Kim są Polacy? Nigdzie indziej nie spotkałem tylu fascynujących typów twarzy" - stwierdził niedawno David Lynch, amerykański reżyser. Dlatego casting do jednego ze swoich nowych filmów postanowił zrobić w Polsce. Lynch zauważył to, co kaznodzieja Jakub Olszewski w połowie XVII stulecia. Olszewski pisał: "Rzeczpospolita jest jak ptak pstry, wszytek farbowany". Kim tak naprawdę są Polacy? Geny jakich jeszcze narodów nosimy w sobie? Badania przeprowadzone na Akademii Medycznej w Warszawie dowodzą, że współcześni Polacy mają bardzo ujednolicony bagaż genetyczny: jest on dość równomierną mieszanką genów wielu nacji. - Stanowimy zupełne przeciwieństwo takich narodów jak Włosi, Francuzi czy Hiszpanie. Ich mapa genetyczna pokazuje, że w jednym społeczeństwie żyją obok siebie grupy genetycznie odmienne. W Polsce większość społeczeństwa ma tymczasem ten sam koktajl genów - mówi dr Rafał Płoski, jeden z autorów badań.
Polacy po łagodnej selekcji
O ile mniej więcej wiadomo, jak wyglądają przeciętny Skandynaw albo Włoch, Niemiec czy Rosjanin, o tyle stworzenie obrazu przeciętnego Polaka wydaje się kwadraturą koła. Polak może mieć bowiem zarówno płowe włosy i niebieskie oczy, jak i ciemną karnację oraz piwne oczy (niczym Cygan), czy być rudym niczym Irlandczyk bądź garbatonosym brunetem z ostrymi rysami w typie semickim. Z badań przeprowadzonych na warszawskiej akademii medycznej wynika, że jesteśmy Słowianami, ale z domieszką wpływów germańskich i nordyckich, a także litewskich, semickich, ormiańskich, węgierskich, ruskich, włoskich i żydowskich. I wszystkie te genetyczne zapożyczenia są mniej więcej równo rozłożone.
Bogusław Pawłowski, antropolog, uważa, że choć określenie homogeniczna (czyli jednorodna) różnorodność jest oksymoronem, to doskonale oddaje genetyczny profil Polaków. Tę pozorną sprzeczność wyjaśnia znana w antropologii teoria klina. Mówi ona, że w warunkach ostrej selekcji premiowane są określone cechy. To taka ostra selekcja sprawiła, że większość mieszkańców Skandynawii jest do siebie podobna, tak samo jak ludzie żyjący w ciepłych krajach basenu Morza Śródziemnego. W klinie leżącym pomiędzy tymi strefami, czyli w umiarkowanej strefie klimatu umiarkowanego, selekcja jest znacznie łagodniejsza. W Europie ten klin rozciąga się mniej więcej od Francji na zachodzie, po Rosję na wschodzie, od Morza Bałtyckiego na północy, po Półwysep Bałkański na południu. Polska leży w samym środku tego klina, dlatego mieszkańcy tych terenów równomiernie absorbowali zewnętrzne wpływy. I to nie tylko genetyczne, ale i kulturowe.
Czy Mieszko I był Wikingiem?
Pod koniec PRL przestano nachalnie rozpowszechniać naciągane teorie, mówiące o tym, że nad Odrą, Wartą i Wisłą Polacy żyli od czasów prehistorycznych. Pojawiliśmy się na terenach dzisiejszej Polski najwcześniej w V lub VI wieku naszej ery. Praojczyzną Słowian były tereny między Bugiem a środkowym dorzeczem Dniepru. Nasi przodkowie żyli tam spokojnie, aż doszły ich wieści o tym, że ludy ruszyły na południe, do dawnego Cesarstwa Rzymskiego. Jeżeli Lech, Czech i Rus istnieli, to rozdzielili się właśnie wtedy.
Już w drugiej połowie X wieku pojawia się na naszych ziemiach spora liczba grobów skandynawskich wojowników. Naukowcy dowiedli, że Mieszko I zbudował swoje państwo dzięki sile swojej trzytysięcznej drużyny, złożonej głównie z pochodzących z północy Waregów, najdzielniejszych wówczas wojowników. - To oni głównie tworzyli taką ówczesną Legię Cudzoziemską - mówi prof. Henryk Samsonowicz, historyk. Część polskich historyków twierdzi wręcz, że Mieszko I sam był Waregiem, a państwo polskie powstało w wyniku najazdu z północy. Tego, że skandynawskie wpływy są faktem, dowiódł m.in. antropolog Maurycy Stanaszek. Przebadał on kilka tysięcy szkieletów z X wieku z Wielkopolski, Małopolski i północno-środkowej Ukrainy. - Już wtedy zdecydowanie różniliśmy się od naszych pobratymców ze wschodu. Widać wyraźny wpływ ludności skandynawskiej na nasz wygląd - mówi Stanaszek. Potwierdzają to także odkrycia - m.in. odnalezione przed kilkoma laty na Mazowszu groby wareskich wojowników z XI wieku. Ziemię nadano im w zamian za obronę naszych granic przed najazdami Prusów. Skandynawski komponent genetyczny wzmocniły szwedzkie najazdy. Chodzi nie tylko o powszechność gwałtów, ale też o to, że wielu Szwedów osiadło wtedy na terenach Rzeczypospolitej. Na przykład legenda rodziny Jana "Rudego" Bytnara, bohaterskiego żołnierza AK głosi, że ich przodkiem był żołnierz armii Gustawa Adolfa, która najechała Polskę.
Von Baysen, czyli Bażyński
Z badań przeprowadzonych na warszawskiej akademii medycznej wynika, że od Niemców różni nas tzw. marker R1a1 w męskim chromosomie Y. U naszych sąsiadów z zachodu ten marker występuje rzadziej. Oznacza to, że jesteśmy znacznie mniej wymieszani z Niemcami niż na przykład Czesi. Zdaniem Płoskiego, genetycznie stoją oni pośrodku między nami a Niemcami. Z tymi ostatnimi mieszaliśmy się od XIII w., kiedy zaczęli przybywać na polskie ziemie. - Związki mieszane już wtedy były masowe. Dystans pomiędzy Polakami a Niemcami wcale nie był tak wielki, bo ówczesne miasta w większości przypominały wsie - mówi prof. Samsonowicz.
Niemieckie ślady genetyczne to też pozostałość po polonizowaniu się niemieckiej szlachty wchodzącej z Polakami w rodowe alianse. Wedlowie-Tuczyńscy opisani w "Potopie" Sienkiewicza jako ród potężny, władający ziemią wałecką, w istocie byli brandenburskimi rycerzami, którzy nazwisko wzięli od rodowej siedziby. Spolonizowali się w jednym pokoleniu za panowania Władysława Jagiełły. Aby to podkreślić, do nazwiska dodali końcówkę "-ski" (Wedelski). Jako lennicy polskiego króla najeżdżali kuzynów z Recza i Choszczna, uznających zwierzchnictwo Brandenburgii.
Asymilowanym w Polsce Niemcem był Johann von Baysen, przywódca pomorskiego rycerstwa, walczącego po stronie Kazimierza Jagiellończyka przeciw Krzyżakom. W Polsce stał się Janem Bażyńskim. Szlachta niemieckiego pochodzenia robiła u nas państwowe kariery - jak Dohnhoffowie i Wejcherowie, którzy sprawowali urząd wojewody. Począwszy od XVI wieku, asymilowali się niemieccy mieszczanie w takich ośrodkach jak Kraków czy Poznań. Szczególnie łatwo przychodziło to niemieckim katolikom. Dobrym tego przykładem są bambrzy sprowadzeni do Poznania i Wielkopolski z katolickiej Bawarii.
Litwinopolacy
Mieszanie genów przebiegało na większą skalę między narodami, które dobrowolnie się federowały. Tak było po zawarciu unii polsko-litewskiej. Z badań polskich genetyków wynika, iż genetycznie najbardziej są do nas podobni Litwini (a także Łotysze). To podobieństwo genów można też tłumaczyć tym, że Bałtowie i Słowianie mieli wspólnych przodków.
Po zawarciu unii polsko-litewskiej na wschód szeroko promieniowała nie tylko polska kultura, ale też nasze geny. Radziwiłłowie np. szybko weszli w związki krwi z najlepszymi rodami Korony i zostali uznani za "esencję polskiej magnaterii". Przedstawiciele ruskich rodów posyłali swoich synów do polskich jezuickich kolegiów, co ułatwiało ich polonizację. Sportretowany przez Henryka Sienkiewicza jako okrutny polski magnat Jeremi Wiśniowiecki wywodził się z prawosławnej ruskiej rodziny. Był on pierwszym z rodu, który ożenił się z polską szlachcianką Gryzeldą Zamoyską. Ich syn, Michał Korybut Wiśniowiecki, zasiadł na tronie polskim. Jak zauważa historyk Michał Kopczyński, choćby ten fakt pokazuje, jak otwarta na obce nacje była dawna Rzeczpospolita.
W czasach Rzeczypospolitej wielu narodów zasymilowało się u nas niemało Czechów, Ormian, Wołochów, a także Madziarów. W końcu XVI w. żyło na naszych ziemiach aż 100 tys. Szkotów! Jako lokalne mocarstwo Rzeczpospolita przyciągała najaktywniejszy żywioł z krajów ościennych. Tamte wędrówki ludów widać choćby w genach Roberta Makłowicza. W jego żyłach płynie krew węgierska, ukraińska i ormiańska. - Polonizacja różnych innych nacji jest fenomenem na skalę światową. Można zrozumieć, że stawali się Polakami ci, którym nadawano w zamian za to przywileje. Jednak polonizowało się tysiące cudzoziemców w XIX wieku, kiedy nie mieliśmy państwa. Polska kultura ma ogromną siłę przyciągania - podkreśla Samsonowicz.
Żydopolacy
Najtrudniej postępowała asymilacja Żydów, największej ich diaspory w ówczesnym świecie. Mimo że Żydzi mieszkali w Polsce od czasów średniowiecza, do połowy XIX wieku ogromna większość żyła w odosobnieniu i zachowywała kulturową odrębność. Wieść gminna wiązała wprawdzie niektórych wielmożów (w tym króla Kazimierza Wielkiego) z żydowskimi kochankami, ale nie prowadziło to do znaczącej wymiany genów. Zmieniło się to za sprawą mieszkających na terenach Polski zwolenników haskali, czyli Żydów postulujących kulturową asymilację. "Być Żydem w domu, a człowiekiem na ulicy" - głosiło ich najbardziej znane hasło.
Zasymilowani Żydzi szybko się laicyzowali i polonizowali - najczęściej przez małżeństwa. Proces ten świetnie opisuje Joanna Olczak-Ronikier w głośnej książce "W ogrodzie pamięci". Przodkiem pisarki był Jakub Mortkowicz, wydawca i przyjaciel najwybitniejszych poetów. Gdy popełnił samobójstwo, w pożegnalnym liście napisał: "Nie byłem kupcem i nie umieram jak kupiec". W ten sposób Mortkowicz podkreślał, że należał już do innej kultury. Jedną z najbardziej znanych zasymilowanych rodzin żydowskich byli Słonimscy. Doktor Chaim Słonimski wydawał najważniejsze pismo zwolenników asymilacji - "Ha-cfira", a jego wnuk, wybitny poeta Antoni, jeszcze w latach 20. napisał tekst wzywający pobratymców do porzucenia gett.
Sarmaci i Europejczycy
Wiele o nas mówi nie tylko to, skąd pochodzimy (genetycznie), ale i to, skąd swoje pochodzenie wywodzimy w sensie kulturowym. Na początku XIV wieku kronikarz Dzierzwa napisał, że jesteśmy potomkami Wandalów - ludu, który w 455 r. złupił Rzym, a potem w północnej Afryce stworzył własne państwo. Współcześni Mieszkowi I dostojnicy Kościoła kilkakrotnie określają go w dokumentach jako dux Vandalorum, czyli książę Wandali. Kronikarz Wincenty Kadłubek wywodzi Polaków od Wandali, twierdząc nawet, że od nich pochodzi imię Wanda. Kazimierz Wielki uważał, że Polacy pochodzą od Gotów. Dlatego na grobowcu Bolesława Chrobrego kazał wyryć napis "Rex Gothorum et Polonarum" ("Król Gotów i Polaków").
W XV i XVI w. pojawiły się rzekomo starożytne mapy, na których na terenach Polski i Ukrainy widniały plemiona Sarmatów. Mit sarmacki stał się wtedy oficjalną ideologią szlachty. Dowody na jego prawdziwość są wątłe, ale, jak zauważa historyk prof. Jacek Banaszkiewicz, był on nam potrzebny do uzasadnienia ekspansji na wschód. Odwołując się do sarmackiego mitu, szlachta utwierdzała swój etos wojownika mającego w pogardzie handel i pracę na roli. Mit o sarmackim pochodzeniu szlachty podważył Joachim Lelewel na początku XIX wieku, dowodząc naszej słowiańskości.
O ile mniej więcej wiadomo, jak wyglądają przeciętny Skandynaw albo Włoch, Niemiec czy Rosjanin, o tyle stworzenie obrazu przeciętnego Polaka wydaje się kwadraturą koła. Polak może mieć bowiem zarówno płowe włosy i niebieskie oczy, jak i ciemną karnację oraz piwne oczy (niczym Cygan), czy być rudym niczym Irlandczyk bądź garbatonosym brunetem z ostrymi rysami w typie semickim. Z badań przeprowadzonych na warszawskiej akademii medycznej wynika, że jesteśmy Słowianami, ale z domieszką wpływów germańskich i nordyckich, a także litewskich, semickich, ormiańskich, węgierskich, ruskich, włoskich i żydowskich. I wszystkie te genetyczne zapożyczenia są mniej więcej równo rozłożone.
Bogusław Pawłowski, antropolog, uważa, że choć określenie homogeniczna (czyli jednorodna) różnorodność jest oksymoronem, to doskonale oddaje genetyczny profil Polaków. Tę pozorną sprzeczność wyjaśnia znana w antropologii teoria klina. Mówi ona, że w warunkach ostrej selekcji premiowane są określone cechy. To taka ostra selekcja sprawiła, że większość mieszkańców Skandynawii jest do siebie podobna, tak samo jak ludzie żyjący w ciepłych krajach basenu Morza Śródziemnego. W klinie leżącym pomiędzy tymi strefami, czyli w umiarkowanej strefie klimatu umiarkowanego, selekcja jest znacznie łagodniejsza. W Europie ten klin rozciąga się mniej więcej od Francji na zachodzie, po Rosję na wschodzie, od Morza Bałtyckiego na północy, po Półwysep Bałkański na południu. Polska leży w samym środku tego klina, dlatego mieszkańcy tych terenów równomiernie absorbowali zewnętrzne wpływy. I to nie tylko genetyczne, ale i kulturowe.
Czy Mieszko I był Wikingiem?
Pod koniec PRL przestano nachalnie rozpowszechniać naciągane teorie, mówiące o tym, że nad Odrą, Wartą i Wisłą Polacy żyli od czasów prehistorycznych. Pojawiliśmy się na terenach dzisiejszej Polski najwcześniej w V lub VI wieku naszej ery. Praojczyzną Słowian były tereny między Bugiem a środkowym dorzeczem Dniepru. Nasi przodkowie żyli tam spokojnie, aż doszły ich wieści o tym, że ludy ruszyły na południe, do dawnego Cesarstwa Rzymskiego. Jeżeli Lech, Czech i Rus istnieli, to rozdzielili się właśnie wtedy.
Już w drugiej połowie X wieku pojawia się na naszych ziemiach spora liczba grobów skandynawskich wojowników. Naukowcy dowiedli, że Mieszko I zbudował swoje państwo dzięki sile swojej trzytysięcznej drużyny, złożonej głównie z pochodzących z północy Waregów, najdzielniejszych wówczas wojowników. - To oni głównie tworzyli taką ówczesną Legię Cudzoziemską - mówi prof. Henryk Samsonowicz, historyk. Część polskich historyków twierdzi wręcz, że Mieszko I sam był Waregiem, a państwo polskie powstało w wyniku najazdu z północy. Tego, że skandynawskie wpływy są faktem, dowiódł m.in. antropolog Maurycy Stanaszek. Przebadał on kilka tysięcy szkieletów z X wieku z Wielkopolski, Małopolski i północno-środkowej Ukrainy. - Już wtedy zdecydowanie różniliśmy się od naszych pobratymców ze wschodu. Widać wyraźny wpływ ludności skandynawskiej na nasz wygląd - mówi Stanaszek. Potwierdzają to także odkrycia - m.in. odnalezione przed kilkoma laty na Mazowszu groby wareskich wojowników z XI wieku. Ziemię nadano im w zamian za obronę naszych granic przed najazdami Prusów. Skandynawski komponent genetyczny wzmocniły szwedzkie najazdy. Chodzi nie tylko o powszechność gwałtów, ale też o to, że wielu Szwedów osiadło wtedy na terenach Rzeczypospolitej. Na przykład legenda rodziny Jana "Rudego" Bytnara, bohaterskiego żołnierza AK głosi, że ich przodkiem był żołnierz armii Gustawa Adolfa, która najechała Polskę.
Von Baysen, czyli Bażyński
Z badań przeprowadzonych na warszawskiej akademii medycznej wynika, że od Niemców różni nas tzw. marker R1a1 w męskim chromosomie Y. U naszych sąsiadów z zachodu ten marker występuje rzadziej. Oznacza to, że jesteśmy znacznie mniej wymieszani z Niemcami niż na przykład Czesi. Zdaniem Płoskiego, genetycznie stoją oni pośrodku między nami a Niemcami. Z tymi ostatnimi mieszaliśmy się od XIII w., kiedy zaczęli przybywać na polskie ziemie. - Związki mieszane już wtedy były masowe. Dystans pomiędzy Polakami a Niemcami wcale nie był tak wielki, bo ówczesne miasta w większości przypominały wsie - mówi prof. Samsonowicz.
Niemieckie ślady genetyczne to też pozostałość po polonizowaniu się niemieckiej szlachty wchodzącej z Polakami w rodowe alianse. Wedlowie-Tuczyńscy opisani w "Potopie" Sienkiewicza jako ród potężny, władający ziemią wałecką, w istocie byli brandenburskimi rycerzami, którzy nazwisko wzięli od rodowej siedziby. Spolonizowali się w jednym pokoleniu za panowania Władysława Jagiełły. Aby to podkreślić, do nazwiska dodali końcówkę "-ski" (Wedelski). Jako lennicy polskiego króla najeżdżali kuzynów z Recza i Choszczna, uznających zwierzchnictwo Brandenburgii.
Asymilowanym w Polsce Niemcem był Johann von Baysen, przywódca pomorskiego rycerstwa, walczącego po stronie Kazimierza Jagiellończyka przeciw Krzyżakom. W Polsce stał się Janem Bażyńskim. Szlachta niemieckiego pochodzenia robiła u nas państwowe kariery - jak Dohnhoffowie i Wejcherowie, którzy sprawowali urząd wojewody. Począwszy od XVI wieku, asymilowali się niemieccy mieszczanie w takich ośrodkach jak Kraków czy Poznań. Szczególnie łatwo przychodziło to niemieckim katolikom. Dobrym tego przykładem są bambrzy sprowadzeni do Poznania i Wielkopolski z katolickiej Bawarii.
Litwinopolacy
Mieszanie genów przebiegało na większą skalę między narodami, które dobrowolnie się federowały. Tak było po zawarciu unii polsko-litewskiej. Z badań polskich genetyków wynika, iż genetycznie najbardziej są do nas podobni Litwini (a także Łotysze). To podobieństwo genów można też tłumaczyć tym, że Bałtowie i Słowianie mieli wspólnych przodków.
Po zawarciu unii polsko-litewskiej na wschód szeroko promieniowała nie tylko polska kultura, ale też nasze geny. Radziwiłłowie np. szybko weszli w związki krwi z najlepszymi rodami Korony i zostali uznani za "esencję polskiej magnaterii". Przedstawiciele ruskich rodów posyłali swoich synów do polskich jezuickich kolegiów, co ułatwiało ich polonizację. Sportretowany przez Henryka Sienkiewicza jako okrutny polski magnat Jeremi Wiśniowiecki wywodził się z prawosławnej ruskiej rodziny. Był on pierwszym z rodu, który ożenił się z polską szlachcianką Gryzeldą Zamoyską. Ich syn, Michał Korybut Wiśniowiecki, zasiadł na tronie polskim. Jak zauważa historyk Michał Kopczyński, choćby ten fakt pokazuje, jak otwarta na obce nacje była dawna Rzeczpospolita.
W czasach Rzeczypospolitej wielu narodów zasymilowało się u nas niemało Czechów, Ormian, Wołochów, a także Madziarów. W końcu XVI w. żyło na naszych ziemiach aż 100 tys. Szkotów! Jako lokalne mocarstwo Rzeczpospolita przyciągała najaktywniejszy żywioł z krajów ościennych. Tamte wędrówki ludów widać choćby w genach Roberta Makłowicza. W jego żyłach płynie krew węgierska, ukraińska i ormiańska. - Polonizacja różnych innych nacji jest fenomenem na skalę światową. Można zrozumieć, że stawali się Polakami ci, którym nadawano w zamian za to przywileje. Jednak polonizowało się tysiące cudzoziemców w XIX wieku, kiedy nie mieliśmy państwa. Polska kultura ma ogromną siłę przyciągania - podkreśla Samsonowicz.
Żydopolacy
Najtrudniej postępowała asymilacja Żydów, największej ich diaspory w ówczesnym świecie. Mimo że Żydzi mieszkali w Polsce od czasów średniowiecza, do połowy XIX wieku ogromna większość żyła w odosobnieniu i zachowywała kulturową odrębność. Wieść gminna wiązała wprawdzie niektórych wielmożów (w tym króla Kazimierza Wielkiego) z żydowskimi kochankami, ale nie prowadziło to do znaczącej wymiany genów. Zmieniło się to za sprawą mieszkających na terenach Polski zwolenników haskali, czyli Żydów postulujących kulturową asymilację. "Być Żydem w domu, a człowiekiem na ulicy" - głosiło ich najbardziej znane hasło.
Zasymilowani Żydzi szybko się laicyzowali i polonizowali - najczęściej przez małżeństwa. Proces ten świetnie opisuje Joanna Olczak-Ronikier w głośnej książce "W ogrodzie pamięci". Przodkiem pisarki był Jakub Mortkowicz, wydawca i przyjaciel najwybitniejszych poetów. Gdy popełnił samobójstwo, w pożegnalnym liście napisał: "Nie byłem kupcem i nie umieram jak kupiec". W ten sposób Mortkowicz podkreślał, że należał już do innej kultury. Jedną z najbardziej znanych zasymilowanych rodzin żydowskich byli Słonimscy. Doktor Chaim Słonimski wydawał najważniejsze pismo zwolenników asymilacji - "Ha-cfira", a jego wnuk, wybitny poeta Antoni, jeszcze w latach 20. napisał tekst wzywający pobratymców do porzucenia gett.
Sarmaci i Europejczycy
Wiele o nas mówi nie tylko to, skąd pochodzimy (genetycznie), ale i to, skąd swoje pochodzenie wywodzimy w sensie kulturowym. Na początku XIV wieku kronikarz Dzierzwa napisał, że jesteśmy potomkami Wandalów - ludu, który w 455 r. złupił Rzym, a potem w północnej Afryce stworzył własne państwo. Współcześni Mieszkowi I dostojnicy Kościoła kilkakrotnie określają go w dokumentach jako dux Vandalorum, czyli książę Wandali. Kronikarz Wincenty Kadłubek wywodzi Polaków od Wandali, twierdząc nawet, że od nich pochodzi imię Wanda. Kazimierz Wielki uważał, że Polacy pochodzą od Gotów. Dlatego na grobowcu Bolesława Chrobrego kazał wyryć napis "Rex Gothorum et Polonarum" ("Król Gotów i Polaków").
W XV i XVI w. pojawiły się rzekomo starożytne mapy, na których na terenach Polski i Ukrainy widniały plemiona Sarmatów. Mit sarmacki stał się wtedy oficjalną ideologią szlachty. Dowody na jego prawdziwość są wątłe, ale, jak zauważa historyk prof. Jacek Banaszkiewicz, był on nam potrzebny do uzasadnienia ekspansji na wschód. Odwołując się do sarmackiego mitu, szlachta utwierdzała swój etos wojownika mającego w pogardzie handel i pracę na roli. Mit o sarmackim pochodzeniu szlachty podważył Joachim Lelewel na początku XIX wieku, dowodząc naszej słowiańskości.
MAKŁOWICZOWIE rodzina polsko-węgiersko-ukraińsko-ormiańska |
---|
Robert Makłowicz: Dla mnie szczególnie ważne są ormiańskie korzenie. Ślub wziąłem w kościele ormiańskim w Krakowie, tam także ochrzciłem moich synów. Kiedyś członkowie mojej rodziny byli obywatelami wielonarodowościowej Rzeczypospolitej, później poddanymi cesarza monarchii habsburskiej, dziś rozdzieliły nas granice. Czworo rodzeństwa mojego ojca mieszka na Ukrainie i czuje się Ukraińcami. Państwo narodowe jest dla mnie czymś wysoce obrzydliwym. |
BLIKLOWIE korzenie polsko-szwajcarsko-niemieckie |
---|
Prof. Andrzej Blikle: Andreas Blikle z Rawensburga w Wirtembergii z żoną Szwajcarką Anną Marią Tobler i dwojgiem ich dzieci przybyli na początku XIX wieku do Chełma Lubelskiego, gdzie działała gmina kalwińska. Założycielem firmy A. Blikle był Antoni Kazimierz Blikle (1845-1912). W 1869 r. kupił on zakład od wdowy po swoim pryncypale, u którego terminował. Na co dzień posługiwał się językiem polskim, był zaangażowany m.in. w dostarczanie broni powstańcom styczniowym. Od jego czasów Bliklowie czują się w pełni Polakami, mimo iż dopiero żona Jerzego, wnuka Antoniego (ur. w 1906 r.), była rdzenną Polką. Bliklowie to znani społecznicy, w rodzinie kultywowane były tradycje patriotyczne, ale naszych przyjaciół dobieraliśmy nie pod kątem narodowości, lecz przymiotów charakteru i duszy. Mieliśmy ich, i nadal mamy, w wielu krajach. |
Więcej możesz przeczytać w 52/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.