Piotrusiu!
Słońce świeciło białym blaskiem, odbijając się od lodu, szczelnie pokrywającego toń Balatonu. Mieliśmy za sobą dwa tygodnie austriackich knedli, a bagażnik pełen gruszkowych i morelowych destylatów. Odświeżywszy ciało i duszę wybornym badaczońskim kekfrankos, snuliśmy plany kolacyjne, łaknąc odmiany diety. Miłość do knedli trwa u mnie bowiem maksimum półtora tygodnia.
Niewielka restauracja w Tapolcy wyglądała przyjemnie, zwłaszcza że na początek podali po kieliszeczku palinki z tokaja aszu. Już chciałem zamówić siedmiogrodzką zupę z baraniny z estragonem, paprykarz z suma z łazankami, twarogiem i skwarkami z wędzonej słoninki oraz naleśniki ş la Gundel, gdy mą uwagę przykuła pozycja, której znaczenia zupełnie nie zrozumiałem. "Kakashere"- tak było napisane, a widniało w dziale dań głównych. Staranne wymówienie, zgodne z regułami madziarskiego narzecza, tylko trochę uchyliło rąbka tajemnicy. "Kokoszhere" - tak to trzeba powiedzieć. "Kokosz" wskazywał, że chodzi tu o drób, lecz cóż u licha znaczyło "here"?!
Gdy mi wytłumaczono, stało się jasne, że paprykarz z suma musi poczekać. Kakashere są to bowiem kogucie jądra - tradycyjne, choć dziś już endemiczne węgierskie danie. I przyniesiono talerz z kopą malutkich kogucich atrybutów, usmażonych w towarzystwie majeranku i czosnku. Powiem Ci, że smakuje to jeszcze lepiej niż przyrodzenie baranie, które miałem okazję kosztować w Stambule. Delikatne niczym grasica, właściwie podrasowane przyprawami, bardzo przyjemne. Gdybyś więc widział gdzieś kogucie klejnoty w menu, zamawiaj bez wahania.
A na razie pomyśl, jak najlepiej wykorzystać słodkie ziemniaki, które, o czym tydzień temu wspominałem, pojawiły się w sklepach za 9,99 zł kg.
Uszanowania!
Robert Makłowicz
Drogi Przyjacielu!
Kogucich nie jadłem, ale próbowałem byczych. I to w Polsce. Jest taka restauracyjka Fanaberia w Katowicach - tam jedną ze specjalności są bycze jądra. Cóż, niezłe, ale gdybym powiedział, że bez skosztowania tych delikatesów moje życie byłoby dużo uboższe, to bym grubo przesadził.
Jeśli zaś chodzi o niecodzienne podroby, to miałem kiedyś przyjemność w Gdańsku, w nie istniejącej już restauracji Towarzystwo Gastronomiczne, jeść kacze języczki. Tamtejszy kucharz, Francuz po dobrej szkole gastronomicznej w Kraju Żabojadów, wybrał się, jak co dzień, na poranne zakupy na targowiskach. Na jednym ze stoisk natrafił na kacze języczki. Był zaskoczony, gdyż ten kosztowny przysmak francuskich smakoszy mógł nagle kupić za grosze. Usmażył je i podał na sałacie zdumionym Nadwiślanom, wśród których miałem przyjemność obiadować.
Jeśli chodzi o produkty zwierzęce, jestem raczej konserwatywny. Ale jeżeli Ty jesteś miłośnikiem potraw z osobliwych części ciała, to radzę pomyszkować po ziemi cieszyńskiej. Tam na wsiach do cenionych smakołyków należy "wymię krowskie pieczone" - a w istocie najpierw gotowane z jarzynami, a potem panierowane i smażone na kształt kotleta, oraz "wymię krowskie duszone" - ugotowane z włoszczyzną, naszpikowane słoniną, długo duszone na smalcu z cebulą, podlewane rosołem, zagęszczone śmietaną z mąką.
Jeśli zaś chodzi o słodkie ziemniaki, czyli bataty, to mam nadzieję, że ich cena będzie spadać dalej w miarę naszego ich jedzenia, czyli zwiększania się ich popularności, jako że w innych stronach należą do produktów najtańszych. Są pyszne i łatwe w obróbce. Najprościej je upiec i jeść z masłem albo śmietaną lub udusić w dowolnym sosie. Amerykanie w Dzień Dziękczynienia swojego indyka podają właśnie z batatami. Można z nich robić doskonałe puree, suflety, placki, zapiekanki. Są też świetnym urozmaiceniem sałatek jarzynowych.
Czyń więc, jak Ci serce czy raczej żołądek podpowiada.
Bikont
z Kaczym Języczkiem
Słońce świeciło białym blaskiem, odbijając się od lodu, szczelnie pokrywającego toń Balatonu. Mieliśmy za sobą dwa tygodnie austriackich knedli, a bagażnik pełen gruszkowych i morelowych destylatów. Odświeżywszy ciało i duszę wybornym badaczońskim kekfrankos, snuliśmy plany kolacyjne, łaknąc odmiany diety. Miłość do knedli trwa u mnie bowiem maksimum półtora tygodnia.
Niewielka restauracja w Tapolcy wyglądała przyjemnie, zwłaszcza że na początek podali po kieliszeczku palinki z tokaja aszu. Już chciałem zamówić siedmiogrodzką zupę z baraniny z estragonem, paprykarz z suma z łazankami, twarogiem i skwarkami z wędzonej słoninki oraz naleśniki ş la Gundel, gdy mą uwagę przykuła pozycja, której znaczenia zupełnie nie zrozumiałem. "Kakashere"- tak było napisane, a widniało w dziale dań głównych. Staranne wymówienie, zgodne z regułami madziarskiego narzecza, tylko trochę uchyliło rąbka tajemnicy. "Kokoszhere" - tak to trzeba powiedzieć. "Kokosz" wskazywał, że chodzi tu o drób, lecz cóż u licha znaczyło "here"?!
Gdy mi wytłumaczono, stało się jasne, że paprykarz z suma musi poczekać. Kakashere są to bowiem kogucie jądra - tradycyjne, choć dziś już endemiczne węgierskie danie. I przyniesiono talerz z kopą malutkich kogucich atrybutów, usmażonych w towarzystwie majeranku i czosnku. Powiem Ci, że smakuje to jeszcze lepiej niż przyrodzenie baranie, które miałem okazję kosztować w Stambule. Delikatne niczym grasica, właściwie podrasowane przyprawami, bardzo przyjemne. Gdybyś więc widział gdzieś kogucie klejnoty w menu, zamawiaj bez wahania.
A na razie pomyśl, jak najlepiej wykorzystać słodkie ziemniaki, które, o czym tydzień temu wspominałem, pojawiły się w sklepach za 9,99 zł kg.
Uszanowania!
Robert Makłowicz
Drogi Przyjacielu!
Kogucich nie jadłem, ale próbowałem byczych. I to w Polsce. Jest taka restauracyjka Fanaberia w Katowicach - tam jedną ze specjalności są bycze jądra. Cóż, niezłe, ale gdybym powiedział, że bez skosztowania tych delikatesów moje życie byłoby dużo uboższe, to bym grubo przesadził.
Jeśli zaś chodzi o niecodzienne podroby, to miałem kiedyś przyjemność w Gdańsku, w nie istniejącej już restauracji Towarzystwo Gastronomiczne, jeść kacze języczki. Tamtejszy kucharz, Francuz po dobrej szkole gastronomicznej w Kraju Żabojadów, wybrał się, jak co dzień, na poranne zakupy na targowiskach. Na jednym ze stoisk natrafił na kacze języczki. Był zaskoczony, gdyż ten kosztowny przysmak francuskich smakoszy mógł nagle kupić za grosze. Usmażył je i podał na sałacie zdumionym Nadwiślanom, wśród których miałem przyjemność obiadować.
Jeśli chodzi o produkty zwierzęce, jestem raczej konserwatywny. Ale jeżeli Ty jesteś miłośnikiem potraw z osobliwych części ciała, to radzę pomyszkować po ziemi cieszyńskiej. Tam na wsiach do cenionych smakołyków należy "wymię krowskie pieczone" - a w istocie najpierw gotowane z jarzynami, a potem panierowane i smażone na kształt kotleta, oraz "wymię krowskie duszone" - ugotowane z włoszczyzną, naszpikowane słoniną, długo duszone na smalcu z cebulą, podlewane rosołem, zagęszczone śmietaną z mąką.
Jeśli zaś chodzi o słodkie ziemniaki, czyli bataty, to mam nadzieję, że ich cena będzie spadać dalej w miarę naszego ich jedzenia, czyli zwiększania się ich popularności, jako że w innych stronach należą do produktów najtańszych. Są pyszne i łatwe w obróbce. Najprościej je upiec i jeść z masłem albo śmietaną lub udusić w dowolnym sosie. Amerykanie w Dzień Dziękczynienia swojego indyka podają właśnie z batatami. Można z nich robić doskonałe puree, suflety, placki, zapiekanki. Są też świetnym urozmaiceniem sałatek jarzynowych.
Czyń więc, jak Ci serce czy raczej żołądek podpowiada.
Bikont
z Kaczym Języczkiem
Kurczak z batatami na słodko-kwaśno (podaje Piotr Bikont) |
---|
3 bataty, 1 kg piersi kurczaka, olej, 2 kwaśne jabłka, 1 szklanka wytrawnego wermutu, 1 łyżka miodu, 1/2 łyżeczki mielonego cynamonu, sól, pieprz, sok z limonki (lub cytryny) Bataty ugotować w wodzie do "pierwszej miękkości", obrać i pokroić w plastry. Piesi pokroić w podłużne, niewielkie kawałki i obsmażyć na oleju. Połączyć starte jabłka, wermut, miód, cynamon, pieprz i sól. Zalać tym kurczaka i dusić przez 10 minut. Dodać bataty, wymieszać i dusić jeszcze przez 5 minut. |
Więcej możesz przeczytać w 9/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.