Grupa wyszehradzka jest jak romantyczne małżeństwo z rozsądku
Powtórne małżeństwa to triumfy nadziei nad sojuszami doświadczenia i zdrowego rozsądku - twierdził wybitny XVIII-wieczny torys Samuel Johnson. W grupie wyszehradzkiej, zrzeszającej Polskę, Czechy, Słowację i Węgry, górę bierze nadzieja, a doświadczenie i zdrowy rozsądek chowa się do szafy. - Chcemy wzmocnić siłę charakteru grupy wyszehradzkiej. W dziedzinie energetyki będziemy zajmować wspólne stanowisko - zapewnia "Wprost" Kazimierz Marcinkiewicz. Premier pojechał do Czech, na Węgry i Słowację z zadaniem ambitnym - by ustalić, jak z pomocą wyszehradzkiej czwórki stawić czoło energetycznemu dyktatowi Rosji. Marcinkiewicz zapowiedział, że Polska w najbliższym czasie wystąpi z propozycją "nowej inicjatywy energetycznej dla UE". Ma to być zalążek wspólnej europejskiej polityki zagranicznej. Na temat grupy wyszehradzkiej znowu popłynęły piękne słowa. Między nimi przebijały się głosy zdrowego rozsądku, odmienne od oficjalnych deklaracji premierów.
Wehikuł wyszehradzki
Wyszehradzkie małżeństwo doświadczyło wielu kryzysów i jeszcze więcej zdrad. Poważny kryzys nastąpił podczas rozpadu Czechosłowacji i w czasie, gdy premierem Czech był sceptyczny wobec Wyszehradu Vaclav Klaus (obecnie prezydent). Wielką wyszehradzką zdradą był "wyścig negocjatorów" w grudniu 2002 r. podczas kopenhaskiego szczytu UE, który zamykał negocjacje akcesyjne dziesięciu nowych krajów wspólnoty. Starym Europejczykom udało się wtedy rozbić spójność grupy wyszehradzkiej dzięki taktyce spełniania drobnych postulatów poszczególnych krajów w zamian za rezygnację ze wspólnego frontu.
"Grupa wyszehradzka to użyteczny wehikuł, który może się przydać, kiedy pojawią się trudności" - powiedział Aleksander Kwaśniewski po tym, jak Vaclav Klaus stwierdził, iż współpraca czwórki "nie stanowi priorytetu czeskiej polityki zagranicznej". O grupie wyszehradzkiej w expose mówili premier Marcinkiewicz i prezydent Kaczyński. Potwierdzeniem wyszehradzkiej jedności miał być szczyt w Budapeszcie, gdzie grupa postawiła Tony`emu Blairowi twarde warunki budżetowe. Wystarczyło jednak, że podczas negocjacji Brytyjczycy obiecali Słowakom 700 mln euro na zamknięcie elektrowni w Bohunicach i solidarność została złamana.
Anton'n Liehm, czeski publicysta i dziennikarz, uznał współpracę wyszehradzką za "dziesięć zmarnowanych lat". Z kolei Jiri Pehe, były doradca prezydenta Vaclava Havla, uważa, że grupa wyszehradzka jako organizacja wewnątrz UE jest na krawędzi rozpadu, bo interesy krajów członkowskich bardzo się różnią. - Polska nigdy nie była organiczną częścią środkowej Europy. To kraj należący do regionu bałtyckiego, będący pomostem na wschód Europy. Kraj z ambicjami polityki mocarstwowej, który chce być indywidualnym graczem w światowej i europejskiej polityce - mówi Pehe. Podobnie uważa Milada Vachudova, politolog z Uniwersytetu Karoliny Północnej, ekspert w dziedzinie organizacji regionalnych w UE. Według niej, Europa Środkowa podzieliła się na dwa obozy, prowincjonalny i kosmopolityczny. - Polska jest częścią tego drugiego, chce odgrywać aktywną rolę w unii, kształtować jej politykę, być globalnym graczem w dziedzinie bezpieczeństwa. Pozostała część grupy wyszehradzkiej to prowincjonalna Europa: bez poważnych ambicji, defensywnie nastawiona do europejskiej polityki zagranicznej. To także Europa bardziej eurosceptyczna, antyimigracyjna i skłonna do rządów prawicowych - uważa Vachudowa.
Różnice dały o sobie znać podczas brukselskiej dyskusji o eurokonstytucji. Polska determinacja w obronie ustaleń z Nicei była postrzegana przez naszych południowych sąsiadów jako "awanturnictwo". Gdy Polska naciskała na wspólny front w obronie wcześniejszych ustaleń, Czechy, Słowacja i Węgry były gotowe do kapitulacji. Wielu tamtejszych polityków uznało, że łatwiej będzie im załatwiać własne interesy u boku Austrii. Te kraje łączy historia monarchii austro-węgierskiej, wspólne interesy i porównywalna liczba obywateli. - Jeśli dojdzie do rozbicia wspólnoty na unię dwóch prędkości, Czechy będą się starały znaleźć w pierwszej grupie - mówi Pehe. - U boku Austrii mamy na to większą szansę.
Praski handel
Choć ukraiński kryzys gazowy nieco otrzeźwił europejskie spojrzenie na politykę Rosji, UE wcale nie jest skora do zmiany kursu wobec Kremla. Ostatnia dyskusja w Parlamencie Europejskim była pełna deklaracji o potrzebie dywersyfikacj i "energetycznej solidarności", ale nie zakończyła się przyjęciem konkretnej rezolucji. Polscy europarlamentarzyści i tak się cieszyli, że do dyskusji doszło. Według ekspertów, skoordynowane działanie UE jest mało prawdopodobne. - Istnieje sprzeczność między polityką, bezpieczeństwem energetycznym i kosztami jego zapewnienia a regułami rynkowymi - mówi Bogdan Pilch z Gaz de France Polska. - Można zbudować duże magazyny, ale najpierw trzeba mieć rurę, która ten gaz dostarczy - dodaje. Artiom Malgin, ekspert energetyczny z rosyjskiego uniwersytetu MGIOMO zaznacza, że Putinowi udało się już przekonać Angelę Merkel, że ostatni gazowy kryzys "świadczy o nieprzewidywalności Ukrainy jako kraju tranzytowego".
Czy Polsce uda się przekonać kraje grupy wyszehradzkiej do stworzenia wspólnego frontu w UE, kreującego europejską politykę wobec Rosji? Mało prawdopodobne. Premier Czech Jiri Paroubek na pytanie "Wprost", czy jest w stanie poświęcić dobre stosunki z Rosją na rzecz wspólnej polityki energetycznej, rozłożył ręce. W marcu do Pragi przylatuje Władimir Putin. Na rozmowy z polską delegacją Czesi zamiast odpowiednika ministra gospodarki zaprosili Martina Romana, prezesa CEZ, największej firmy energetycznej kraju, mającej ambicje europejskie. Była to czytelna propozycja: jeśli chcecie wspólnej polityki energetycznej, sprzedajcie CEZ elektrownię w Kozienicach. Z kolei Mikulas Dzurinda, premier Słowacji, zadeklarował, że chce dywersyfikacji, ale ostrożnej, która "nie popsuje stosunków z Rosją". Jak tego dokonać, nie wiadomo. Wiadomo jednak, że notowania Słowaków na Kremlu są wysokie. Ostatni szczyt Bush - Putin odbył się w Bratysławie. Poza tym Czesi, Słowacy i Węgrzy są przekonani, że Rosja nie odetnie im dostaw gazu, bo przez ich terytorium rosyjski surowiec płynie do najważniejszych odbiorców - Niemiec i Włoch.
Próby reaktywacji grupy wyszehradzkiej to jak trwanie w małżeństwie, w którym nie ma miłości. Kraje wyszehradzkiej czwórki mają odmienne interesy i ambicje. Ich wspólny cel, jakim było pozbycie się sowieckiej dominacji i wstąpienie do UE i NATO, został osiągnięty. Grupa doskonale sprawdzała się jako struktura konsultacyjna, znacznie gorzej jako trwała instytucja. Na politycznych spotkaniach nie uda się wymyślić celów strategicznych grupy - to zadanie najsilniejszego, czyli Polski. Jeśli zaś wspólnych celów nie będzie, to przywódcy będą się spotykali coraz rzadziej i pojawi się konkurencja: bałtycka, bałkańska czy - jak często w historii - niemiecka. Jak mawiał Benjamin Franklin, tam, gdzie w małżeństwie nie ma miłości, pojawi się miłość bez małżeństwa.
Wehikuł wyszehradzki
Wyszehradzkie małżeństwo doświadczyło wielu kryzysów i jeszcze więcej zdrad. Poważny kryzys nastąpił podczas rozpadu Czechosłowacji i w czasie, gdy premierem Czech był sceptyczny wobec Wyszehradu Vaclav Klaus (obecnie prezydent). Wielką wyszehradzką zdradą był "wyścig negocjatorów" w grudniu 2002 r. podczas kopenhaskiego szczytu UE, który zamykał negocjacje akcesyjne dziesięciu nowych krajów wspólnoty. Starym Europejczykom udało się wtedy rozbić spójność grupy wyszehradzkiej dzięki taktyce spełniania drobnych postulatów poszczególnych krajów w zamian za rezygnację ze wspólnego frontu.
"Grupa wyszehradzka to użyteczny wehikuł, który może się przydać, kiedy pojawią się trudności" - powiedział Aleksander Kwaśniewski po tym, jak Vaclav Klaus stwierdził, iż współpraca czwórki "nie stanowi priorytetu czeskiej polityki zagranicznej". O grupie wyszehradzkiej w expose mówili premier Marcinkiewicz i prezydent Kaczyński. Potwierdzeniem wyszehradzkiej jedności miał być szczyt w Budapeszcie, gdzie grupa postawiła Tony`emu Blairowi twarde warunki budżetowe. Wystarczyło jednak, że podczas negocjacji Brytyjczycy obiecali Słowakom 700 mln euro na zamknięcie elektrowni w Bohunicach i solidarność została złamana.
Anton'n Liehm, czeski publicysta i dziennikarz, uznał współpracę wyszehradzką za "dziesięć zmarnowanych lat". Z kolei Jiri Pehe, były doradca prezydenta Vaclava Havla, uważa, że grupa wyszehradzka jako organizacja wewnątrz UE jest na krawędzi rozpadu, bo interesy krajów członkowskich bardzo się różnią. - Polska nigdy nie była organiczną częścią środkowej Europy. To kraj należący do regionu bałtyckiego, będący pomostem na wschód Europy. Kraj z ambicjami polityki mocarstwowej, który chce być indywidualnym graczem w światowej i europejskiej polityce - mówi Pehe. Podobnie uważa Milada Vachudova, politolog z Uniwersytetu Karoliny Północnej, ekspert w dziedzinie organizacji regionalnych w UE. Według niej, Europa Środkowa podzieliła się na dwa obozy, prowincjonalny i kosmopolityczny. - Polska jest częścią tego drugiego, chce odgrywać aktywną rolę w unii, kształtować jej politykę, być globalnym graczem w dziedzinie bezpieczeństwa. Pozostała część grupy wyszehradzkiej to prowincjonalna Europa: bez poważnych ambicji, defensywnie nastawiona do europejskiej polityki zagranicznej. To także Europa bardziej eurosceptyczna, antyimigracyjna i skłonna do rządów prawicowych - uważa Vachudowa.
Różnice dały o sobie znać podczas brukselskiej dyskusji o eurokonstytucji. Polska determinacja w obronie ustaleń z Nicei była postrzegana przez naszych południowych sąsiadów jako "awanturnictwo". Gdy Polska naciskała na wspólny front w obronie wcześniejszych ustaleń, Czechy, Słowacja i Węgry były gotowe do kapitulacji. Wielu tamtejszych polityków uznało, że łatwiej będzie im załatwiać własne interesy u boku Austrii. Te kraje łączy historia monarchii austro-węgierskiej, wspólne interesy i porównywalna liczba obywateli. - Jeśli dojdzie do rozbicia wspólnoty na unię dwóch prędkości, Czechy będą się starały znaleźć w pierwszej grupie - mówi Pehe. - U boku Austrii mamy na to większą szansę.
Praski handel
Choć ukraiński kryzys gazowy nieco otrzeźwił europejskie spojrzenie na politykę Rosji, UE wcale nie jest skora do zmiany kursu wobec Kremla. Ostatnia dyskusja w Parlamencie Europejskim była pełna deklaracji o potrzebie dywersyfikacj i "energetycznej solidarności", ale nie zakończyła się przyjęciem konkretnej rezolucji. Polscy europarlamentarzyści i tak się cieszyli, że do dyskusji doszło. Według ekspertów, skoordynowane działanie UE jest mało prawdopodobne. - Istnieje sprzeczność między polityką, bezpieczeństwem energetycznym i kosztami jego zapewnienia a regułami rynkowymi - mówi Bogdan Pilch z Gaz de France Polska. - Można zbudować duże magazyny, ale najpierw trzeba mieć rurę, która ten gaz dostarczy - dodaje. Artiom Malgin, ekspert energetyczny z rosyjskiego uniwersytetu MGIOMO zaznacza, że Putinowi udało się już przekonać Angelę Merkel, że ostatni gazowy kryzys "świadczy o nieprzewidywalności Ukrainy jako kraju tranzytowego".
Czy Polsce uda się przekonać kraje grupy wyszehradzkiej do stworzenia wspólnego frontu w UE, kreującego europejską politykę wobec Rosji? Mało prawdopodobne. Premier Czech Jiri Paroubek na pytanie "Wprost", czy jest w stanie poświęcić dobre stosunki z Rosją na rzecz wspólnej polityki energetycznej, rozłożył ręce. W marcu do Pragi przylatuje Władimir Putin. Na rozmowy z polską delegacją Czesi zamiast odpowiednika ministra gospodarki zaprosili Martina Romana, prezesa CEZ, największej firmy energetycznej kraju, mającej ambicje europejskie. Była to czytelna propozycja: jeśli chcecie wspólnej polityki energetycznej, sprzedajcie CEZ elektrownię w Kozienicach. Z kolei Mikulas Dzurinda, premier Słowacji, zadeklarował, że chce dywersyfikacji, ale ostrożnej, która "nie popsuje stosunków z Rosją". Jak tego dokonać, nie wiadomo. Wiadomo jednak, że notowania Słowaków na Kremlu są wysokie. Ostatni szczyt Bush - Putin odbył się w Bratysławie. Poza tym Czesi, Słowacy i Węgrzy są przekonani, że Rosja nie odetnie im dostaw gazu, bo przez ich terytorium rosyjski surowiec płynie do najważniejszych odbiorców - Niemiec i Włoch.
Próby reaktywacji grupy wyszehradzkiej to jak trwanie w małżeństwie, w którym nie ma miłości. Kraje wyszehradzkiej czwórki mają odmienne interesy i ambicje. Ich wspólny cel, jakim było pozbycie się sowieckiej dominacji i wstąpienie do UE i NATO, został osiągnięty. Grupa doskonale sprawdzała się jako struktura konsultacyjna, znacznie gorzej jako trwała instytucja. Na politycznych spotkaniach nie uda się wymyślić celów strategicznych grupy - to zadanie najsilniejszego, czyli Polski. Jeśli zaś wspólnych celów nie będzie, to przywódcy będą się spotykali coraz rzadziej i pojawi się konkurencja: bałtycka, bałkańska czy - jak często w historii - niemiecka. Jak mawiał Benjamin Franklin, tam, gdzie w małżeństwie nie ma miłości, pojawi się miłość bez małżeństwa.
Więcej możesz przeczytać w 4/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.