Nie ma takich pieniędzy, których uspołeczniona służba zdrowia nie byłaby w stanie zmarnotrawić Media codziennie podają dobrą wiadomość - SLD odchodzi w polityczny niebyt. Zgodnie z zasadą serwowania wyłącznie przyjemnych newsów media nie podają jednak wiadomości złej - SLD pozostawił po sobie gęsto zaminowane pole, a na nim m.in. rozwaloną służbę zdrowia, jeden z najwyższych wśród państw OECD klinów podatkowych, monstrualny deficyt budżetowy i dług publiczny oraz najwyższe w UE bezrobocie. Walka przedwyborcza o schedę po sojuszu w istocie przypomina zabawę w kucanego berka na tym polu. Polityka jednak nie polega na tym, aby sobie pokucać, ale aby miny rozbroić. Jeżeli tego nie zrobimy, to wprawdzie kolejna partia stanie się duchem historii, ale wybuchy porażą 38 mln obywateli.
Mina pierwsza - Służba zdrowia
Z powodu nie zreformowanej służby zdrowia stan zdrowotny narodu gwałtownie się pogarsza. To fakt. W poprzednim dziesięcioleciu zaczęła na przykład spadać liczba przypadków najcięższych chorób - kardiologicznych i onkologicznych - ale ta tendencja została zahamowana. Przeciętna długość życia, i tak jedna z najkrótszych w Europie, przestała rosnąć. Utrudniony dostęp do leczenia specjalistycznego sprawia, że zwiększa się liczba hospitalizacji. Z kolei przy idiotycznym systemie finansowania wzrost liczby pacjentów wpędza szpitale w długi. Szpitale, mimo wolnych miejsc, odmawiają zatem leczenia chorych, dodatkowo nakręcając medyczną szarą strefę (wydajemy w niej już ponad 10 mld zł rocznie). Umarzając po raz kolejny długi szpitali i wprowadzając kuriozalną prawnie ochronę ZOZ-ów przed wierzycielami, przesunięto o kilka miesięcy wskazówki mechanizmu zegarowego tej miny. Ale ona nadal tyka i wkrótce wybuchnie.
Mina druga - klin podatkowy
Z góry trzeba zaznaczyć, że jeżeli rozwiązanie problemu ochrony zdrowia ma polegać na podniesieniu składki (najbardziej zachłanni proponują 12 proc.), to tego nie akceptujemy. Po pierwsze, nie ma takich pieniędzy, których przy obecnych zasadach funkcjonowania uspołeczniona służba zdrowia nie byłaby w stanie zmarnotrawić. A po drugie - i co jeszcze ważniejsze - już obecnie tzw. klin podatkowy jest straszliwie wysoki i zniechęca firmy do rozwijania działalności. Aby wypłacić pracownikowi na rękę 2 tys. zł, przedsiębiorca musi wyłożyć 3547 zł (składki na ZUS, podatek PIT i składka zdrowotna). A nie są to przecież jedyne podatki, które obciążają przedsiębiorstwo. Jakiekolwiek dalsze zwiększanie obciążeń podatkowych może zepchnąć nas do gospodarki trwale stagnacyjnej. Już obecnie widać osłabienie tempa wzrostu PKB (z 5,6 proc. w roku ubiegłym do, według prognoz, 3-4,5 proc. w 2005 r.). Szczególnie perfidnym sabotażem jest zwiększanie obciążeń małych firm, które należą do sektora najszybciej rozwijającego się i jedynego tworzącego miejsca pracy. Niestety, w 2004 r. po raz pierwszy od dziesięciu lat odnotowaliśmy spadek liczby zarejestrowanych firm o 5 tys. Bez redukcji klina podatkowego i poprawy warunków funkcjonowania przedsiębiorstw w tym i w następnych latach spadki te będą coraz większe. Ta mina jest szczególnie groźna, bowiem jest ulokowana w najbardziej wrażliwym miejscu.
Mina trzecia - deficyt budżetowy
Złe warunki funkcjonowania przedsiębiorstw to także wysokie oprocentowanie kredytów. A to wysokie oprocentowanie jest powodowane kolosalnymi, bo sięgającymi 60 mld zł rocznie, pożyczkami sektora budżetowego. Taka skala kredytowania finansów publicznych przez gospodarkę ogołaca rynek z wolnych kapitałów, ciągnie stopę procentową w górę i wypiera z rynku kredytowego firmy. Jest oczywiste, że rozwiązywanie tego problemu przez podwyżki podatkowe jest działalnością samobójczą. Dlatego z góry dziękujemy za propozycję wprowadzenia 50-procentowej stawki PIT, dalszego podnoszenia VAT i akcyzy czy dodatkowego obciążania drobnych przedsiębiorców podwyższoną stawką ZUS-owską. Czekamy na propozycję poważnych i zbilansowanych reform finansów publicznych, redukujących deficyt bez dodatkowych ciężarów fiskalnych. Kto nie wie, jak to zrobić, niech się do władzy nie rwie.
Dodajmy, że redukcja deficytu - najwyższego, jeżeli liczymy całość finansów publicznych - w Unii Europejskiej jest warunkiem koniecznym przyjęcia euro. Jeżeli chcemy przejść na euro w następnej kadencji Sejmu, deficyt sektora rządowego musi być zmniejszony najpóźniej w roku 2006 do 3 proc. Reformy zatem muszą być przygotowane już dziś, a wprowadzone najpóźniej w pierwszej połowie przyszłego roku. Jeżeli zatem chcemy, aby ta mina nie wybuchła, nie wolno nam zmarnować ani jednego dnia.
Mina czwarta - dług publiczny
Wysoki deficyt kumuluje się w olbrzymim długu publicznym. Dług ten sięgał już w połowie 2003 r. 55 proc. PKB i to, że na koniec ubiegłego roku obniżył się o kilka punktów procentowych, nie jest zasługą rządu, lecz słabnącego dolara, w której to walucie nominowana jest większość starych długów. Prędko się już jednak nie powtórzy obniżka wartości dolara o 25 proc. w ciągu roku (w ubiegłym roku potaniał z 3,74 zł do 2,99 zł), redukująca złotówkową wartość zadłużenia dolarowego o jedną czwartą. Przeciwnie, można się liczyć ze zmianą trendów walutowych i wzmocnieniem dolara. A wtedy nasz dług publiczny, dodatkowo powiększony o tegoroczny i - najpewniej równie wysoki - przyszłoroczny deficyt, może już w roku 2006 przekroczyć konstytucyjną granicę 60 proc. Wtedy w ostatnim roku swojego funkcjonowania Sejm V kadencji musiałby przyjąć budżet zrównoważony. Co oznaczałoby dla emerytów, sfery budżetowej i wszystkich obywateli gwałtowne, z roku na rok, zredukowanie wydatków o kilkadziesiąt miliardów - aż strach pomyśleć. Aby w 2008 r. mina nie wybuchła, trzeba redukowaniem deficytu zająć się już dziś. Wypada powtórzyć - każdy zmarnotrawiony dzień powiększa ryzyko wielkiej katastrofy społeczno-gospodarczej.
Mina piąta - bezrobocie
W przygotowanym przez rząd Leszka Millera Narodowym Planie Rozwoju na lata 2004-2006 jako jeden z najważniejszych celów zapisano spadek stopy bezrobocia do 15 proc. Tylko w styczniu 2005 r. liczba bezrobotnych wzrosła jednakże o 95 tys., do 3,1 mln osób. A mamy zaledwie początek wiosny i zanim ruszą prace sezonowe, minie jeszcze kilka miesięcy, w czasie których bezrobocie będzie nadal rosnąć. Bez pracy jest co piąty Polak (19,5 proc.), a należy dodać, że chodzi o tzw. bezrobocie rejestrowane, które nie w pełni odzwierciedla rzeczywistą skalę zjawiska. Prawdziwą katastrofą jest niemal kompletny brak ofert pracy dla ludzi młodych (bez pracy pozostaje co druga osoba w wieku poniżej 24 lat), i to mimo że jest to najlepiej wykształcona młodzież w historii Polski (dzięki rozwojowi szkolnictwa prywatnego studia wyższe rozpoczyna obecnie dwie trzecie każdego rocznika, co jest jednym z najwyższych wskaźników skolaryzacji w świecie).
Należy podkreślić, że tak tragiczną sytuację na rynku pracy mamy w roku niezwykle szybkiego wzrostu PKB i wejścia do Unii Europejskiej; emigracja zarobkowa stała się szansą na uzyskanie pracy dla prawie pół miliona Polaków. Oba te czynniki w najbliższych latach nie będą już oddziaływać z taką mocą. Wzrost gospodarczy bowiem wyraźnie słabnie, a bogate kraje zachodniej Europy - vide ostatnia wizyta Joschki Fischera - zamiast otwierać, coraz szczelniej zamykają swoje rynki pracy. W oczywisty sposób poziom zatrudnienia zależy od koniunktury gospodarczej firm i ich inwestycji. Te jednak malały cztery lata z rzędu i najprawdopodobniej nie wzrosły także w roku 2004. Świadczy o tym wielkość kredytów udzielonych przedsiębiorstwom przez system bankowy. Wyniosły one w roku ubiegłym tylko 116 mld zł i były niższe o 3,5 proc. niż rok wcześniej (2003 r. - 120,4 mld zł). Twierdzenie, że mina związana z bezrobociem może wybuchnąć w przyszłości, jest nieprawdą. Ona wybucha każdego dnia. Wzrost przestępczości, demoralizacja młodzieży, rozpowszechnianie się narkomanii są w znacznej mierze spowodowane brakiem pracy i perspektyw. Zdaniem wszystkich socjologów badających te zagadnienia, utrzymywanie się przez dłuższy czas stopy bezrobocia wynoszącej około 20 proc. tworzy sytuację zagrażającą porządkowi publicznemu, w której rośnie prawdopodobieństwo nie kontrolowanych protestów i zamieszek ulicznych. A taki coraz bardziej prawdopodobny scenariusz wydarzeń sprawiłby, że wzniosłe dyskusje polityków o tym, czy lustrować sołtysów (czy tylko wójtów), zezwolić (lub nie) na małżeństwa homoseksualne, aborcję oraz eutanazję, przypominają organizowanie bardzo ważnego seminarium na tonącym "Titanicu".
Z powodu nie zreformowanej służby zdrowia stan zdrowotny narodu gwałtownie się pogarsza. To fakt. W poprzednim dziesięcioleciu zaczęła na przykład spadać liczba przypadków najcięższych chorób - kardiologicznych i onkologicznych - ale ta tendencja została zahamowana. Przeciętna długość życia, i tak jedna z najkrótszych w Europie, przestała rosnąć. Utrudniony dostęp do leczenia specjalistycznego sprawia, że zwiększa się liczba hospitalizacji. Z kolei przy idiotycznym systemie finansowania wzrost liczby pacjentów wpędza szpitale w długi. Szpitale, mimo wolnych miejsc, odmawiają zatem leczenia chorych, dodatkowo nakręcając medyczną szarą strefę (wydajemy w niej już ponad 10 mld zł rocznie). Umarzając po raz kolejny długi szpitali i wprowadzając kuriozalną prawnie ochronę ZOZ-ów przed wierzycielami, przesunięto o kilka miesięcy wskazówki mechanizmu zegarowego tej miny. Ale ona nadal tyka i wkrótce wybuchnie.
Mina druga - klin podatkowy
Z góry trzeba zaznaczyć, że jeżeli rozwiązanie problemu ochrony zdrowia ma polegać na podniesieniu składki (najbardziej zachłanni proponują 12 proc.), to tego nie akceptujemy. Po pierwsze, nie ma takich pieniędzy, których przy obecnych zasadach funkcjonowania uspołeczniona służba zdrowia nie byłaby w stanie zmarnotrawić. A po drugie - i co jeszcze ważniejsze - już obecnie tzw. klin podatkowy jest straszliwie wysoki i zniechęca firmy do rozwijania działalności. Aby wypłacić pracownikowi na rękę 2 tys. zł, przedsiębiorca musi wyłożyć 3547 zł (składki na ZUS, podatek PIT i składka zdrowotna). A nie są to przecież jedyne podatki, które obciążają przedsiębiorstwo. Jakiekolwiek dalsze zwiększanie obciążeń podatkowych może zepchnąć nas do gospodarki trwale stagnacyjnej. Już obecnie widać osłabienie tempa wzrostu PKB (z 5,6 proc. w roku ubiegłym do, według prognoz, 3-4,5 proc. w 2005 r.). Szczególnie perfidnym sabotażem jest zwiększanie obciążeń małych firm, które należą do sektora najszybciej rozwijającego się i jedynego tworzącego miejsca pracy. Niestety, w 2004 r. po raz pierwszy od dziesięciu lat odnotowaliśmy spadek liczby zarejestrowanych firm o 5 tys. Bez redukcji klina podatkowego i poprawy warunków funkcjonowania przedsiębiorstw w tym i w następnych latach spadki te będą coraz większe. Ta mina jest szczególnie groźna, bowiem jest ulokowana w najbardziej wrażliwym miejscu.
Mina trzecia - deficyt budżetowy
Złe warunki funkcjonowania przedsiębiorstw to także wysokie oprocentowanie kredytów. A to wysokie oprocentowanie jest powodowane kolosalnymi, bo sięgającymi 60 mld zł rocznie, pożyczkami sektora budżetowego. Taka skala kredytowania finansów publicznych przez gospodarkę ogołaca rynek z wolnych kapitałów, ciągnie stopę procentową w górę i wypiera z rynku kredytowego firmy. Jest oczywiste, że rozwiązywanie tego problemu przez podwyżki podatkowe jest działalnością samobójczą. Dlatego z góry dziękujemy za propozycję wprowadzenia 50-procentowej stawki PIT, dalszego podnoszenia VAT i akcyzy czy dodatkowego obciążania drobnych przedsiębiorców podwyższoną stawką ZUS-owską. Czekamy na propozycję poważnych i zbilansowanych reform finansów publicznych, redukujących deficyt bez dodatkowych ciężarów fiskalnych. Kto nie wie, jak to zrobić, niech się do władzy nie rwie.
Dodajmy, że redukcja deficytu - najwyższego, jeżeli liczymy całość finansów publicznych - w Unii Europejskiej jest warunkiem koniecznym przyjęcia euro. Jeżeli chcemy przejść na euro w następnej kadencji Sejmu, deficyt sektora rządowego musi być zmniejszony najpóźniej w roku 2006 do 3 proc. Reformy zatem muszą być przygotowane już dziś, a wprowadzone najpóźniej w pierwszej połowie przyszłego roku. Jeżeli zatem chcemy, aby ta mina nie wybuchła, nie wolno nam zmarnować ani jednego dnia.
Mina czwarta - dług publiczny
Wysoki deficyt kumuluje się w olbrzymim długu publicznym. Dług ten sięgał już w połowie 2003 r. 55 proc. PKB i to, że na koniec ubiegłego roku obniżył się o kilka punktów procentowych, nie jest zasługą rządu, lecz słabnącego dolara, w której to walucie nominowana jest większość starych długów. Prędko się już jednak nie powtórzy obniżka wartości dolara o 25 proc. w ciągu roku (w ubiegłym roku potaniał z 3,74 zł do 2,99 zł), redukująca złotówkową wartość zadłużenia dolarowego o jedną czwartą. Przeciwnie, można się liczyć ze zmianą trendów walutowych i wzmocnieniem dolara. A wtedy nasz dług publiczny, dodatkowo powiększony o tegoroczny i - najpewniej równie wysoki - przyszłoroczny deficyt, może już w roku 2006 przekroczyć konstytucyjną granicę 60 proc. Wtedy w ostatnim roku swojego funkcjonowania Sejm V kadencji musiałby przyjąć budżet zrównoważony. Co oznaczałoby dla emerytów, sfery budżetowej i wszystkich obywateli gwałtowne, z roku na rok, zredukowanie wydatków o kilkadziesiąt miliardów - aż strach pomyśleć. Aby w 2008 r. mina nie wybuchła, trzeba redukowaniem deficytu zająć się już dziś. Wypada powtórzyć - każdy zmarnotrawiony dzień powiększa ryzyko wielkiej katastrofy społeczno-gospodarczej.
Mina piąta - bezrobocie
W przygotowanym przez rząd Leszka Millera Narodowym Planie Rozwoju na lata 2004-2006 jako jeden z najważniejszych celów zapisano spadek stopy bezrobocia do 15 proc. Tylko w styczniu 2005 r. liczba bezrobotnych wzrosła jednakże o 95 tys., do 3,1 mln osób. A mamy zaledwie początek wiosny i zanim ruszą prace sezonowe, minie jeszcze kilka miesięcy, w czasie których bezrobocie będzie nadal rosnąć. Bez pracy jest co piąty Polak (19,5 proc.), a należy dodać, że chodzi o tzw. bezrobocie rejestrowane, które nie w pełni odzwierciedla rzeczywistą skalę zjawiska. Prawdziwą katastrofą jest niemal kompletny brak ofert pracy dla ludzi młodych (bez pracy pozostaje co druga osoba w wieku poniżej 24 lat), i to mimo że jest to najlepiej wykształcona młodzież w historii Polski (dzięki rozwojowi szkolnictwa prywatnego studia wyższe rozpoczyna obecnie dwie trzecie każdego rocznika, co jest jednym z najwyższych wskaźników skolaryzacji w świecie).
Należy podkreślić, że tak tragiczną sytuację na rynku pracy mamy w roku niezwykle szybkiego wzrostu PKB i wejścia do Unii Europejskiej; emigracja zarobkowa stała się szansą na uzyskanie pracy dla prawie pół miliona Polaków. Oba te czynniki w najbliższych latach nie będą już oddziaływać z taką mocą. Wzrost gospodarczy bowiem wyraźnie słabnie, a bogate kraje zachodniej Europy - vide ostatnia wizyta Joschki Fischera - zamiast otwierać, coraz szczelniej zamykają swoje rynki pracy. W oczywisty sposób poziom zatrudnienia zależy od koniunktury gospodarczej firm i ich inwestycji. Te jednak malały cztery lata z rzędu i najprawdopodobniej nie wzrosły także w roku 2004. Świadczy o tym wielkość kredytów udzielonych przedsiębiorstwom przez system bankowy. Wyniosły one w roku ubiegłym tylko 116 mld zł i były niższe o 3,5 proc. niż rok wcześniej (2003 r. - 120,4 mld zł). Twierdzenie, że mina związana z bezrobociem może wybuchnąć w przyszłości, jest nieprawdą. Ona wybucha każdego dnia. Wzrost przestępczości, demoralizacja młodzieży, rozpowszechnianie się narkomanii są w znacznej mierze spowodowane brakiem pracy i perspektyw. Zdaniem wszystkich socjologów badających te zagadnienia, utrzymywanie się przez dłuższy czas stopy bezrobocia wynoszącej około 20 proc. tworzy sytuację zagrażającą porządkowi publicznemu, w której rośnie prawdopodobieństwo nie kontrolowanych protestów i zamieszek ulicznych. A taki coraz bardziej prawdopodobny scenariusz wydarzeń sprawiłby, że wzniosłe dyskusje polityków o tym, czy lustrować sołtysów (czy tylko wójtów), zezwolić (lub nie) na małżeństwa homoseksualne, aborcję oraz eutanazję, przypominają organizowanie bardzo ważnego seminarium na tonącym "Titanicu".
JAKIE PODATKI ? |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 12/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.