Jak działa rosyjska szkoła kłamstwa historycznego Polskie elity polityczne często patrzą na współczesność przez pryzmat przeszłości, przez pryzmat faktów historycznych, co wypacza obraz teraźniejszości - stwierdził w ubiegłym tygodniu Siergiej Jastrzembski, kremlowski specjalista do spraw Unii Europejskiej. Czytając, co wypisują posłuszni Kremlowi historycy, nie sposób się oprzeć wrażeniu, że ma się do czynienia z orwellowskim resortem, który zajmował się pisaniem dziejów tak, by pasowały one do prowadzonej właśnie polityki. Przyjmując tę metodę, można zrozumieć, że zbrodnia katyńska nie była ludobójstwem, a pakt Ribbentrop - Mołotow był słusznym zabezpieczeniem interesów sowieckich po konferencji monachijskiej.
To tezy wypowiadane ostatnio przez najwyższe władze rosyjskie z prezydentem Władimirem Putinem na czele. Nie jest to jednak nic nowego. Rosyjska historiografia jest przecież jedyną na świecie, która dorobiła się własnej nazwy II wojny światowej, znanej w Rosji jako wielka wojna ojczyźniana.
Mechanizm działania aparatu propagandowego jest raczej ustalony. Zazwyczaj akcję inicjują niszowe pisma naukowe. Potem temat pojawia się na łamach organu Ministerstwa Obrony "Krasnaja Zwiezda", by w końcu zajęło się nim MSZ lub sam Putin, wydając odpowiednie oświadczenie.
Ulubiony wróg Rosji
Rzekoma odwieczna nienawiść między Rosją a Polską, w opinii wielu rosyjskich historyków, sięga czasów, kiedy Rosji jeszcze nie było. Rosjanie bardzo chętnie odwołują się w historiografii do dziejów Rusi. Błąd ten popełniają nie tylko zresztą oni, utożsamiając państwo ze stolicą w Kijowie z państwem moskiewskim. Warto sobie jednak uświadomić, że de facto dzieje Rusi należą o wiele bardziej do spuścizny dzisiejszej Ukrainy niż Rosji, choć oczywiście związki dynastyczne Rurykowiczów łączyły wiele księstw wyznających prawosławie. Sama Moskwa na dziejowej arenie pojawia się stosunkowo późno. Założona w 1147 r. pewne znaczenie zyskuje dopiero w 1276 r., kiedy pojawia się Księstwo Moskiewskie. Dopiero jednak za Iwana III Srogiego (1463-1505; nie mylić z Groźnym) wyłania się organizm państwowy, którego władca ma siedzibę na Kremlu, i dopiero wtedy zaczyna się używać nazwy "Rosja". Te fakty jednak nie przeszkadzają rosyjskim historykom, sięgając po argumenty z czasów kijowskiej wyprawy Chrobrego 1018 r. Ostatnio Rosjanie użyli tego argumentu podczas pomarańczowej rewolucji w Kijowie. Wsparcie, jakiego udzielili Polacy Wiktorowi Juszczence, przyrównywano do obsadzenia tronu kijowskiego przez zięcia Bolesława Chrobrego Świętopełka. Chrobry jednak zniechęcony nieudolnym panowaniem zięcia, w końcu poparł wbrew rodzinnym koligacjom brata Świętopełka Jarosława Mądrego i zawarł z nim pakt o nieagresji. No cóż, to już mniej pasuje do wizji odwiecznego wroga.
Święto przegnania Polaków
"Polscy interwenci" to ulubiony związek frazeologiczny rosyjskiej propagandy historycznej. W myśl jej założeń Polacy zawsze sami są sprawcami swych nieszczęść. Rozbiory Polski to naturalna konsekwencja zajęcia przez hetmana Żółkiewskiego Kremla, zaś pakt Ribbentrop - Mołotow to odpowiedź na działania Polaków w czasie wojny polsko-bolszewickiej 1920 r. W tej perspektywie Polska zawsze jest agresorem, który otrzymuje słuszną odpłatę, najczęściej w postaci utraty bytu państwowego.
Rosja, określając na nowo swą tożsamość historyczną, sięga po fakty z przeszłości, które najczęściej w jakiś sposób uderzają w Polskę. Najdobitniejszym tego przykładem jest ustanowienie Dnia Jedności Narodowej, który zastąpił największe święto w Związku Radzieckim, czyli obchody rocznicy rewolucji październikowej. Pomysł zgłosili przywódcy czterech największych religii Rosji (prawosławia, judaizmu, islamu i buddyzmu). Właśnie te wyznania wcześniej na mocy ustawy uzyskały status religii tradycyjnych. Statusu tego odmówiono zaś katolikom, co dziś daje asumpt do rozmaitych szykan.
Nie jest to zresztą pierwsza próba ożywienia mitu Minina i Pożarskiego. Wcześniej po tę historię sięgnął sam Józef Stalin. W 1936 r. u Michaiła Bułhakowa (autora "Mistrza i Małgorzaty") zamówiono libretto do opery pokazującej wypędzenie Polaków z Kremla. Cenzura uznała jednak, że postacie Polaków są przedstawione ze zbyt dużą sympatią i w transmisjach radiowych fragmenty zbyt przychylne "interwentom" usunięto. Nie zawiódł natomiast Wsiewołod Pudowkin, który w 1939 r. przygotował artystyczny grunt pod pakt Ribbentrop - Mołotow, reżyserując monumentalny film poświęcony wygnaniu "polskich interwentów" z Kremla. Tu już Polacy zostali odmalowani w barwach, których nie powstydziłby się sam Goebbels.
Krótki kurs przeinaczania historii
"Najazd jaśniepanów polskich na Kraj Radziecki" - tak był zatytułowany jeden z rozdziałów "Krótkiego kursu historii WKP(b)", czyli partii komunistycznej. "W odpowiedzi na napad wojsk polskich wojska czerwone rozpoczęły kontrofensywę na całym froncie. Uwalniając Kijów i wypędzając jaśniepanów polskich z Ukrainy i Białorusi, wojska czerwone na froncie południowym doszły w swej gwałtownej ofensywie do wrót Lwowa w Galicji, wojska zaś frontu zachodniego zbliżały się do Warszawy. Zanosiło się na zupełną klęskę wojsk jaśniepańskiej Polski" - czytamy w jednym z podstawowych dzieł marksizmu-leninizmu. Nie da się ukryć, że również dzisiaj część rosyjskiej propagandy hołduje tym samym wzorcom, a historię nadal przystosowuje się do potrzeb prowadzonej na bieżąco polityki. Nawet tak uwielbiany na Zachodzie Michaił Gorbaczow, który przyznał, że to Sowieci wymordowali polskich jeńców, wkrótce potem nakazał rosyjskim historykom znalezienie przeciwwagi dla Katynia. "Polecam Akademii Nauk ZSRR, Prokuraturze ZSRR, Ministerstwu Obrony ZSRR, Komitetowi Bezpieczeństwa Państwowego, by wspólnie z innymi instytucjami i organizacjami przeprowadziły do 1 kwietnia 1991 r. prace badawcze w celu ujawnienia materiałów archiwalnych dotyczących wydarzeń i faktów z historii sowiecko-polskich stosunków dwustronnych, w których wyniku strona sowiecka poniosła straty. Dane te wykorzystać - jeśli okaże się to niezbędne - w rozmowach ze stroną polską o problematyce białych plam" - napisał gensek w dyrektywie wydanej 3 listopada 1990 r. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Rosyjscy naukowcy uznali, że odpowiednikiem sowieckiej zbrodni był los jeńców Armii Czerwonej po wojnie polsko-bolszewickiej. Choć zostali oni zdziesiątkowani głównie przez straszliwą epidemię hiszpanki, która dotknęła całą ówczesną Europę, Rosjanom nie przeszkadzało ich uznać za ofiary polskiego ludobójstwa. Na dodatek w publikacjach rosyjskich kilkakrotnie zawyżono liczbę ofiar. Źródła mówią o maksymalnie 18 tys. ofiar chorób wśród jeńców. Rosjanie zaś żonglują liczbą 80 tys.
Rosjanie, podnosząc kwestię traktowania jeńców sowieckich, zdają się zapominać, że ówczesny sposób prowadzenia działań wojennych przez Armię Czerwoną niewiele miał wspólnego z jakimikolwiek konwencjami. Sowieci jeńców po prostu mordowali, i to w sposób okrutny. Znane są nie tylko relacje, ale i zdjęcia z nabijania polskich oficerów na pal. Również masowe i okrutne gwałty na kobietach nie były dokonywane po raz pierwszy na Niemkach pod koniec II wojny światowej. Tysiące polskich kobiet padło ofiarą takiego właśnie traktowania w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Właśnie doniesienia o tych okrucieństwach sprawiły, że przed bitwą warszawską wzmocniła się wola oporu.
Historycy i prawnicy rosyjscy nie są specjalnie przywiązani do faktów. W czasie procesu norymberskiego, kiedy Sowieci usiłowali zrzucić odpowiedzialność za Katyń na Niemców, radziecki prokurator dowodził, że zbrodnia ta podlega osądowi międzynarodowemu, czyli de facto jest zbrodnią przeciwko ludzkości. Kiedy prof. Witold Kulesza przypomniał ten fakt Rosjanom, usłyszał jedynie, że "polski prokurator pokazał lwi pazur". To jednak nie przeszkodziło Rosjanom stwierdzić niemal w 65. rocznicę wydania rozkazu katyńskiego, że wymordowanie 25 tys. polskich jeńców żadnym ludobójstwem nie było. Jednocześnie Rosjanie odmówili odtajnienia większości akt ze swojego śledztwa.
Handel trupami
Przeciętny Rosjanin sensu polsko-rosyjskiego sporu o historię nie rozumie. I tak naprawdę trudno się dziwić, że narodowi, który sam poniósł gigantyczne straty wskutek działalności własnych władz, ciężko się wczuć w sytuację Polaka, Litwina czy Estończyka. Rozkułaczanie, wielka czystka, gułag - to zjawiska, które dotknęły przede wszystkim samych tzw. obywateli radzieckich. Rosjanie, słusznie do dziś dumni z w kładu w pokonanie hitlerowskich Niemiec, nie zadają sobie pytań, jakie stawia się zazwyczaj w demokratycznych społeczeństwach. Przekonanie, że "jednostka bzdurą, jednostka niczym", jak się wydaje, pokutuje do dziś. Rosjan nie interesuje choćby sposób prowadzenia wojny przez Stalina, która często sprowadzała się do robienia z żołnierzy mięsa armatniego. Nikt nie pyta, ilu czerwonoarmistów kosztowała życie nieudana próba wykonania planu, który miał być prezentem dla Stalina - czyli zajęcia Berlina 1 maja, w Święto Pracy. Trupy są przydatne, o ile można je wykorzystać propagandowo. Najlepszym tego przykładem jest prawie w ogóle nieznana sprawa kilku tysięcy jeńców sowieckich pochowanych w okolicach Bornego - Sulinowa. Przetrzymywani w strasznych warunkach (Sowietom, którzy nie byli stroną konwencji międzynarodowych, Niemcy odmawiali tzw. praw kombatantów, nakazujących humanitarne traktowanie jeńców), marli jak muchy. Po wojnie ich grobami nie zainteresowały się władze radzieckie. - W naszych wykazach nikogo nie brakuje - napisali Rosjanie, indagowani przez Polaków. Rosjanie obecnie szukają w Niemcach sojuszników. Przez niemiecką prasę przetacza się dyskusja o zbrodniczych bombardowaniach Drezna, Związek Wypędzonych jednak nie indaguje rządu federalnego, by interweniował w sprawie majątków pozostawionych w dzisiejszym obwodzie kaliningradzkim. Nikt nie waży się określić milionów gwałtów na niemieckich kobietach jako "seksualnej zbrodni" czy dopytywać się o warunki przetrzymywania niemieckich jeńców w ZSRR. Po co drażnić misia.
Mechanizm działania aparatu propagandowego jest raczej ustalony. Zazwyczaj akcję inicjują niszowe pisma naukowe. Potem temat pojawia się na łamach organu Ministerstwa Obrony "Krasnaja Zwiezda", by w końcu zajęło się nim MSZ lub sam Putin, wydając odpowiednie oświadczenie.
Ulubiony wróg Rosji
Rzekoma odwieczna nienawiść między Rosją a Polską, w opinii wielu rosyjskich historyków, sięga czasów, kiedy Rosji jeszcze nie było. Rosjanie bardzo chętnie odwołują się w historiografii do dziejów Rusi. Błąd ten popełniają nie tylko zresztą oni, utożsamiając państwo ze stolicą w Kijowie z państwem moskiewskim. Warto sobie jednak uświadomić, że de facto dzieje Rusi należą o wiele bardziej do spuścizny dzisiejszej Ukrainy niż Rosji, choć oczywiście związki dynastyczne Rurykowiczów łączyły wiele księstw wyznających prawosławie. Sama Moskwa na dziejowej arenie pojawia się stosunkowo późno. Założona w 1147 r. pewne znaczenie zyskuje dopiero w 1276 r., kiedy pojawia się Księstwo Moskiewskie. Dopiero jednak za Iwana III Srogiego (1463-1505; nie mylić z Groźnym) wyłania się organizm państwowy, którego władca ma siedzibę na Kremlu, i dopiero wtedy zaczyna się używać nazwy "Rosja". Te fakty jednak nie przeszkadzają rosyjskim historykom, sięgając po argumenty z czasów kijowskiej wyprawy Chrobrego 1018 r. Ostatnio Rosjanie użyli tego argumentu podczas pomarańczowej rewolucji w Kijowie. Wsparcie, jakiego udzielili Polacy Wiktorowi Juszczence, przyrównywano do obsadzenia tronu kijowskiego przez zięcia Bolesława Chrobrego Świętopełka. Chrobry jednak zniechęcony nieudolnym panowaniem zięcia, w końcu poparł wbrew rodzinnym koligacjom brata Świętopełka Jarosława Mądrego i zawarł z nim pakt o nieagresji. No cóż, to już mniej pasuje do wizji odwiecznego wroga.
Święto przegnania Polaków
"Polscy interwenci" to ulubiony związek frazeologiczny rosyjskiej propagandy historycznej. W myśl jej założeń Polacy zawsze sami są sprawcami swych nieszczęść. Rozbiory Polski to naturalna konsekwencja zajęcia przez hetmana Żółkiewskiego Kremla, zaś pakt Ribbentrop - Mołotow to odpowiedź na działania Polaków w czasie wojny polsko-bolszewickiej 1920 r. W tej perspektywie Polska zawsze jest agresorem, który otrzymuje słuszną odpłatę, najczęściej w postaci utraty bytu państwowego.
Rosja, określając na nowo swą tożsamość historyczną, sięga po fakty z przeszłości, które najczęściej w jakiś sposób uderzają w Polskę. Najdobitniejszym tego przykładem jest ustanowienie Dnia Jedności Narodowej, który zastąpił największe święto w Związku Radzieckim, czyli obchody rocznicy rewolucji październikowej. Pomysł zgłosili przywódcy czterech największych religii Rosji (prawosławia, judaizmu, islamu i buddyzmu). Właśnie te wyznania wcześniej na mocy ustawy uzyskały status religii tradycyjnych. Statusu tego odmówiono zaś katolikom, co dziś daje asumpt do rozmaitych szykan.
Nie jest to zresztą pierwsza próba ożywienia mitu Minina i Pożarskiego. Wcześniej po tę historię sięgnął sam Józef Stalin. W 1936 r. u Michaiła Bułhakowa (autora "Mistrza i Małgorzaty") zamówiono libretto do opery pokazującej wypędzenie Polaków z Kremla. Cenzura uznała jednak, że postacie Polaków są przedstawione ze zbyt dużą sympatią i w transmisjach radiowych fragmenty zbyt przychylne "interwentom" usunięto. Nie zawiódł natomiast Wsiewołod Pudowkin, który w 1939 r. przygotował artystyczny grunt pod pakt Ribbentrop - Mołotow, reżyserując monumentalny film poświęcony wygnaniu "polskich interwentów" z Kremla. Tu już Polacy zostali odmalowani w barwach, których nie powstydziłby się sam Goebbels.
Krótki kurs przeinaczania historii
"Najazd jaśniepanów polskich na Kraj Radziecki" - tak był zatytułowany jeden z rozdziałów "Krótkiego kursu historii WKP(b)", czyli partii komunistycznej. "W odpowiedzi na napad wojsk polskich wojska czerwone rozpoczęły kontrofensywę na całym froncie. Uwalniając Kijów i wypędzając jaśniepanów polskich z Ukrainy i Białorusi, wojska czerwone na froncie południowym doszły w swej gwałtownej ofensywie do wrót Lwowa w Galicji, wojska zaś frontu zachodniego zbliżały się do Warszawy. Zanosiło się na zupełną klęskę wojsk jaśniepańskiej Polski" - czytamy w jednym z podstawowych dzieł marksizmu-leninizmu. Nie da się ukryć, że również dzisiaj część rosyjskiej propagandy hołduje tym samym wzorcom, a historię nadal przystosowuje się do potrzeb prowadzonej na bieżąco polityki. Nawet tak uwielbiany na Zachodzie Michaił Gorbaczow, który przyznał, że to Sowieci wymordowali polskich jeńców, wkrótce potem nakazał rosyjskim historykom znalezienie przeciwwagi dla Katynia. "Polecam Akademii Nauk ZSRR, Prokuraturze ZSRR, Ministerstwu Obrony ZSRR, Komitetowi Bezpieczeństwa Państwowego, by wspólnie z innymi instytucjami i organizacjami przeprowadziły do 1 kwietnia 1991 r. prace badawcze w celu ujawnienia materiałów archiwalnych dotyczących wydarzeń i faktów z historii sowiecko-polskich stosunków dwustronnych, w których wyniku strona sowiecka poniosła straty. Dane te wykorzystać - jeśli okaże się to niezbędne - w rozmowach ze stroną polską o problematyce białych plam" - napisał gensek w dyrektywie wydanej 3 listopada 1990 r. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Rosyjscy naukowcy uznali, że odpowiednikiem sowieckiej zbrodni był los jeńców Armii Czerwonej po wojnie polsko-bolszewickiej. Choć zostali oni zdziesiątkowani głównie przez straszliwą epidemię hiszpanki, która dotknęła całą ówczesną Europę, Rosjanom nie przeszkadzało ich uznać za ofiary polskiego ludobójstwa. Na dodatek w publikacjach rosyjskich kilkakrotnie zawyżono liczbę ofiar. Źródła mówią o maksymalnie 18 tys. ofiar chorób wśród jeńców. Rosjanie zaś żonglują liczbą 80 tys.
Rosjanie, podnosząc kwestię traktowania jeńców sowieckich, zdają się zapominać, że ówczesny sposób prowadzenia działań wojennych przez Armię Czerwoną niewiele miał wspólnego z jakimikolwiek konwencjami. Sowieci jeńców po prostu mordowali, i to w sposób okrutny. Znane są nie tylko relacje, ale i zdjęcia z nabijania polskich oficerów na pal. Również masowe i okrutne gwałty na kobietach nie były dokonywane po raz pierwszy na Niemkach pod koniec II wojny światowej. Tysiące polskich kobiet padło ofiarą takiego właśnie traktowania w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Właśnie doniesienia o tych okrucieństwach sprawiły, że przed bitwą warszawską wzmocniła się wola oporu.
Historycy i prawnicy rosyjscy nie są specjalnie przywiązani do faktów. W czasie procesu norymberskiego, kiedy Sowieci usiłowali zrzucić odpowiedzialność za Katyń na Niemców, radziecki prokurator dowodził, że zbrodnia ta podlega osądowi międzynarodowemu, czyli de facto jest zbrodnią przeciwko ludzkości. Kiedy prof. Witold Kulesza przypomniał ten fakt Rosjanom, usłyszał jedynie, że "polski prokurator pokazał lwi pazur". To jednak nie przeszkodziło Rosjanom stwierdzić niemal w 65. rocznicę wydania rozkazu katyńskiego, że wymordowanie 25 tys. polskich jeńców żadnym ludobójstwem nie było. Jednocześnie Rosjanie odmówili odtajnienia większości akt ze swojego śledztwa.
Handel trupami
Przeciętny Rosjanin sensu polsko-rosyjskiego sporu o historię nie rozumie. I tak naprawdę trudno się dziwić, że narodowi, który sam poniósł gigantyczne straty wskutek działalności własnych władz, ciężko się wczuć w sytuację Polaka, Litwina czy Estończyka. Rozkułaczanie, wielka czystka, gułag - to zjawiska, które dotknęły przede wszystkim samych tzw. obywateli radzieckich. Rosjanie, słusznie do dziś dumni z w kładu w pokonanie hitlerowskich Niemiec, nie zadają sobie pytań, jakie stawia się zazwyczaj w demokratycznych społeczeństwach. Przekonanie, że "jednostka bzdurą, jednostka niczym", jak się wydaje, pokutuje do dziś. Rosjan nie interesuje choćby sposób prowadzenia wojny przez Stalina, która często sprowadzała się do robienia z żołnierzy mięsa armatniego. Nikt nie pyta, ilu czerwonoarmistów kosztowała życie nieudana próba wykonania planu, który miał być prezentem dla Stalina - czyli zajęcia Berlina 1 maja, w Święto Pracy. Trupy są przydatne, o ile można je wykorzystać propagandowo. Najlepszym tego przykładem jest prawie w ogóle nieznana sprawa kilku tysięcy jeńców sowieckich pochowanych w okolicach Bornego - Sulinowa. Przetrzymywani w strasznych warunkach (Sowietom, którzy nie byli stroną konwencji międzynarodowych, Niemcy odmawiali tzw. praw kombatantów, nakazujących humanitarne traktowanie jeńców), marli jak muchy. Po wojnie ich grobami nie zainteresowały się władze radzieckie. - W naszych wykazach nikogo nie brakuje - napisali Rosjanie, indagowani przez Polaków. Rosjanie obecnie szukają w Niemcach sojuszników. Przez niemiecką prasę przetacza się dyskusja o zbrodniczych bombardowaniach Drezna, Związek Wypędzonych jednak nie indaguje rządu federalnego, by interweniował w sprawie majątków pozostawionych w dzisiejszym obwodzie kaliningradzkim. Nikt nie waży się określić milionów gwałtów na niemieckich kobietach jako "seksualnej zbrodni" czy dopytywać się o warunki przetrzymywania niemieckich jeńców w ZSRR. Po co drażnić misia.
Więcej możesz przeczytać w 12/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.