Z kina potrafi czerpać zyski cała Europa Środkowa, tylko nie Polska Mamy budżet w wysokości 7 mln USD, a film będzie wyglądał, jakbyśmy wydali 40 mln USD" - mówi Marc Turtletaub, współproducent filmu "Everything is Illuminated", którego premiera zapowiadana jest na ten rok. W tym dziele (z udziałem Elijaha Wooda, pamiętnego Frodo z "Władcy pierścieni") młody Żyd z USA jedzie trabantem na Ukrainę, by odnaleźć kobietę, która uratowała życie jego dziadkom podczas II wojny światowej. "Gdzie można znaleźć lepszą Ukrainę niż w Czechach?" - pyta Turtletaub. O to właśnie chodzi: w Czechach można znaleźć lepszą Ukrainę, lepszą Polskę, lepszą Amerykę - lepszą z punktu widzenia filmowców. Potwierdza to Roman Polański, który w Czechach realizował część swego oscarowego "Pianisty". Czechy, a zwłaszcza Praga, to nie tylko świetne plenery, ale także wysoko wykwalifikowane, znające angielski ekipy filmowe.
To wielkie studio Barrandov, a przede wszystkim niskie koszty produkcji filmów. Dlatego od czasu, gdy Steven Soderbergh w 1991 r. zachwycił się czeską stolicą, kręcąc tam "Kafkę" (współreżyserem tego filmu był Polak Zbigniew Rybczyński, laureat Oscara za krótkometrażowe "Tango"), Praga jest wręcz oblegana przez zachodnich producentów. Polański stwierdził, że gdyby nie sentymenty, całego "Pianistę" zrobiłby w Czechach. Bo tam punktualność, solidność, precyzja, poświęcenie czy zakaz picia alkoholu to standard. Obecnie sukces Czechów próbują powtórzyć Węgrzy, Rumuni i Bułgarzy. Tylko w Polsce, mimo wyjątków w postaci "Listy Schindlera" Spielberga, "Pianisty" Polańskiego czy "Króla olch" Schlondorfa, nie powstał sprawny system przyciągania zagranicznych produkcji kinowych. Nie zmienia tego fascynacja Łodzią Davida Lyncha, bo nawet gdyby on zrobił tam swój kolejny film, nie będzie to superprodukcja.
Multimiasto Praga
Polański właśnie skończył w Pradze wyczarowywać Londyn z 1837 r. Takie plenery były mu potrzebne do nakręcenia "Olivera Twista". - Zastanawiałem się jeszcze nad Rumunią, gdzie są niższe koszty produkcji, ale takie studio jak Barrandov jest tylko w Pradze. Tu się po prostu chce pracować - mówi Polański.
Praga na produkcji zachodnich filmów zarabia rocznie ponad 200 mln dolarów, Czechy - 350 mln dolarów. Stałą pracę w przemyśle kinowym w tym kraju ma 20 tys. osób. Praga, od dawna zwana Hollywoodem Wschodu, ze swoją starówką może bez problemu udawać dawny Londyn, Paryż, Berlin, a nawet Boston. Od kilkunastu lat co roku kręci się tu kilka zachodnich produkcji. Ostatnio powstały tu takie wysokobudżetowe kinowe hity jak "Van Helsing", "XXX", "Blade II", "The Hellboy" czy "Tożsamośś Bourne'a". Do tego dochodzą dziesiątki reklamówek, teledysków i seriali.
Wyjaśnieniem filmowych sukcesów Czech może być to, że tak Barrandov, jak i mniejsze studia oraz ekipy świadczące inne usługi są prywatnymi firmami. W Czechach nie lamentuje się nad kondycją przemysłu filmowego, upominając się - jak u nas - o pomoc państwa (choć i ona w początkach była zauważalna), lecz pozwolono tam zadziałać rynkowi.
Kontratak Budapesztu
Czechy są wprawdzie największym koproducentem zachodnich filmów w Europie Środkowej, ale nie mają monopolu na współpracę z zagranicą. Coraz poważniejszym konkurentem stają się Węgry, Rumunia i Bułgaria. Aby zainteresować zachodnich producentów, tamtejsze rządy wprowadziły nawet specjalne ulgi podatkowe. Największe sukcesy w walce z Czechami o filmowe produkcje mają Węgry. Rząd kusi odpisami podatkowymi w wysokości nawet 50 proc. kosztów produkcji. W Budapeszcie postanowiono też stworzyć konkurencję dla Barrandova. W ubiegłym roku rozpoczęto budowę wielkiego studia filmowego - na powierzchni dziesięciu hektarów. Inwestycja będzie kosztować 150 mln euro, a patronuje jej Andy Vajna - Węgier, który w Hollywood wyprodukował m.in. "Evitę". Zresztą Węgrzy od dawna mają dobrą opinię w światku filmowym - to tam powstały takie hity jak "Terminator 3: Bunt maszyn" czy "Underworld".
Bułgarię i Rumunię dla światowego kina odkrył Roger Corman, zwany królem kina klasy B. Pojawiał się on tu epizodycznie już w latach 60. Wrócił zaraz po obaleniu komunizmu i konsekwentnie realizuje kolejne średniobudżetowe projekty (m.in. "Człowiek terminator", "Emmanuelle VI" czy "Gladiatrix"). Produkcje klasy B stały się dla przemysłu filmowego Rumunii i Bułgarii przetarciem do walki o filmy wysokobudżetowe. Z coraz większym powodzeniem - dwa lata temu Rumunom udało się przyciągnąć producentów przeboju kinowego - "Wzgórze nadziei", w którym zagrali m.in. Nicole Kidman, Natalie Portman i Jude Law.
Polska autarkia
Tylko Amerykanie wydają na produkcje poza Hollywood miliard dolarów rocznie. Te pieniądze przyciągają Europa Środkowa, Kanada, a od sukcesu "Władcy pierścieni" Nowa Zelandia. W rozwój kinowej infrastruktury dużo się inwestuje w Hiszpanii i Maroku. Pieniędzy zachodnich producentów nie umie przyciągnąć Polska. Nie potrafiliśmy sprywatyzować wytwórni, dużo nam brakuje, gdy chodzi o solidność, organizację, skłonność do ciężkiej pracy. A nieobecność zachodnich produkcji oznacza, że pogrążamy się w autarkii, nasi filmowcy nie mają konkurencji zmuszającej do lepszej pracy. W efekcie Czesi i Węgrzy kręcą lepsze filmy niż Polacy. U nas cała energia filmowców skupiona jest na tym, by się dorwać do pieniędzy podatnika. To gwarantuje przetrwanie w niezłych warunkach, lecz dla kina oznacza zagładę. A zachodni producenci omijają Polskę szerokim łukiem.
Multimiasto Praga
Polański właśnie skończył w Pradze wyczarowywać Londyn z 1837 r. Takie plenery były mu potrzebne do nakręcenia "Olivera Twista". - Zastanawiałem się jeszcze nad Rumunią, gdzie są niższe koszty produkcji, ale takie studio jak Barrandov jest tylko w Pradze. Tu się po prostu chce pracować - mówi Polański.
Praga na produkcji zachodnich filmów zarabia rocznie ponad 200 mln dolarów, Czechy - 350 mln dolarów. Stałą pracę w przemyśle kinowym w tym kraju ma 20 tys. osób. Praga, od dawna zwana Hollywoodem Wschodu, ze swoją starówką może bez problemu udawać dawny Londyn, Paryż, Berlin, a nawet Boston. Od kilkunastu lat co roku kręci się tu kilka zachodnich produkcji. Ostatnio powstały tu takie wysokobudżetowe kinowe hity jak "Van Helsing", "XXX", "Blade II", "The Hellboy" czy "Tożsamośś Bourne'a". Do tego dochodzą dziesiątki reklamówek, teledysków i seriali.
Wyjaśnieniem filmowych sukcesów Czech może być to, że tak Barrandov, jak i mniejsze studia oraz ekipy świadczące inne usługi są prywatnymi firmami. W Czechach nie lamentuje się nad kondycją przemysłu filmowego, upominając się - jak u nas - o pomoc państwa (choć i ona w początkach była zauważalna), lecz pozwolono tam zadziałać rynkowi.
Kontratak Budapesztu
Czechy są wprawdzie największym koproducentem zachodnich filmów w Europie Środkowej, ale nie mają monopolu na współpracę z zagranicą. Coraz poważniejszym konkurentem stają się Węgry, Rumunia i Bułgaria. Aby zainteresować zachodnich producentów, tamtejsze rządy wprowadziły nawet specjalne ulgi podatkowe. Największe sukcesy w walce z Czechami o filmowe produkcje mają Węgry. Rząd kusi odpisami podatkowymi w wysokości nawet 50 proc. kosztów produkcji. W Budapeszcie postanowiono też stworzyć konkurencję dla Barrandova. W ubiegłym roku rozpoczęto budowę wielkiego studia filmowego - na powierzchni dziesięciu hektarów. Inwestycja będzie kosztować 150 mln euro, a patronuje jej Andy Vajna - Węgier, który w Hollywood wyprodukował m.in. "Evitę". Zresztą Węgrzy od dawna mają dobrą opinię w światku filmowym - to tam powstały takie hity jak "Terminator 3: Bunt maszyn" czy "Underworld".
Bułgarię i Rumunię dla światowego kina odkrył Roger Corman, zwany królem kina klasy B. Pojawiał się on tu epizodycznie już w latach 60. Wrócił zaraz po obaleniu komunizmu i konsekwentnie realizuje kolejne średniobudżetowe projekty (m.in. "Człowiek terminator", "Emmanuelle VI" czy "Gladiatrix"). Produkcje klasy B stały się dla przemysłu filmowego Rumunii i Bułgarii przetarciem do walki o filmy wysokobudżetowe. Z coraz większym powodzeniem - dwa lata temu Rumunom udało się przyciągnąć producentów przeboju kinowego - "Wzgórze nadziei", w którym zagrali m.in. Nicole Kidman, Natalie Portman i Jude Law.
Polska autarkia
Tylko Amerykanie wydają na produkcje poza Hollywood miliard dolarów rocznie. Te pieniądze przyciągają Europa Środkowa, Kanada, a od sukcesu "Władcy pierścieni" Nowa Zelandia. W rozwój kinowej infrastruktury dużo się inwestuje w Hiszpanii i Maroku. Pieniędzy zachodnich producentów nie umie przyciągnąć Polska. Nie potrafiliśmy sprywatyzować wytwórni, dużo nam brakuje, gdy chodzi o solidność, organizację, skłonność do ciężkiej pracy. A nieobecność zachodnich produkcji oznacza, że pogrążamy się w autarkii, nasi filmowcy nie mają konkurencji zmuszającej do lepszej pracy. W efekcie Czesi i Węgrzy kręcą lepsze filmy niż Polacy. U nas cała energia filmowców skupiona jest na tym, by się dorwać do pieniędzy podatnika. To gwarantuje przetrwanie w niezłych warunkach, lecz dla kina oznacza zagładę. A zachodni producenci omijają Polskę szerokim łukiem.
Więcej możesz przeczytać w 9/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.