10 miejsc, które musisz zobaczyć - Budrewicz odkrywa Bretanię Podobno od stuleci panoszy się w tym kraju liczna armia gnomów. Krążą one po polach i lasach, niektóre grają w szachy na cmentarzach. Mało się o nich słyszy, bo Bretania, gdzie żyją, jest krainą ciszy, a sąsiadująca z nią pełna turystycznych tłumów góra z opactwem Le Mont-Saint-Michel to już hałaśliwa Normandia. Bretania to celtycki świat: dość ubogi, rolniczy, gdzie w wielu miejscach tylko półmetrowa warstwa ziemi przykrywa skały i kamienie. Ale za to jakie tu bogactwo fantazji! Można jeszcze usłyszeć stare rycerskie ballady, opowieści o zwierzakach mądrzejszych od ludzi, o podróżach do krainy umarłych. Chyba nie ma z tym żartów: w wielu lokalnych wydawnictwach słowo "diabeł" jest pisane dużą literą.
Stara rebeliantka
Bretania, czyli Breiz lub Breizh, kryje się za mistyczną mgiełką. Ale istnieje przecież w realnej rzeczywistości, daleko od wielkomiejskiego zgiełku, choć to zaledwie kilkaset kilometrów od szumu paryskich bulwarów. Bretania urzeka kamiennymi, zachowanymi od stuleci miasteczkami, miniaturowymi portami na długim, przeważnie skalistym wybrzeżu. Zadziwia dziewięcioma katedrami, setkami kościołów i pomnikami świętych wychłostanych wiatrem. Pochyłe wieże i ściany domów, wąskie uliczki, kręte ścieżki górskie - taką Bretanię malował Paul Gauguin, filmowali Jean Renoir i Roman Polański. Dominuje tu kolor szary, ale o przedziwnie pięknym walorze.
Wiktor Hugo pisał: "Bretania to stara rebeliantka. Zawsze prowadziła wojny. Przeciw Rzymianom lub Frankom, przeciw królewskim gubernatorom lub przedstawicielom Republiki". Bretończycy przyznają się do ciągle trwającej walki z "francuskim imperializmem". Prowadzą batalię o napisy na drogowskazach, o imiona nadawane nowo narodzonym dzieciom. Turystów przyjmują grzecznie, ale traktują trochę jak dopust Boży. W końcu od wieków odwiedzali ich "baraquinerzy" - obcy, najczęściej francuscy żołnierze, którzy znali tylko dwa słowa: "bara" i "quin", czyli chleb i wino. Dziś nie są to już francuscy wojacy, lecz ludzie mówiący różnymi językami. Przybywają najchętniej w lipcu i sierpniu, bo wtedy jest szansa, że tu nie wieje i nie pada.
Legiony świętych
Półwysep Bretoński uzupełniają w sąsiedztwie okruchy wysp. Przede wszystkim pozbawiona prawie roślinności Ile de Seine, gdzie wiatry dmą z siłą 150 km na godzinę, kiedy ustać na nogach trudno. W 1940 r. wszyscy mężczyźni i chłopcy z wyspy popłynęli na wezwanie generała de Gaulle'a łódkami do Anglii. Za ten czyn cała wyspa została odznaczona - wypadek we Francji dość wyjątkowy - Croix de Liberation.
Bretońskie zegary nigdy się nie spieszyły. Jeszcze sto lat po schyłku w Europie epoki gotyku w Bretanii wznoszono kościoły i pałace w tym stylu. Na niektórych wyspach, w odległych osadach, ledwie wczoraj pojawił się prąd elektryczny. Tu i ówdzie utrzymał się w rodzinach system matriarchalny - mężczyźni często wypływali na dwudziestu łodziach, a wracało osiemnaście...
Codzienność zawsze wymagała od Bretończyków hartu i odwagi. W chwilach zwątpień i psychicznych kryzysów kierowali swoją uwagę w stronę sił nadprzyrodzonych. Od tysięcy lat wzywali na pomoc niebo. W nadmorskim Carnac i okolicach spoczywa do dziś trzy tysiące równo ułożonych, ważących niekiedy po kilkadziesiąt ton megalitowych głazów - wiadomo, że jest to cmentarzysko z lat 2500-1500 p.n.e., pomniki wzniesione tajemniczym bóstwom. A potem już nadciągnęły legiony świętych i Bretania pokryła się - w stopniu większym niż Hiszpania i Włochy - kapliczkami, omszałymi od starości figurami, krzyżami.
Ryby i calvados
W pełnej poezji nadmorskiej dziurze - chyba to było Concarneau w pobliżu Quimper, skądinąd bretońska stolica ryb - zjadłem bajecznie przyrządzone frykasy prosto z oceanu, popijając je lambikiem, czyli miejscowym calvadosem. Od momentu owej biesiady rozciągam na terytorium całej Bretanii trafne powiedzenie Jeana Anouilha: "We Francji wszystko jest pretekstem do zjedzenia dobrego obiadu". Lambic płynie obficie w wielu miastach i wioskach Bretanii, ale nie w smutnawym Saint-Malo, gdzie różnica poziomu wody między odpływem i przypływem wynosi pięć pięter. I gdzie przetrwała pamięć o okrutnych piratach i strasznych zniszczeniach II wojny światowej. Ale już w zmilitaryzowanym Breście czy w Rennes, a przede wszystkim w Quimper można zażyć do woli napoju Celtów. Złośliwi mówią, że dzięki lambikowi w katedrze w Quimper nawy są nieco krzywe, a niektórzy święci mają wyjątkowo wesołe miny. Przez długi czas poczta w tym mieście oznaczała znaczki na pocztówkach i kopertach stemplem "Uśmiech Bretanii".
Tajemnice Celtów
Historia Celtów, których bretońska reprezentacja nie przekracza miliona, jest skomplikowana i nie zawsze jednoznaczna. Pisano już o nich w IV i III wieku p.n.e. Rzymianie nazywali ich Gallami. Obecni byli na wybrzeżach Morza Śródziemnego, na Wyspach Brytyjskich, ale też nad Morzem Czarnym. Ślady po nich są znane i ciągle odkrywane w wielu rejonach Europy (również w Polsce), a nawet Azji. Zachował się tu i ówdzie język Celtów, można go posłyszeć też w Bretanii. Choć Celtowie wtopili się w różne narody, zachowują zagadkową kulturową odrębność. Wielu z ich świętych nie było nigdy kanonizowanych w Rzymie, niektórzy są patronami tylko jednej wioski. Złośliwi twierdzą, że tak naprawdę potomkowie Celtów wierzą do dzisiaj tylko w Słońce i Księżyc (wierzenia solarne i lunarne), zatem dużą część Francji, Anglii, Walii, Szkocji i Irlandii zamieszkują ciągle poganie.
Wszyscy przybywający na obszar Półwyspu Bretońskiego powinni mieć świadomość, jak ważna dla Europy była działalność Celtów. Ślady ich sztuki, kolejne odkrycia przedmiotów materialnych, dzieł muzycznych i literackich stanowią organiczną część europejskiej kultury. Nie byłoby wielu dzieł Balzaca i Hugo, nie byłoby "Tristana i Izoldy" Wagnera i innych osiągnięć artystów, gdyby nie istniała celtycka podwalina.
Bretoński kogut
Nie trzeba być doświadczonym odkrywcą, by w zakamarkach Bretanii znaleźć piękno i czarujące osobliwości niezwykłego folkloru. Warto myszkować po wioskach, osadach i miasteczkach nad Atlantykiem, na wzgórzach i stokach, w okolicach Dinan, Dinard, Fougeres, na egzotycznych wyspach i wysepkach. Na próżno natomiast byłoby szukać dokumentów istnienia króla Artura i rycerzy okrągłego stołu. Przeminął już nawet zwyczaj niewygaszania ognia w starych farmerskich domach - wygaszony ogień zwiastował tu zawsze groźbę wygaśnięcia życia. Ludzie harują na marnej ziemi, a biją w kraju rekordy w zbiorach kalafiorów, karczochów, ziemniaków. Kosztem wielkiego wysiłku łowią dla Francji połowę ryb. Żyją w swojej atlantyckiej mgle marzeń, przesądów i dziwnych obyczajów. Mają poczucie ważnej roli w wielkim kraju. Dali mu przecież tak wiele, nawet galijskiego koguta - symbol czujności od czasów Rewolucji Francuskiej przez wydarzenia roku 1848, do dzisiaj element herbu państwa.
Ten, kto wybrałby się do Bretanii 31 października, czyli w przeddzień Wszystkich Świętych, niech pamięta, że to Halloween - celtyckie święto ognia i umarłych, niegdyś próg nowego roku. Świat się tego dnia bawi i wygłupia w maskach z dyni - w Bretanii śmiechu jest znacznie mniej, unosi się tu raczej aura tajemniczości. Jak napisał James George Frazer w "Złotej gałęzi": "Nie tylko niewidzialne dusze zmarłych krążą w ten dzień (...), czarownice pędzą w swych niecnych sprawach, niektóre okrakiem na miotłach, inne galopując po drogach na burych kotach, które na ten jeden wieczór zamieniają się w czarne jak węgiel rumaki. Tej nocy krążą również swobodnie wróżki i najrozmaitsze skrzaty".
Dobra rada dla turystów: w sytuacjach wątpliwych zawsze można z jakimś gnomem zagrać w szachy na cmentarzu.
Bretania, czyli Breiz lub Breizh, kryje się za mistyczną mgiełką. Ale istnieje przecież w realnej rzeczywistości, daleko od wielkomiejskiego zgiełku, choć to zaledwie kilkaset kilometrów od szumu paryskich bulwarów. Bretania urzeka kamiennymi, zachowanymi od stuleci miasteczkami, miniaturowymi portami na długim, przeważnie skalistym wybrzeżu. Zadziwia dziewięcioma katedrami, setkami kościołów i pomnikami świętych wychłostanych wiatrem. Pochyłe wieże i ściany domów, wąskie uliczki, kręte ścieżki górskie - taką Bretanię malował Paul Gauguin, filmowali Jean Renoir i Roman Polański. Dominuje tu kolor szary, ale o przedziwnie pięknym walorze.
Wiktor Hugo pisał: "Bretania to stara rebeliantka. Zawsze prowadziła wojny. Przeciw Rzymianom lub Frankom, przeciw królewskim gubernatorom lub przedstawicielom Republiki". Bretończycy przyznają się do ciągle trwającej walki z "francuskim imperializmem". Prowadzą batalię o napisy na drogowskazach, o imiona nadawane nowo narodzonym dzieciom. Turystów przyjmują grzecznie, ale traktują trochę jak dopust Boży. W końcu od wieków odwiedzali ich "baraquinerzy" - obcy, najczęściej francuscy żołnierze, którzy znali tylko dwa słowa: "bara" i "quin", czyli chleb i wino. Dziś nie są to już francuscy wojacy, lecz ludzie mówiący różnymi językami. Przybywają najchętniej w lipcu i sierpniu, bo wtedy jest szansa, że tu nie wieje i nie pada.
Legiony świętych
Półwysep Bretoński uzupełniają w sąsiedztwie okruchy wysp. Przede wszystkim pozbawiona prawie roślinności Ile de Seine, gdzie wiatry dmą z siłą 150 km na godzinę, kiedy ustać na nogach trudno. W 1940 r. wszyscy mężczyźni i chłopcy z wyspy popłynęli na wezwanie generała de Gaulle'a łódkami do Anglii. Za ten czyn cała wyspa została odznaczona - wypadek we Francji dość wyjątkowy - Croix de Liberation.
Bretońskie zegary nigdy się nie spieszyły. Jeszcze sto lat po schyłku w Europie epoki gotyku w Bretanii wznoszono kościoły i pałace w tym stylu. Na niektórych wyspach, w odległych osadach, ledwie wczoraj pojawił się prąd elektryczny. Tu i ówdzie utrzymał się w rodzinach system matriarchalny - mężczyźni często wypływali na dwudziestu łodziach, a wracało osiemnaście...
Codzienność zawsze wymagała od Bretończyków hartu i odwagi. W chwilach zwątpień i psychicznych kryzysów kierowali swoją uwagę w stronę sił nadprzyrodzonych. Od tysięcy lat wzywali na pomoc niebo. W nadmorskim Carnac i okolicach spoczywa do dziś trzy tysiące równo ułożonych, ważących niekiedy po kilkadziesiąt ton megalitowych głazów - wiadomo, że jest to cmentarzysko z lat 2500-1500 p.n.e., pomniki wzniesione tajemniczym bóstwom. A potem już nadciągnęły legiony świętych i Bretania pokryła się - w stopniu większym niż Hiszpania i Włochy - kapliczkami, omszałymi od starości figurami, krzyżami.
Ryby i calvados
W pełnej poezji nadmorskiej dziurze - chyba to było Concarneau w pobliżu Quimper, skądinąd bretońska stolica ryb - zjadłem bajecznie przyrządzone frykasy prosto z oceanu, popijając je lambikiem, czyli miejscowym calvadosem. Od momentu owej biesiady rozciągam na terytorium całej Bretanii trafne powiedzenie Jeana Anouilha: "We Francji wszystko jest pretekstem do zjedzenia dobrego obiadu". Lambic płynie obficie w wielu miastach i wioskach Bretanii, ale nie w smutnawym Saint-Malo, gdzie różnica poziomu wody między odpływem i przypływem wynosi pięć pięter. I gdzie przetrwała pamięć o okrutnych piratach i strasznych zniszczeniach II wojny światowej. Ale już w zmilitaryzowanym Breście czy w Rennes, a przede wszystkim w Quimper można zażyć do woli napoju Celtów. Złośliwi mówią, że dzięki lambikowi w katedrze w Quimper nawy są nieco krzywe, a niektórzy święci mają wyjątkowo wesołe miny. Przez długi czas poczta w tym mieście oznaczała znaczki na pocztówkach i kopertach stemplem "Uśmiech Bretanii".
Tajemnice Celtów
Historia Celtów, których bretońska reprezentacja nie przekracza miliona, jest skomplikowana i nie zawsze jednoznaczna. Pisano już o nich w IV i III wieku p.n.e. Rzymianie nazywali ich Gallami. Obecni byli na wybrzeżach Morza Śródziemnego, na Wyspach Brytyjskich, ale też nad Morzem Czarnym. Ślady po nich są znane i ciągle odkrywane w wielu rejonach Europy (również w Polsce), a nawet Azji. Zachował się tu i ówdzie język Celtów, można go posłyszeć też w Bretanii. Choć Celtowie wtopili się w różne narody, zachowują zagadkową kulturową odrębność. Wielu z ich świętych nie było nigdy kanonizowanych w Rzymie, niektórzy są patronami tylko jednej wioski. Złośliwi twierdzą, że tak naprawdę potomkowie Celtów wierzą do dzisiaj tylko w Słońce i Księżyc (wierzenia solarne i lunarne), zatem dużą część Francji, Anglii, Walii, Szkocji i Irlandii zamieszkują ciągle poganie.
Wszyscy przybywający na obszar Półwyspu Bretońskiego powinni mieć świadomość, jak ważna dla Europy była działalność Celtów. Ślady ich sztuki, kolejne odkrycia przedmiotów materialnych, dzieł muzycznych i literackich stanowią organiczną część europejskiej kultury. Nie byłoby wielu dzieł Balzaca i Hugo, nie byłoby "Tristana i Izoldy" Wagnera i innych osiągnięć artystów, gdyby nie istniała celtycka podwalina.
Bretoński kogut
Nie trzeba być doświadczonym odkrywcą, by w zakamarkach Bretanii znaleźć piękno i czarujące osobliwości niezwykłego folkloru. Warto myszkować po wioskach, osadach i miasteczkach nad Atlantykiem, na wzgórzach i stokach, w okolicach Dinan, Dinard, Fougeres, na egzotycznych wyspach i wysepkach. Na próżno natomiast byłoby szukać dokumentów istnienia króla Artura i rycerzy okrągłego stołu. Przeminął już nawet zwyczaj niewygaszania ognia w starych farmerskich domach - wygaszony ogień zwiastował tu zawsze groźbę wygaśnięcia życia. Ludzie harują na marnej ziemi, a biją w kraju rekordy w zbiorach kalafiorów, karczochów, ziemniaków. Kosztem wielkiego wysiłku łowią dla Francji połowę ryb. Żyją w swojej atlantyckiej mgle marzeń, przesądów i dziwnych obyczajów. Mają poczucie ważnej roli w wielkim kraju. Dali mu przecież tak wiele, nawet galijskiego koguta - symbol czujności od czasów Rewolucji Francuskiej przez wydarzenia roku 1848, do dzisiaj element herbu państwa.
Ten, kto wybrałby się do Bretanii 31 października, czyli w przeddzień Wszystkich Świętych, niech pamięta, że to Halloween - celtyckie święto ognia i umarłych, niegdyś próg nowego roku. Świat się tego dnia bawi i wygłupia w maskach z dyni - w Bretanii śmiechu jest znacznie mniej, unosi się tu raczej aura tajemniczości. Jak napisał James George Frazer w "Złotej gałęzi": "Nie tylko niewidzialne dusze zmarłych krążą w ten dzień (...), czarownice pędzą w swych niecnych sprawach, niektóre okrakiem na miotłach, inne galopując po drogach na burych kotach, które na ten jeden wieczór zamieniają się w czarne jak węgiel rumaki. Tej nocy krążą również swobodnie wróżki i najrozmaitsze skrzaty".
Dobra rada dla turystów: w sytuacjach wątpliwych zawsze można z jakimś gnomem zagrać w szachy na cmentarzu.
Więcej możesz przeczytać w 28/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.