Mistrzostwo świata polskich firm
W końcu drugiej dekady lat 90. zaczął powoli słabnąć wzrost gospodarczy, pompowany jeszcze ekspansywną polityką monetarną (ach, te kredyty bankowe na konsumpcję) i polityką fiskalną (ach, to rozdawnictwo socjalne schyłku rządów AWS). Zostały też już wtedy wyeksploatowane proste rezerwy wzrostu. Jednocześnie zostały zablokowane reformy strukturalne, zwłaszcza prywatyzacja za rządów SLD-PSL, a następnie AWS-UW. Prywatyzacja służyła już tylko jako skarbonka na finansowanie deficytu budżetowego. Ostre wyhamowanie wzrostu gospodarczego i ochłodzenie koniunktury konsumpcyjnej oraz inwestycyjnej od drugiej połowy 2000 r. praktycznie do początków 2004 r. postawiło wiele firm na krawędzi bankructwa. Konieczność ratowania przed nim firm wymusiła restrukturyzację, tym głębszą im mniej pewny był moment osiągnięcia dna dołka, po którym miało nastąpić upragnione odbicie wzrostu gospodarczego. Firmy, na szczęście, wiedziały swoje (że nie należy ufać politykom) i cięły koszty, w tym zatrudnienie. W efekcie po fatalnym roku 2002 rentowność obrotu brutto (relacja wyniku finansowego brutto do przychodów z całokształtu działalności) w 2003 r. zaczęła się stabilizować na poziomie nieco powyżej 1 proc., ale dużo poniżej przyzwoitego poziomu 3 proc. Kolejny rok i poprawa koniunktury światowej oraz krajowej (w tym efekt akcesji do UE) okazał się już okresem żniw dla dobrych firm. W drugiej połowie 2004 r. wzrost rentowności przedsiębiorstw publicznych do rekordowego poziomu powyżej 7 proc. nie powinien dziwić tak bardzo jak wzrost rentowności firm prywatnych do równie rekordowego poziomu powyżej 6 proc. Te pierwsze skorzystały głównie z nadzwyczajnej koniunktury na rynku surowców (od węgla po metale), te drugie zaczęły zawojowywać rynek krajowy i unijny. Bardzo dobra sytuacja finansowa firm notowanych na GPW jest więc odzwierciedleniem ogólnego mikroekonomicznego trendu w polskiej gospodarce.
Duży i z lewarkiem ma zawsze rację
Nowa jakość na rynku giełdowym od 2000 r. wynikła z powstania funduszy emerytalnych i stopniowego budowania ich portfeli akcyjnych. Udział aktywów netto OFE zainwestowanych w akcje stanowił już 27 proc. na koniec 1999 r. i niewiele więcej, bo 33 proc. na koniec 2004 r., ale wartość tego udziału wzrosła z 600 mln zł do 20,6 mld zł, czyli ponad trzydziestoczterokrotnie! Wartość akcji spółek giełdowych w portfelach OFE narosła skokowo, gdy w okresie bessy w 2001 r. OFE zaczęły kupować akcje, co przy uwzględnieniu spadku wartości indeksu WIG 20 w tym okresie oznaczało de facto czterokrotny wzrost aktywów zainwestowanych w akcje. Obecnie wartość akcji w posiadaniu OFE stanowi około 8 proc. kapitalizacji całej GPW. Duzi instytucjonalni gracze, a takimi są OFE, muszą się nastawiać na długoterminowe stopy zwrotu, a z uwagi na konkurencję (i regulacje wymagające osiągnięcia minimalnej stopy zwrotu z kapitału) nie są skłonni do podejmowania ryzyka i chwiania rynkiem, zwłaszcza w nerwowych końcówkach roku (historycznie najwięcej kryzysów giełdowych zdarzyło się we wrześniu i październiku). OFE na GPW działają więc trochę jak automatyczne stabilizatory gwarantujące w dłuższym okresie godziwą stopę zwrotu dla siebie i dla rynku.
Dobre wyniki finansowe firm, stabilizacja i wzrost płynności rynku giełdowego zaczynają nęcić coraz poważniejszy kapitał zagraniczny do inwestycji w akcje notowane na GPW. Od połowy 2000 r. portfelowy kapitał zagraniczny inwestował wyłącznie w skarbowe papiery wartościowe. To oznacza, że spadały inwestycje kapitału zagranicznego w akcje. Zmiana tego trendu nastąpiła w IV kwartale 2004 r., gdy napływ zagranicznych inwestycji portfelowych w skarbowe papiery wartościowe wyniósł średnio 90 proc. ogółu napływu inwestycji portfelowych, a więc dziesiątki, a potem setki milionów euro zaczęły zasilać zakup akcji na warszawskiej giełdzie. W początkach 2005 r. udział inwestorów zagranicznych w GPW przekroczył 35 proc. Inwestorzy zagraniczni mają przesłanki do wiary w tzw. lewar kursowy dla swoich giełdowych inwestycji. I chodzi tu o długookresowy trend wzrostu wartości kursu złotego w stosunku do innych walut. Nasi eksporterzy mogą oczywiście narzekać. Jednak w tym okresie wzrost wydajności pracy i kapitału w polskiej gospodarce był prawie dwukrotnie wyższy niż wzmocnienie kursu złotego, i to przeciętnie, czyli w skali całej bardzo zróżnicowanej gospodarki. Są jednak przesłanki do dalszego wzmacniania złotego i nie wynika to wyłącznie ze "spekulacji". Porównując historycznie słabsze wzrosty wydajności pracy w krajach regionu z polskimi rekordami oraz zachowanie walut tych krajów w porównaniu ze złotym można zauważyć to, co widzą inwestorzy zagraniczni, czyli niedowartościowanie realnego kursu złotego wynoszące od 5 proc. do 15 proc. Zakładając, że inflacja w Polsce i na świecie nie będzie się znacząco zmieniać, konwergencja kursów odbędzie się poprzez zmiany nominalne, czyli wzmocnienie złotego.
Ostatnie fazy cyklu
Ekonomiści zajmujący się teorią kryzysów finansowych (nazwijmy ich kryzysologami) wyróżniają kilka faz rozwoju sytuacji na rynku, z których dwie ostatnie są wspólne dla różnych modeli - jest to faza euforii inwestorów oraz faza paniki. Faza euforii wynika z irracjonalnego optymizmu inwestorów, którzy nie bacząc na sytuację ekonomiczną gospodarki i fundamenty spółek, zastawiają majątek, porzucają posady, zaciągają kredyty i inwestują w akcje. Nadmuchany balon pęka i następuje przejście do fazy paniki, kończącej się zwykle fatalnie dla większości inwestorów z akcjami w rękach. W Polsce na GPW wciąż płynie kapitał, ale rośnie też podaż nowych spółek na parkiecie (36 w 2004 r.) oraz kolejnych emisji notowanych już spółek. Optymizm inwestorów nie przeradza się na razie w euforię, gdyż spora część drobnych graczy inwestuje krótkoterminowo w emisje publiczne, a następnie są oni zastępowani przez inwestorów instytucjonalnych. Przejście z fazy euforii do paniki wymaga zawsze jednego lub kilku silnych bodźców o charakterze politycznym i/lub ekonomicznym. Bodźce tym silniej oddziałują na rynek i inwestorów, im bardziej są niekorzystne i niespodziewane. W erze przepływu informacji trudno jest zaskoczyć inwestorów nagłym, niekorzystnym rozwojem sytuacji makroekonomicznej w kraju, regionie czy nawet świecie. Równie mało prawdopodobne są niespodziewane załamania w firmach, a jeśli nawet - to jednoczesne bankructwo kilku największych nie wyrządza już takich szkód jak dawniej. Jedyną niewiadomą pozostają katastrofy oraz politycy, co praktycznie wychodzi na to samo. Kiedy stoimy przed olbrzymią szansą dokończenia transformacji ekonomicznej i skoku cywilizacyjnego, faktycznie już chyba tylko nasi politycy przy okazji bliskich już podwójnych czy nawet potrójnych wyborów będą mieli szansę wszystko zepsuć.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.