Proponuję powoływać komisję śledczą na zasadzie karuzeli. Mogłaby obradować w wesołym miasteczku Cała, pełna pięknej dramaturgii awantura, jaka się rozegrała w sobotę między marszałkiem Włodzimierzem Cimoszewiczem a sejmową komisją śledczą do spraw Orlenu, obrana z wzniosłych i mniej wzniosłych słów, sprowadza się do następującego jądra: pan Włodzimierz Cimoszewicz oświadczył, że nie pozwoli się przesłuchiwać przez osoby uwikłane partyjnie i nie popierające jego kandydatury w wyborach prezydenckich. Gdyby przesłuchującymi byli zwolennicy Cimoszewicza, to oczywiście on chętnie poddałby się badaniom.
Przesłuchanie mogłoby się zakończyć sukcesem, a nawet happy endem, gdyby w komisji nadal zasiadali Różański, Bujak i jeszcze do tego Janik z Senyszyn. Nie licząc oczywiście posła Witaszka, któremu to wszystko i tak wisi i powiewa.
Jest to pogląd na politykę i wzajemne zależności między polityką i funkcjonowaniem organów Sejmu fundamentalny. Stanowi próbę ugruntowania zasady, wedle której każdego świadka powinna przesłuchiwać tylko komisja złożona z jego towarzyszy partyjnych i osób wspierających. Myśl jest zdrowa, zwłaszcza dla przesłuchiwanego. Narzuciliśmy sobie jednak lekkomyślnie demokrację przedstawicielską. I nie dość, że męczymy się, z irytacją patrząc na polityczne rozgrywki polityków, to jeszcze nie mamy żadnej szansy ukształtowania komisji sejmowej tak, by mogła przesłuchać pana marszałka ku pełnej, obustronnej satysfakcji i zadowoleniu. Co więcej, z pewnością nigdy już nie wybierzemy Sejmu zdolnego wydalić z siebie taką komisję. Zawsze wśród kandydatów słusznych przyplącze się jakiś Giertych albo inny Miodowicz. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie usiłował upiec swoją polityczną pieczeń albo zrobić sobie wodę na młyn. Chyba że hasła o konieczności zgody narodowej, zaprzestania wszystkich sporów i odrzucenia różnic i interesów, które gdzieniegdzie ostatnio słychać, jednak odniosą efekt i zgodzimy się na nową edycję jedności moralno-politycznej narodu oraz zafundujemy sobie nowy FJN albo inny PRON. Wtedy oczywiście w ogóle nie będzie żadnych komisji ani dochodzeń, być może nie będzie nawet Orlenu, tylko kartki na benzynę.
Ale to jeszcze nie zaraz. Trzeba więc co prędzej znaleźć przejściowe rozwiązanie ustrojowe problemu komisji śledczych, dostosowanych do indywidualnych potrzeb każdego. Nie widzę więc innego wyjścia, jak tylko powoływać komisję rotacyjnie, na zasadzie karuzeli. Zresztą mogłaby obradować w wesołym miasteczku. Jej skład powinien być różny w zależności od tego, kogo ma przesłuchać. W tym konkretnym wypadku powinna się składać wyłącznie z działaczy SLD, bo już ludzie z SDPL są podejrzani o stronniczość. Popierają przecież Borowskiego. Skład komisji powinien zatwierdzać przed przesłuchaniem sam świadek po odebraniu od wytypowanych przysięgi, że będą go popierać we wszystkich wyborach.
Jakaż to harmonia by zapanowała. Jaki wersal i salon. Żadnych obrzydliwych insynuacji, machinacji, gry politycznej, walki podjazdowej. Pełna kultura. Wprawdzie niczego byśmy się nie dowiedzieli oprócz stanu zdrowia małżonki i dziatek, ale tak z ręką na sercu - po co nam ta wiedza, wyciskana w żmudnych pyskówkach. Przecież nikt już nie potrafi w tym wszystkim odróżnić fałszu od prawdy, bo część świadków wykazała się niezłym mistrzostwem w gmatwaniu własnej
i cudzej przeszłości. Ludzie są zmęczeni pracami nie tylko tej komisji, ale i pozostałych nie dlatego, by sądzili, że są one bez znaczenia i niepotrzebne, ale dlatego, że ślizgają się tylko po powierzchni spraw, które badają. Opoka, powód, przyczyna tkwi ciągle pod spodem, pilnie strzeżona, skamieniała może jeszcze w geologicznej erze PRL, a może dopiero w okolicach "okrągłego stołu".
W jakiejś XIX-wiecznej gazecie przeczytałem kiedyś o niejakim sędzim Krasińskim ze Lwowa, którego w prowadzonym procesie w jakiejś błahej sprawie tak zirytowało krętactwo świadków, że wszystkich oskarżonych uniewinnił, a świadków skazał na karę śmierci. W fundamentalnej pracy o polskich chłopach w Ameryce Florian Znaniecki pisał, że wyróżniali się tym, iż zawsze kłamali przed sądem, nawet gdy nie było takiej potrzeby. No to mamy tradycję narodową. Możemy sobie jeździć na karuzeli.
Autor jest publicystą "Rzeczpospolitej"
Jest to pogląd na politykę i wzajemne zależności między polityką i funkcjonowaniem organów Sejmu fundamentalny. Stanowi próbę ugruntowania zasady, wedle której każdego świadka powinna przesłuchiwać tylko komisja złożona z jego towarzyszy partyjnych i osób wspierających. Myśl jest zdrowa, zwłaszcza dla przesłuchiwanego. Narzuciliśmy sobie jednak lekkomyślnie demokrację przedstawicielską. I nie dość, że męczymy się, z irytacją patrząc na polityczne rozgrywki polityków, to jeszcze nie mamy żadnej szansy ukształtowania komisji sejmowej tak, by mogła przesłuchać pana marszałka ku pełnej, obustronnej satysfakcji i zadowoleniu. Co więcej, z pewnością nigdy już nie wybierzemy Sejmu zdolnego wydalić z siebie taką komisję. Zawsze wśród kandydatów słusznych przyplącze się jakiś Giertych albo inny Miodowicz. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie usiłował upiec swoją polityczną pieczeń albo zrobić sobie wodę na młyn. Chyba że hasła o konieczności zgody narodowej, zaprzestania wszystkich sporów i odrzucenia różnic i interesów, które gdzieniegdzie ostatnio słychać, jednak odniosą efekt i zgodzimy się na nową edycję jedności moralno-politycznej narodu oraz zafundujemy sobie nowy FJN albo inny PRON. Wtedy oczywiście w ogóle nie będzie żadnych komisji ani dochodzeń, być może nie będzie nawet Orlenu, tylko kartki na benzynę.
Ale to jeszcze nie zaraz. Trzeba więc co prędzej znaleźć przejściowe rozwiązanie ustrojowe problemu komisji śledczych, dostosowanych do indywidualnych potrzeb każdego. Nie widzę więc innego wyjścia, jak tylko powoływać komisję rotacyjnie, na zasadzie karuzeli. Zresztą mogłaby obradować w wesołym miasteczku. Jej skład powinien być różny w zależności od tego, kogo ma przesłuchać. W tym konkretnym wypadku powinna się składać wyłącznie z działaczy SLD, bo już ludzie z SDPL są podejrzani o stronniczość. Popierają przecież Borowskiego. Skład komisji powinien zatwierdzać przed przesłuchaniem sam świadek po odebraniu od wytypowanych przysięgi, że będą go popierać we wszystkich wyborach.
Jakaż to harmonia by zapanowała. Jaki wersal i salon. Żadnych obrzydliwych insynuacji, machinacji, gry politycznej, walki podjazdowej. Pełna kultura. Wprawdzie niczego byśmy się nie dowiedzieli oprócz stanu zdrowia małżonki i dziatek, ale tak z ręką na sercu - po co nam ta wiedza, wyciskana w żmudnych pyskówkach. Przecież nikt już nie potrafi w tym wszystkim odróżnić fałszu od prawdy, bo część świadków wykazała się niezłym mistrzostwem w gmatwaniu własnej
i cudzej przeszłości. Ludzie są zmęczeni pracami nie tylko tej komisji, ale i pozostałych nie dlatego, by sądzili, że są one bez znaczenia i niepotrzebne, ale dlatego, że ślizgają się tylko po powierzchni spraw, które badają. Opoka, powód, przyczyna tkwi ciągle pod spodem, pilnie strzeżona, skamieniała może jeszcze w geologicznej erze PRL, a może dopiero w okolicach "okrągłego stołu".
W jakiejś XIX-wiecznej gazecie przeczytałem kiedyś o niejakim sędzim Krasińskim ze Lwowa, którego w prowadzonym procesie w jakiejś błahej sprawie tak zirytowało krętactwo świadków, że wszystkich oskarżonych uniewinnił, a świadków skazał na karę śmierci. W fundamentalnej pracy o polskich chłopach w Ameryce Florian Znaniecki pisał, że wyróżniali się tym, iż zawsze kłamali przed sądem, nawet gdy nie było takiej potrzeby. No to mamy tradycję narodową. Możemy sobie jeździć na karuzeli.
Autor jest publicystą "Rzeczpospolitej"
Więcej możesz przeczytać w 28/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.