Gdyby prezydentem USA był Clinton, zrobilibyśmy premierem Stańkę. Byłby niezły duet - amerykański saksofon i polska trąba Błazen króla Zygmunta Augusta, słynny Stańczyk, twierdził, że najwięcej w Polsce jest lekarzy, i nawet to udowodnił, wygrywając zakład o sto złotych. Gdyby Stańczyk żył dzisiaj, mógłby wygrać znacznie większe sumy, dowodząc, że najwięcej jest lekarzy papieża Jana Pawła II. Istne konsylium narodowe. Każdy się wypowiada, duchowny czy świecki, co papieżowi jest i kiedy wyzdrowieje. Laryngolodzy mają branie medialne jak dotychczas tylko psychologowie społeczni. A jak nie ma pod ręką laryngologa, każdy jest dobry: ksiądz redaktor, polityk, gospodyni domowa. Każdy, kto jest w Rzymie, rezydent czy przyjezdny, jest wypytywany o samopoczucie Jana Pawła II. Stoi taka sierota przed kliniką Gemelli i stawia Ojcu Świętemu diagnozę. Warto by ten narodowy zapał medyczny jakoś wykorzystać. Po cholerę nam, przy tej liczbie specjalistów, jakiś Narodowy Fundusz Zdrowia i jego reformy. Leczmy się wzajemnie, skoro możemy leczyć papieża.
Nie wiem, co o chorobie papieża mówi Radio Maryja, bo w odróżnieniu od antyklerykałów, ateistów, liberałów, lewicy i Lecha Wałęsy tego radia nie słucham. Oczywiście stawia mnie to poza głównym nurtem życia intelektualno-politycznego w Polsce. Skoro nie słucham, nie mogę się gorszyć i oburzać. A skoro nie jestem zgorszony i oburzony, jestem zdyskwalifikowany jako wstecznik. Dziś postęp polega na zgorszeniu. Podobno mnóstwo ludzi bardzo postępowych zaczęło słuchać ostatnio Radia Maryja tylko po to, by byli na bieżąco bardzo zgorszeni. W tym samym celu członkowie kółek różańcowych i czytelnicy "Naszego Dziennika" kupują "Tygodnik Powszechny".
Szerokie rzesze ludności niedługo przestaną natomiast kupować "Życie na gorąco", "Galę", a może nawet "Super Express" i "Fakt". Wiadomości, jakie dochodzą zza kulis naszego politycznego teatru, wskazują, że wszystkie te wydawnictwa zastąpią nam wkrótce program i biuletyny z działalności nowej partii centrowej, zakładanej przez wypróbowanych działaczy na polu i na niwie - Władysława Frasyniuka i Jerzego Steinhoffa. Frasyniuk tajemniczo zapowiadał, iż do organizowania nowego ugrupowania zgłosiły się takie osobistości, że nam wszystkim oko zbieleje. Polska wstrzymała oddech, aż się bałem, że trzeba będzie wszystkim Polakom zrobić tracheotomię, żeby się nie podusili z emocji przed kongresem założycielskim.
Faktycznie, niedyskrecje o składzie personalnym rzucają na kolana. Partia będzie budowana między innymi na Kubie Sienkiewiczu, Tomaszu Stańce i Leszku Możdżerze. Mówimy partia, myślimy Możdżer. Z taką partią można już będzie zorganizować jeśli nie festiwal muzyczny, to przynajmniej audycję "Śpiewające fortepiany". A to przecież nie jedyna siła polityczna, jaką udało się przyciągnąć Frasyniukowi i Steinhoffowi, aby położyć tamę radykalizacji. Są jeszcze Piotr Fronczewski i Marek Kondrat, którzy będą mogli recytować manifest programowy i limeryki Wisławy Szymborskiej. Są jeszcze Andrzej Wajda, Agnieszka Holland, Marcel Łoziński i Magda Piekorz, którzy nową partię zainscenizują i wyreżyserują. Już widzę, jak innym partiom ze strachu robią się pręgi na grzebiecie. Jerzy Szacki i Maria Janion wszystko to zaprotokołują dla historii i przyszłych pokoleń.
Zapowiada się nieźle, widzę jednak pewne braki i niedociągnięcia. Dlaczego pominięto Adama Małysza? Wprawdzie przegrał w Oberstdorfie, ale wciąż jest popularny. No i może nam jeszcze przecież skoczyć. Stanowczo brakuje słynnych sportowców. Andrzej Gołota, Dariusz Michalczewski, Robert Korzeniowski budziliby zaufanie, że taka partia nie da się pobić i dojdzie do celu. Przydałby się też jakiś cyklista, żeby potem, po sukcesie, było na kogo zwalić odpowiedzialność. A tak partia będzie przeintelektualizowana: Frasyniuk, Sienkiewicz, Jarosław Wałęsa. Tak się nie tworzy popularnej partii ludowej. Trzeba dać także prostym ludziom to, co lubią. Kiedy SLD wygrywał wybory, brał wszystkich, także z "Big Brother". Frytka Frykowska się marnuje albo taka Doda Elektroda, która ma nie tylko wysokie IQ, ale i inne, bardziej rzucające się w oczy walory, oddziałujące na masowego wyborcę.
Szkoda tylko, że pomysł scentrowania elity przyszedł za późno. Gdyby prezydentem USA był wciąż Bill Clinton, mianowalibyśmy premierem Tomasza Stańkę. Byłby niezły duet - amerykański saksofon i polska trąba.
Szerokie rzesze ludności niedługo przestaną natomiast kupować "Życie na gorąco", "Galę", a może nawet "Super Express" i "Fakt". Wiadomości, jakie dochodzą zza kulis naszego politycznego teatru, wskazują, że wszystkie te wydawnictwa zastąpią nam wkrótce program i biuletyny z działalności nowej partii centrowej, zakładanej przez wypróbowanych działaczy na polu i na niwie - Władysława Frasyniuka i Jerzego Steinhoffa. Frasyniuk tajemniczo zapowiadał, iż do organizowania nowego ugrupowania zgłosiły się takie osobistości, że nam wszystkim oko zbieleje. Polska wstrzymała oddech, aż się bałem, że trzeba będzie wszystkim Polakom zrobić tracheotomię, żeby się nie podusili z emocji przed kongresem założycielskim.
Faktycznie, niedyskrecje o składzie personalnym rzucają na kolana. Partia będzie budowana między innymi na Kubie Sienkiewiczu, Tomaszu Stańce i Leszku Możdżerze. Mówimy partia, myślimy Możdżer. Z taką partią można już będzie zorganizować jeśli nie festiwal muzyczny, to przynajmniej audycję "Śpiewające fortepiany". A to przecież nie jedyna siła polityczna, jaką udało się przyciągnąć Frasyniukowi i Steinhoffowi, aby położyć tamę radykalizacji. Są jeszcze Piotr Fronczewski i Marek Kondrat, którzy będą mogli recytować manifest programowy i limeryki Wisławy Szymborskiej. Są jeszcze Andrzej Wajda, Agnieszka Holland, Marcel Łoziński i Magda Piekorz, którzy nową partię zainscenizują i wyreżyserują. Już widzę, jak innym partiom ze strachu robią się pręgi na grzebiecie. Jerzy Szacki i Maria Janion wszystko to zaprotokołują dla historii i przyszłych pokoleń.
Zapowiada się nieźle, widzę jednak pewne braki i niedociągnięcia. Dlaczego pominięto Adama Małysza? Wprawdzie przegrał w Oberstdorfie, ale wciąż jest popularny. No i może nam jeszcze przecież skoczyć. Stanowczo brakuje słynnych sportowców. Andrzej Gołota, Dariusz Michalczewski, Robert Korzeniowski budziliby zaufanie, że taka partia nie da się pobić i dojdzie do celu. Przydałby się też jakiś cyklista, żeby potem, po sukcesie, było na kogo zwalić odpowiedzialność. A tak partia będzie przeintelektualizowana: Frasyniuk, Sienkiewicz, Jarosław Wałęsa. Tak się nie tworzy popularnej partii ludowej. Trzeba dać także prostym ludziom to, co lubią. Kiedy SLD wygrywał wybory, brał wszystkich, także z "Big Brother". Frytka Frykowska się marnuje albo taka Doda Elektroda, która ma nie tylko wysokie IQ, ale i inne, bardziej rzucające się w oczy walory, oddziałujące na masowego wyborcę.
Szkoda tylko, że pomysł scentrowania elity przyszedł za późno. Gdyby prezydentem USA był wciąż Bill Clinton, mianowalibyśmy premierem Tomasza Stańkę. Byłby niezły duet - amerykański saksofon i polska trąba.
Więcej możesz przeczytać w 9/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.