Nie można wszystkich Polaków ciągle nabierać. Tyle że dla rządzących obecnie Polską "nie można" oznacza, że wolno Można nabierać cały świat jakiś czas i kilka osób cały czas, ale nie można nabierać wszystkich ciągle - powiedział Abraham Lincoln. W głośnych ostatnio artykułach "Wprost" - "Aleksander K." i "Koniec świata Kwaśniewskiego" - napisaliśmy właśnie to: nie można wszystkich Polaków ciągle nabierać. Tyle że dla rządzących obecnie Polską "nie można" oznacza, że wolno. Dlatego w polskiej polityce tak mało jest ludzi honoru. W dawnych czasach, gdy na każdym kroku nie wybuchała mina postępu, bywało, że dla ratowania honoru strzelano sobie w łeb. Skoro rządzą nami ci, którzy honorowo nie potrafią się oderwać od stołków albo chociaż przeprosić, postanowiłem zrobić to za nich. Okazja jest dobra, bo mamy czas pokuty.
Po pierwsze, przepraszam moich rodaków za prezydenta, który uważa się za nadobywatela ("Dziedzictwo Kwaśniewskiego"). Który uczynił z urzędu jedną wielką firmę lobbingową, w której kręcą się dziwne typy. Przepraszam za głowę państwa, która co rusz kłamie, nie dotrzymuje słowa, kręci, krzyczy na dziennikarzy i insynuuje im wysługiwanie się tajnym służbom. Przepraszam za prezydenta mojego państwa, który nie potrafił się godnie zachować nawet na grobach pomordowanych rodaków. Który boi się stanąć z podniesioną głową przed sejmową komisją śledczą, który od swego widzimisię uzależnia współpracę z wymiarem sprawiedliwości. Przepraszam za prezydenta, który nie ma odwagi i godności swego poprzednika Lecha Wałęsy. Przykro mi, że do głowy mojego państwa pasuje powiedzenie Eliasa Canettiego, że "niektórzy powiedzieli wszystko, zanim jeszcze otworzyli usta".
Przepraszam rodaków za premiera, który zamiast rządzić, załatwia interesy jakichś klubów ("Berek na polu minowym"), a w trudnych chwilach ucieka za granicę. Przepraszam za szefa rządu, który nie potrafi się zdecydować, czy jest w koalicji, czy w opozycji, czy chce przedłużać obecny kabaret rządowo-parlamentarny, czy z nim skończyć. Przepraszam za premiera błaznującego, opowiadającego o Jennifer Lopez i o wiewiórkach. Przykro mi, że rządem mojego państwa kieruje osoba, która chwali się, że - jak w "Misiu" Stanisława Barei - przechodziła akurat z tragarzami i władza wpadła jej w ręce.
Przepraszam Polaków za partię rządzącą, która zamieniła się w ferajnę, gdzie standardem są większe lub mniejsze szwindle. Gdzie posłowie są skazywani na więzienie, gdzie za kraty trafiają władze całych województw i miast. Przepraszam za partię rządzącą, która rozsiewa zarazki trapiącej ją choroby i ostentacyjnie nie chce się leczyć. Która nie ma dość godności, by odejść i nie być przedmiotem kpin nawet ze strony popieranego przez siebie premiera. Która jest zakładnikiem Klubu Trzymającego Mandaty i Odprawy.
Przepraszam rodaków za te partie opozycyjne, które owładnęła mania uczynienia z Polski kolejnego przymusowego raju, gdzie wszyscy będziemy musieli być szczęśliwi wedle ich wyobrażenia szczęścia. Przepraszam, że te partie są jak kobieta z anegdoty o Lud-wigu van Beethovenie. Gdy pewna dama zapytała kompozytora, dlaczego się nie żeni, odpowiedział: - Jestem tak brzydki, że żadna kobieta nie chciała dotychczas zostać moją żoną. A gdyby nawet taka się znalazła, to i tak bym się z nią nie ożenił, bo nie lubię kobiet mających tak zły gust.
Szkoda, że nie ma testów DNA badających skłonność tych, którzy chcą nami rządzić, do korupcji, kłamstwa, przeniewierstwa, wykrywających wadę w postaci braku genu honoru. Dobrze, że chociaż potrafimy już, badając DNA, stwierdzić, czy jesteśmy podatni na nowotwory ("Jak złapać raka"). Skądinąd to ciekawe, ilu ważnych genów musi brakować prezydentowi, premierowi czy partii rządzącej. Czyżby rządzili nami mutanci?
To nie oznacza, że w Polsce mamy do czynienia z jakąś gigantyczną zapaścią demokracji, że po ulicach, a nawet domach hula nienawiść. Przeciwnie, demokracja ma się nie najgorzej, skoro to wszystko jest przedmiotem publicznej debaty. Chodzi tylko o to, żeby nas wszystkich nie można było ciągle nabierać.
Przepraszam rodaków za premiera, który zamiast rządzić, załatwia interesy jakichś klubów ("Berek na polu minowym"), a w trudnych chwilach ucieka za granicę. Przepraszam za szefa rządu, który nie potrafi się zdecydować, czy jest w koalicji, czy w opozycji, czy chce przedłużać obecny kabaret rządowo-parlamentarny, czy z nim skończyć. Przepraszam za premiera błaznującego, opowiadającego o Jennifer Lopez i o wiewiórkach. Przykro mi, że rządem mojego państwa kieruje osoba, która chwali się, że - jak w "Misiu" Stanisława Barei - przechodziła akurat z tragarzami i władza wpadła jej w ręce.
Przepraszam Polaków za partię rządzącą, która zamieniła się w ferajnę, gdzie standardem są większe lub mniejsze szwindle. Gdzie posłowie są skazywani na więzienie, gdzie za kraty trafiają władze całych województw i miast. Przepraszam za partię rządzącą, która rozsiewa zarazki trapiącej ją choroby i ostentacyjnie nie chce się leczyć. Która nie ma dość godności, by odejść i nie być przedmiotem kpin nawet ze strony popieranego przez siebie premiera. Która jest zakładnikiem Klubu Trzymającego Mandaty i Odprawy.
Przepraszam rodaków za te partie opozycyjne, które owładnęła mania uczynienia z Polski kolejnego przymusowego raju, gdzie wszyscy będziemy musieli być szczęśliwi wedle ich wyobrażenia szczęścia. Przepraszam, że te partie są jak kobieta z anegdoty o Lud-wigu van Beethovenie. Gdy pewna dama zapytała kompozytora, dlaczego się nie żeni, odpowiedział: - Jestem tak brzydki, że żadna kobieta nie chciała dotychczas zostać moją żoną. A gdyby nawet taka się znalazła, to i tak bym się z nią nie ożenił, bo nie lubię kobiet mających tak zły gust.
Szkoda, że nie ma testów DNA badających skłonność tych, którzy chcą nami rządzić, do korupcji, kłamstwa, przeniewierstwa, wykrywających wadę w postaci braku genu honoru. Dobrze, że chociaż potrafimy już, badając DNA, stwierdzić, czy jesteśmy podatni na nowotwory ("Jak złapać raka"). Skądinąd to ciekawe, ilu ważnych genów musi brakować prezydentowi, premierowi czy partii rządzącej. Czyżby rządzili nami mutanci?
To nie oznacza, że w Polsce mamy do czynienia z jakąś gigantyczną zapaścią demokracji, że po ulicach, a nawet domach hula nienawiść. Przeciwnie, demokracja ma się nie najgorzej, skoro to wszystko jest przedmiotem publicznej debaty. Chodzi tylko o to, żeby nas wszystkich nie można było ciągle nabierać.
Więcej możesz przeczytać w 12/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.