcy". Z czasem staną się idealnymi przykładami, jak odróżnić dzieło mistrza od prac rzemieślników. - Pierwszy raz w życiu
Wreszcie w Polsce powstał film od początku do końca zaplanowany perfekcyjnie. Twórcy określili potencjalnego widza i specjalnie pod jego preferencje przygotowali swoją produkcję. Efekt - przez wiele tygodni krajowa produkcja gościła w czołówce kinowych rankingów. Lekka romantyczna komedia "Nigdy w życiu!", oparta na popularnej powieści, ze znanymi aktorami w rolach głównych, okazała się hitem roku. Niestety, inni polscy reżyserzy nie wynieśli z tej lekcji żadnej nauki (no, może z wyjątkiem Juliusza Machulskiego z jego "Vincim"). Nadal powstają albo nieśmieszne komedie, albo przeintelektualizowane knoty. - Imperializm animowany
Komputerowe animacje zdominowały współczesny show-biznes. "Shrek 2" stał się najpopularniejszym filmem roku, a w pierwszej dziesiątce znalazły się "Iniemamocni" oraz "Rybki z ferajny". Najświeższa premiera z tego gatunku - "Ekspres polarny" jest już najlepiej sprzedającym się filmem w historii kin Imax, na zwykłych ekranach też sobie świetnie radzi. Elementy komputerowych animacji w obrazach typu "Sky Kapitan i świat jutra" są wręcz ważniejsze od aktorów. Przed laty obawiano się, że kino z komputera wyprze tradycyjne filmy - tak już się dzieje, tyle że ta zmiana jest (z punktu widzenia widza) zmianą na lepsze. - Towarzystwo wzajemnej adoracji
Tegoroczny festiwal w Gdyni był kolejnym sympatycznym i bezkonfliktowym spotkaniem zadowolonych ze swojej pracy polskich filmowców i zachwyconych ich produktami dziennikarzy (?). Jeszcze raz okazało się, że nie powstają (poza nielicznymi wyjątkami) filmy dla widzów, a jedynie dla kolegów filmowców i krytyków, którzy lubią "się pochylić nad problemem". Po raz kolejny odtrąbiono koniec kryzysu polskiego kina i narodziny nowych talentów. Tymczasem wyniki kasowe tego nie potwierdzają. A pojawienie się w konkursie dwóch czy trzech niezłych filmów nie może być pretekstem to pełnych zachwytu relacji i podsumowań imprezy.
Muzyka
- Powrót The Pixies
Gdy w 2003 r., podczas trasy koncertowej po Europie, spłukany, bezdomny wokalista i gitarzysta Frank Black napomknął o możliwości reaktywowania The Pixies, nie spodziewał się nawet, że jego małe kłamstewko wywoła taką burzę. A że pozostałym członkom The Pixies nie wiodło się najlepiej, plotka zamieniła się w najbardziej sensacyjny rockowy comeback 2004 r. Zespół, który zrewolucjonizował niezależny rock, łącząc melodyjny pop z anarchicznym punkrockowym atakiem dziś gra w wyprzedanych do ostatniego miejsca salach koncertowych, mieszczących nawet dziesięciokrotnie liczniejszą publiczność niż za dawnych lat 1986-1992. A dziwne, pełne czarnego humoru i makabry teksty The Pixies tylko zyskały na aktualności w kontekście wydarzeń po 11 września. - Przenoszona ciąża
Weteran zespołu The Beach Boys, Brian Wilson, wraz z autorem tekstów Van Dyke Parksem wreszcie dokończyli swoją wielowątkową "nastoletnią symfonię do Boga", nad którą pracę rozpoczęli w 1967 r., zaraz po ukazaniu się "Pet Sounds". Po ponad 80 sesjach Wilson odpłynął na ćwierć wieku z realnego świata w nierzeczywistość narkotycznej nirwany, bo tylko tam mógł znaleźć ucieczkę od trapiącej go chronicznie depresj. Projekt "Smile" obrósł legendą i stosownie do niej, gdy się wreszcie urodził się w 2004 r., powitany został na kolanach. Problemem jest to, że jest to arcydzieło tylko dla tych, którzy uparli się, by widzieć w nim arcydzieło. I lepiej wierzyć im na słowo, niż ryzykować śmierć z nudów podczas słuchania albumu. - Był kiedyś rock
Wwyjątkowo bezbarwnym roku, jedynym punktem pozytywnym jest to, że uczymy się szanować wspomnienia. Od niedawna z coraz wiekszą starannością wydawane są reedycje archiwalnych płyt legend polskiego rocka. W tym roku otrzymaliśmy więc pełny zestaw nagrań solowych Grzegorza Ciechowskiego, antologię SBB, od dawna wyczekiwane trzy studyjne albumy TSA, a nadto retrospektywy Armii i Proletaryatu i jeszcze boks z nagraniami Jacka Kaczmarskiego. Różne są to nagrania, ale łączy je to, że dla ich autorów adresatem była publiczność, a nie matołkowate focusy decydujące o radiowych playlistach. - Król kiczu
Publiczność, która wychowała się na disco polo, nie umarła. Dziś słucha Krzysztofa Krawczyka. Inaczej nie da się wytłumaczyć nieprzerwanego pasma sukcesów dawnego lidera Trubadurów, który jest przeciętnym wokalistą. Dziś jego długa, lecz pozbawiona szczególnych osiągnięć kariera estradowa, jawi się jako legenda polskiej muzyki pop, on sam zaś chadza w aurze co najmniej polskiego Toma Jonesa czy Roda Stewarta, z których czerpie pomysły. Ucząc się od starzejących się gwiazd z Zachodu, jak przetrwać, polewając wszystko gęstym sosem sentymentalizmu, Krawczyk znalazł drogę do serc złaknionej wzruszeń polskiej publiczności. Mieczysław Fogg byłby z niego dumny.
Plastyka
- London Calling
Izabella Kay powinna dostać order za sukcesy rynkowe w promowaniu polskiej sztuki współczesnej na Wyspach Brytyjskich. Dzięki jej przedsiębiorczości młodzi twórcy znad Wisły mogli pokazać swoje prace nad Tamizą. Monika Solorz, Kaja Solecka, Martta Węg, Paweł Mendrek, Robert Motelski i Artur Przebindowski sprzedali prawie wszystkie swoje prace w prestiżowej londyńskiej Bloxham Galleries, a Anglikom Polska nie kojarzy się już jedynie z emigrantami przy Central Station. - Krzyk po Dalim
Jedną wspólną chałę za obalenie mitu o bezpiecznej i kryształowo czystej Skandynawii otrzymują dwie instytucje. Po pierwsze, muzeum Muncha w Oslo. To stamtąd rabusie na oczach zwiedzających wynieśli "Krzyk" i "Madonnę" Edwarda Muncha. Zrabowane perły światowego malarstwa nie były chronione przez żadne alarmy - obrazy wisiały na zwykłych drutach. Po drugie, helsińska firma Artco Scandinavia - za zorganizowanie wystawy poświęconej setnej rocznicy urodzin hiszpańskiego surrealisty Salvadora Dalego. Większość z 400 pokazywanych i sprzedawanych na wystawie prac okazała się falsyfikatami. Wystawę w oparach skandalu zamknęła policja. - Sopot rządzi
Dyrekcja i pracownicy BWA w Sopocie mają doskonałe pomysły i realizują ciekawe wystawy, m.in. "Pejzaż malarzy polskich ze zbiorów Lwowskiej Galerii Sztuki" czy "Norblin Czartoryskich ze zbiorów Muzeum Sztuki w Winnicy (Ukraina)". Dzięki międzynarodowym kontaktom sopockich galerników udało się sprowadzić z zagranicy dzieła niedostępne dla innych. Najciekawsze z nich objechały też kraj. - Maczuga Rajkowskiej
Koło Zieloni 2004 przeszło do historii w związku z ratowaniem plastikowego drzewa bez liści, zwanego palmą, na warszawskim rondzie de Gaulle'a. Nie po raz pierwszy Zieloni okazali się bardziej zieloni niż trawa i zamiast się przypinać kajdanami do dębów w Rogalinie, postanowili ratować sztuczne drzewo. Palma po roku wyliniała, tracąc liście, a nowe trzeba sprowadzić z Chin. Postulujemy pozostawienie drzewa bez liści. Teraz przypomina wielką pałę do lania po łbach.
Teatr
- Diabeł w światłach
Zarekomendację londyńskiego "Black Ridera" powinny wystarczyć cztery nazwiska. Stworzyli go bowiem słynny reżyser Robert Wilson, pisarz William S. Burroughs, balladzista Tom Waits i charyzmatyczna pieśniarka Marianne Faithfull. Tekst Burroughsa jest współcześnie przetworzoną ludową przypowieścią o diabelskich nabojach, dzięki którym młody Wilhelm może się popisać myśliwskimi umiejętnościami i zdobyć Kasię. Historię tę wykorzystał dwieście lat temu Carl Maria von Weber w popularnej operze "Wolny strzelec". Tu arie zastąpiły songi. Wilson myśli obrazami, przede wszystkim światłem, kolorowym i ostrym. Wobec feerii barw, kształtów i pomysłów informacja, że chodzi o ponadczasową przypowieść o dobru i złu, trąci banałem. - Wypłakane w Edynburgu
Międzynarodowy Festiwal w Edynburgu uchodzi za jedną z najbardziej prestiżowych imprez teatralnych świata. W 58. już konkursie na najlepsze przedstawienie "offowe" główną nagrodę (i wyróżnienie dziennikarzy) zdobył spektakl "Kroniki - obyczaj lamentacyjny" teatru Pieśń Kozła. Z sukcesu Polaków wypadałoby się cieszyć. Cóż, kiedy przedstawienie pokazane potem na warszawskim Festiwalu Festiwali potwierdza tylko, że czas hermetycznych misteriów dawno już się skończył, a nawiedzone obrazy opowieści o królu Gilgameszu są puste jak bańka mydlana. - Taśma Zapasiewicza
Trzy sceniczne miniatury - "Katastrofa", "Impromptu Ohio" i "Ostatnia taśma Krappa" - nie należą do sztuk lekkich, łatwych i przyjemnych. To teatr skupiony, egzystencjalny. Można się z nim zgadzać lub nie, ale trudno przejść obojętnie. Zwłaszcza że w Teatrze Powszechnym jesteśmy świadkami aktorskiego mistrzostwa Zbigniewa Zapasiewicza, który w tych trzech rolach święci swój podwójny jubileusz - siedemdziesiąte urodziny i pół wieku pracy. W "Ostatniej taśmie Krappa" gra on starego człowieka i siebie sprzed kilkudziesięciu lat. Ci, którzy pamiętają kreację Tadeusza Łomnickiego, muszą przyznać, że może i legendy nie umierają, ale z pewnością na naszych oczach powstają nowe. I całkiem inne. - Nie-wina Szekspira
Wybór teatralnych chał 2004 jest tak duży, że trudno się zdecydować na jedną, zapominając o innych. Nagrodzone przez szacowny miesięcznik "Teatr" za reżyserię przedstawienie "Nie-winy" Dei Loher (Teatr Stary w Krakowie) jest fatalnie zagrane, a autorka krzyczy na nas oskarżycielskim tonem jak prowincjonalna nauczycielka. Na tle tej współczesnej pseudofilozoficznej miazgi walczą z sobą dwa potwory klasyczne, czyli szekspirowski "Makbet" (Kraków) z "Ryszardem II" (Warszawa). Pierwszy - dzieło mistrza Wajdy - nie wiadomo, o czym mówi, choć świetny przekład Barańczaka jest bardzo czytelny (podobno, zamiast opowiadać anegdotę, miał być o "wnętrzu"). Drugi - przygotowany z pompą przez Andrzeja Seweryna - to śmiertelnie nudna akademia, zadeklamowana ku czci przybitych i zasypiających widzów.
Przygotowali: Marta Sawicka, Jacek Mielchior, Łukasz Radwan, Jerzy Rzewuski, Kamil Śmiałkowski
Więcej możesz przeczytać w 52/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.