Skoro politykom wolno u nas wszystko, to dlaczego nie ludziom teatru? W polskim teatrze jak trwoga, to do... Szekspira. Hamlet ze swoim intelektualnym dylematem "być albo nie być" trąci myszką. "Romeo i Julia", czyli miłość w czystej postaci, nie jest obecnie zrozumiały, chyba że w wersji mocno erotycznej. Mało kogo obchodzi też staromodnie zazdrosny Otello. Ale jest bohater, który jak ulał pasuje do tego, co się obecnie dzieje nad Wisłą. Nie dość, że zdobywa królestwo dzięki zdradzie, to jeszcze w swym otoczeniu ma lady Makbet - mistrzynię intryg. Ma też do usług czarownice, których obecność wolno interpretować dowolnie, na przykład jako podstępnych lobbystów. Innymi słowy - nad Polską unosi się widmo Makbeta. Jest szansa, że do końca sezonu teatralnego doliczymy się dziewięciu wystawień tej sztuki. No i mamy jeszcze nieustannie modyfikowanego "Makbeta" na polskiej scenie politycznej. To przedstawienie też bliskie jest już finału, bo wszystko wskazuje na to, że do Sejmu zbliża się las birnamski, czyli gniewni wyborcy.
Szekspir małego Jasia
Większość najnowszych inscenizacji "Makbeta" wręcz się prześciga w idiotycznych pomysłach, jakby słynny dramat był workiem bez dna, do którego da się wrzucić wszystko, co reżyserowi przyjdzie do głowy. Wiadomo, chodzi o władzę, więc skoro politykom wolno u nas wszystko, to dlaczego nie ludziom teatru?
Andrzej Wajda w krakowskim Teatrze Starym ten worek bez dna, a raczej worki, pokazał dosłownie - zjeżdża na nie techniczna obsługa teatru w czarnych kominiarkach. W ogóle Wajda zdecydował się na zaskakujący minimalizm. Zamek to dwa krzesła, a armia to jeden żołnierz. Tak 78--letni mistrz wyobraża sobie awangardę na początku XXI wieku. Główni bohaterowie mieli być z założenia zwyczajni, by nie rzec banalni. I aniśmy się obejrzeli, banał zdominował przedstawienie. Obronił się tylko nowy przekład Antoniego Libery.
Piotr Kruszczyński (Teatr Polski w Warszawie) pomylił "Makbeta" z "Królem Ubu", bo jego bohater powraca z wojny w Iraku wprost na łono rodziców, których u Szekspira... nie ma. Koszmar wyrzutów sumienia lady Makbet to małe piwo wobec steku bzdur, jakie oglądamy na scenie. Podobno miało być współcześnie i obrazoburczo, i przeciw politykom, a wyszło jakieś medialne pandemonium - z reklamami, bannerami z głowami władców Szkocji i... Dariuszem Szpakowskim, komentującym działania wojenne jak mecz. Tak musi sobie wyobrażać Szekspira mały Jasio wychowany między telewizorem a salonem gier komputerowych.
Czas na oral
To, że można zrobić "Makbeta" naprawdę współcześnie i z sukcesem, udowodniła w Opolu (Teatr im. Kochanowskiego) Maja Kleczewska. Jej przedstawienie ogląda się jak najlepszy film akcji i jak film zostało zrobione. Okrucieństwa jest w nim tyle, co w całej popkulturze razem wziętej. Tyle że jest to okrucieństwo bez sensu, bo spektakl jest i parodią popkulturowej przemocy, i ostrzeżeniem przed nią. Rzecz dzieje się w środowisku mafiosów. Makbet jest gangsterem, Makduf - durnowatym blokersem, czarownice - transwestytami śpiewającymi gejowski hymn "I will survive". Nie dziwota, że zrobił się skandal, a miejscowe nauczycielki mają problem, czy można zalecić młodzieży obejrzenie takiego przedstawienia w ramach lekcji polskiego. W końcu tytułowy bohater uprawia na scenie seks oralny! Ale tym razem nawet krytycy trzymają z młodzieżą: jest szok, ale konsekwentny, zaś panie od polskiego widać nie oglądają filmów Tarantino i Aronofsky'ego. U Kleczewskiej szaleje zresztą strach nie większy od tego, który panuje po zmroku na naszych osiedlach.
Z sukcesem wystawił "Makbeta" Tomasz Konina w Łodzi. To "Makbet"... operowy: słynne dzieło Verdiego, rzecz jasna uproszczone wobec oryginału, ale z niezłym librettem. Powstał naprawdę wart obejrzenia spektakl o okrucieństwie wojny. Na męża, po którym wartość ludzkiego życia spływa jak woda po kaczce, lady Makbet czeka w białych ścianach mieszkania w mrówkowcu. Im będzie im się lepiej powodziło, tym lokum będzie większe. A czarownice to matki i żony wojennych ofiar.
Festiwal Makbetów
W najbliższym czasie czekają nas jeszcze dwie inscenizacje "Makbeta". Spektakl Henryka Baranowskiego w Teatrze Śląskim w Katowicach ma być tyleż agresywny, co... dwujęzyczny (z udziałem angielskich aktorów). Najbardziej oczekiwany jest "Makbet" Krzysztofa Warlikowskiego (Teatr Rozmaitości w Warszawie), który kilka miesięcy temu zmierzył się z tą sztuką w Hanowerze. W Niemczech powstał wizjonerski, niesamowity spektakl, który zaczyna się od puenty. Ale może właśnie najpierw warto przypomnieć, że Makbet przegrał. Niech wreszcie zapamiętają to wszyscy ci, którzy dziwnym zbiegiem okoliczności odnaleźli się ostatnio na różnych polskich scenach - ze swymi oszustwami, aferami i odwracaniem kota ogonem.
Na zakończenie sezonu można by urządzić festiwal wszystkich polskich inscenizacji "Makbeta", poprowadzony na przykład przez Aleksandrę Jakubowską, w końcu niegdyś prezenterkę. Taka impreza byłaby idealnym artystycznym wstępem do wyborów nowego Sejmu i prezydenta. Przynajmniej potem nic już nas nie zdziwi.
Większość najnowszych inscenizacji "Makbeta" wręcz się prześciga w idiotycznych pomysłach, jakby słynny dramat był workiem bez dna, do którego da się wrzucić wszystko, co reżyserowi przyjdzie do głowy. Wiadomo, chodzi o władzę, więc skoro politykom wolno u nas wszystko, to dlaczego nie ludziom teatru?
Andrzej Wajda w krakowskim Teatrze Starym ten worek bez dna, a raczej worki, pokazał dosłownie - zjeżdża na nie techniczna obsługa teatru w czarnych kominiarkach. W ogóle Wajda zdecydował się na zaskakujący minimalizm. Zamek to dwa krzesła, a armia to jeden żołnierz. Tak 78--letni mistrz wyobraża sobie awangardę na początku XXI wieku. Główni bohaterowie mieli być z założenia zwyczajni, by nie rzec banalni. I aniśmy się obejrzeli, banał zdominował przedstawienie. Obronił się tylko nowy przekład Antoniego Libery.
Piotr Kruszczyński (Teatr Polski w Warszawie) pomylił "Makbeta" z "Królem Ubu", bo jego bohater powraca z wojny w Iraku wprost na łono rodziców, których u Szekspira... nie ma. Koszmar wyrzutów sumienia lady Makbet to małe piwo wobec steku bzdur, jakie oglądamy na scenie. Podobno miało być współcześnie i obrazoburczo, i przeciw politykom, a wyszło jakieś medialne pandemonium - z reklamami, bannerami z głowami władców Szkocji i... Dariuszem Szpakowskim, komentującym działania wojenne jak mecz. Tak musi sobie wyobrażać Szekspira mały Jasio wychowany między telewizorem a salonem gier komputerowych.
Czas na oral
To, że można zrobić "Makbeta" naprawdę współcześnie i z sukcesem, udowodniła w Opolu (Teatr im. Kochanowskiego) Maja Kleczewska. Jej przedstawienie ogląda się jak najlepszy film akcji i jak film zostało zrobione. Okrucieństwa jest w nim tyle, co w całej popkulturze razem wziętej. Tyle że jest to okrucieństwo bez sensu, bo spektakl jest i parodią popkulturowej przemocy, i ostrzeżeniem przed nią. Rzecz dzieje się w środowisku mafiosów. Makbet jest gangsterem, Makduf - durnowatym blokersem, czarownice - transwestytami śpiewającymi gejowski hymn "I will survive". Nie dziwota, że zrobił się skandal, a miejscowe nauczycielki mają problem, czy można zalecić młodzieży obejrzenie takiego przedstawienia w ramach lekcji polskiego. W końcu tytułowy bohater uprawia na scenie seks oralny! Ale tym razem nawet krytycy trzymają z młodzieżą: jest szok, ale konsekwentny, zaś panie od polskiego widać nie oglądają filmów Tarantino i Aronofsky'ego. U Kleczewskiej szaleje zresztą strach nie większy od tego, który panuje po zmroku na naszych osiedlach.
Z sukcesem wystawił "Makbeta" Tomasz Konina w Łodzi. To "Makbet"... operowy: słynne dzieło Verdiego, rzecz jasna uproszczone wobec oryginału, ale z niezłym librettem. Powstał naprawdę wart obejrzenia spektakl o okrucieństwie wojny. Na męża, po którym wartość ludzkiego życia spływa jak woda po kaczce, lady Makbet czeka w białych ścianach mieszkania w mrówkowcu. Im będzie im się lepiej powodziło, tym lokum będzie większe. A czarownice to matki i żony wojennych ofiar.
Festiwal Makbetów
W najbliższym czasie czekają nas jeszcze dwie inscenizacje "Makbeta". Spektakl Henryka Baranowskiego w Teatrze Śląskim w Katowicach ma być tyleż agresywny, co... dwujęzyczny (z udziałem angielskich aktorów). Najbardziej oczekiwany jest "Makbet" Krzysztofa Warlikowskiego (Teatr Rozmaitości w Warszawie), który kilka miesięcy temu zmierzył się z tą sztuką w Hanowerze. W Niemczech powstał wizjonerski, niesamowity spektakl, który zaczyna się od puenty. Ale może właśnie najpierw warto przypomnieć, że Makbet przegrał. Niech wreszcie zapamiętają to wszyscy ci, którzy dziwnym zbiegiem okoliczności odnaleźli się ostatnio na różnych polskich scenach - ze swymi oszustwami, aferami i odwracaniem kota ogonem.
Na zakończenie sezonu można by urządzić festiwal wszystkich polskich inscenizacji "Makbeta", poprowadzony na przykład przez Aleksandrę Jakubowską, w końcu niegdyś prezenterkę. Taka impreza byłaby idealnym artystycznym wstępem do wyborów nowego Sejmu i prezydenta. Przynajmniej potem nic już nas nie zdziwi.
Więcej możesz przeczytać w 9/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.