Jarosław Kaczyński nie przedstawił nawet strzępu dokumentu, który świadczyłby o uzależnieniu Kwaśniewskiego od Rosji Jarosław Kaczyński oskarżył Aleksandra Kwaśniewskiego o to, że jego polityka wobec Rosji podyktowana jest skrywanym przed opinią publiczną uzależnieniem od Moskwy. Powiedział dosłownie: "Może być i tak, że Moskwa dysponuje takimi dokumentami dotyczącymi przeszłości prezydenta, które go czynią niesuwerennym w jego decyzjach".
To niebywałe oświadczenie. W każdym dbającym o demokratyczne standardy kraju wywołałoby to polityczne trzęsienie ziemi. Oskarżyciel natychmiast musiałby przedstawić opinii publicznej dowody wskazujące, że głowa państwa zdradza interesy narodowe. Albo byłyby to argumenty na tyle poważne, że uruchomiłyby procedurę rezygnacji prezydenta z urzędu, albo skompromitowany oszczerca musiałby zniknąć z życia publicznego. W Polsce nic takiego się nie dzieje. Jarosław Kaczyński, któremu nic nie mąci dobrego samopoczucia, nie przedstawia nawet strzępu dokumentu świadczącego o uzależnieniu Kwaśniewskiego od Rosji. Obszernie za to rozwodzi się na temat przeszłości prezydenta, jakoby wiążącej go z Moskwą.
Kiedy słucha się tych wywodów, trudno się oprzeć wrażeniu, że Kaczyński podąża starymi koleinami oskarżeń miotanych pod adresem Józefa Piłsudskiego przez jego endeckich wrogów. Przypomnijmy, że kiedy wojska polskie w 1920 r. ponosiły kolejne klęski w walce z Armią Czerwoną, endecka propaganda tłumaczyła to zdradą naczelnego wodza. Warszawski kołtun powtarzał z całą powagą, że sobór przy placu Saskim i Kreml łączy specjalna linia telegraficzna, przez którą Piłsudski odbiera od Lenina i Trockiego instrukcje, jak doprowadzić Polskę do zguby.
Nikt tej linii nie widział, podobnie jak prezes Kaczyński nie widział moskiewskich dokumentów. Koronnym dowodem była przeszłość oskarżonego. Przypominano z całą powagą, że Piłsudski, zanim stanął na czele odrodzonego państwa i armii, przez długie lata był przywódcą Polskiej Partii Socjalistycznej i współpracował z innymi ugrupowaniami rewolucyjnymi występującymi przeciwko caratowi. Osobiście znał Lenina i Trockiego. Spotykał się z nimi na różnych konwentyklach socjalistycznych. Wspólnie obmyślali, jak obalić carat. I tak im to weszło w krew, że razem działali na zgubę narodu polskiego.
Dzisiaj każdy, kto nie jest pacjentem szpitala psychiatrycznego, przyjmuje te sensacje z lekceważącym wzruszeniem ramion. Ale w 1920 r. powtarzano owe bzdury z całą powagą i wiele osób brało je za objaśnienie klęsk na froncie.
Kwaśniewski nie bardzo przypomina Piłsudskiego. Łączy jednak te postaci metoda, jaką zastosowano do ich oczerniania. Piłsudskiemu ona nie zaszkodziła, choć kosztowała go wiele nerwów. Podobnie będzie z Kwaśniewskim, którego autentyczne osiągnięcia, w tym znakomite rozegranie sprawy ukraińskiej, lepiej zostaną zapamiętane niż pomówienia paszkwilantów.
Kiedy słucha się tych wywodów, trudno się oprzeć wrażeniu, że Kaczyński podąża starymi koleinami oskarżeń miotanych pod adresem Józefa Piłsudskiego przez jego endeckich wrogów. Przypomnijmy, że kiedy wojska polskie w 1920 r. ponosiły kolejne klęski w walce z Armią Czerwoną, endecka propaganda tłumaczyła to zdradą naczelnego wodza. Warszawski kołtun powtarzał z całą powagą, że sobór przy placu Saskim i Kreml łączy specjalna linia telegraficzna, przez którą Piłsudski odbiera od Lenina i Trockiego instrukcje, jak doprowadzić Polskę do zguby.
Nikt tej linii nie widział, podobnie jak prezes Kaczyński nie widział moskiewskich dokumentów. Koronnym dowodem była przeszłość oskarżonego. Przypominano z całą powagą, że Piłsudski, zanim stanął na czele odrodzonego państwa i armii, przez długie lata był przywódcą Polskiej Partii Socjalistycznej i współpracował z innymi ugrupowaniami rewolucyjnymi występującymi przeciwko caratowi. Osobiście znał Lenina i Trockiego. Spotykał się z nimi na różnych konwentyklach socjalistycznych. Wspólnie obmyślali, jak obalić carat. I tak im to weszło w krew, że razem działali na zgubę narodu polskiego.
Dzisiaj każdy, kto nie jest pacjentem szpitala psychiatrycznego, przyjmuje te sensacje z lekceważącym wzruszeniem ramion. Ale w 1920 r. powtarzano owe bzdury z całą powagą i wiele osób brało je za objaśnienie klęsk na froncie.
Kwaśniewski nie bardzo przypomina Piłsudskiego. Łączy jednak te postaci metoda, jaką zastosowano do ich oczerniania. Piłsudskiemu ona nie zaszkodziła, choć kosztowała go wiele nerwów. Podobnie będzie z Kwaśniewskim, którego autentyczne osiągnięcia, w tym znakomite rozegranie sprawy ukraińskiej, lepiej zostaną zapamiętane niż pomówienia paszkwilantów.
Więcej możesz przeczytać w 12/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.