Niemcy nie zmieniają polityki wobec Polski, tylko łudzą nas symbolami
Angela Merkel nie będzie tak jak Gerhard Schroeder chodzić z Władimirem Putinem do bani ani klepać go po plecach. To stwierdzenie obiegło prasę europejską, w tym i polską, i miało oznaczać zwrot w polityce Niemiec wobec Rosji. Można by z tego wysnuć wniosek, że gdyby pani kanclerz jak kołchoźnica dawała się klepać prezydentowi Putinowi, miłość niemiecko-rosyjska by się nie zmieniła, a nawet mogłaby się pogłębić. W rzeczywistości Angela Merkel w czasie swojej podróży na Wschód zrobiła wiele, aby wszystko zostało po staremu. Nie ma obawy, tradycyjna miłość niemiecko-rosyjska nie rdzewieje, zmieniła jedynie formę. Chociażby dlatego, że mężowi stanu w spódnicy nie przystoi to, co uchodzi mężczyźnie.
Uczennica Schroedera
Tuż przed wizytą Angeli Merkel w Moskwie usłyszałam w jednej z naszych prywatnych telewizji, że kanclerz Niemiec to ktoś nadzwyczajny, prawdziwy dobroczyńca Polski. Merkel nie tylko nie będzie niczego z Moskwą załatwiać ponad głowami Polaków, ale wręcz podejmie się roli negocjatora między Polską i Rosją. Takich zachwytów i pochwał pełno było w polskich mediach. Przynajmniej na chwilę nasi komentatorzy stracili kontakt z rzeczywistością. Bo kanclerz Niemiec nie ma i nie miała najmniejszego zamiaru rezygnować z utrzymania i - co podkreślają zarówno media niemieckie, jak i rosyjskie - pogłębienia przyjaznych stosunków z Rosją, a rezygnację z układania się z Kremlem ponad głowami Polaków można włożyć między bajki.
Merkel będzie kontynuować politykę Schroedera wobec Moskwy i Putina, ale z większym taktem, w aksamitnych rękawiczkach. Zwróćmy uwagę, że od podpisania przez Schroedera umowy ze stroną rosyjską o budowie gazociągu bałtyckiego Merkel ani razu nie wyrażała zastrzeżeń co do politycznych skutków tego kontraktu. Ostatnio stała się wręcz jego orędowniczką, powtarzając argument o konieczności zagwarantowania bezpieczeństwa energetycznego Niemiec i Europy. Dlatego też zapowiadane ocieplenie stosunków z Polską w zderzeniu z interesami Niemiec w Rosji (zresztą nie tylko gospodarczymi) nie nastąpiło. Nie ma mrozu, będzie chłodna poprawność.
Niewzruszona przyjaźń
Komentatorzy niemieckiej telewizji publicznej, którzy oceniali przebieg wizyty Angeli Merkel w Moskwie, zastanawiali się, czy poruszenie przez nią sprawy Czeczenii oraz spotkanie z wybraną grupką działaczy organizacji obywatelskich i pozarządowych nie wpłynie na pogorszenie stosunków z Rosją. A może wywoła gniew Putina? I zaraz znaleźli odpowiedź - to przecież tylko symbole, bo tak naprawdę przyjaźń niemiecko-rosyjska jest niewzruszona.I rzeczywiście. Prasa niemiecka przed wizytą Merkel w Moskwie z wielkim podnieceniem pisała o niezwykłej wręcz odwadze pani kanclerz, która - wbrew przyjętym dotychczas normom postępowania z rosyjskimi przywódcami - zamierza poruszyć tematy tabu. Chce mówić o niedostatku demokracji w Rosji i wspomnieć o Czeczenii. Jak przyjmie to wszystko prezydent Putin, który od swego przyjaciela Gerharda od lat słyszał, że jest wzorowym demokratą? Putin znał zarówno program wizyty Angeli Merkel, jak i to, co miała powiedzieć. I ani nie poczuł się urażony, ani nie sięgnął do tradycyjnej formuły o "wtrącaniu się w wewnętrzne sprawy Rosji". Wziął udział w przygotowanej grze i chwilami nawet dobrze się bawił. O demokracji zachodniej wyraził się w stylu: nie wszystko złoto, co się świeci.
Przyjaciółka Angela
W komentarzach oceniających wizytę Merkel w Moskwie zapanowało zamieszanie - zauważył "Die Welt". Zamiast "żelaznej damy" zjawiła się "przyjaciółka Angela" - napisali rosyjscy komentatorzy. Podczas gdy niemieccy dziennikarze oceniali Angelę Merkel jako osobę suwerennie prezentującą na Kremlu swoje poglądy i stawiającą Putinowi niewygodne pytania, ich rosyjscy koledzy uznali ją za przyjaciółkę Rosji, choć oczekiwali twardej postawy w stylu Eiserne Lady. Wpływowy dziennik "Kommiersant" zauważył z radością, że Angela Merkel wcale nie jest gorsza od Gerharda Schroedera, a "Wiedomosti" napisały: "Władimir Putin wytłumaczył niemieckiej kanclerz, na czym polega rosyjska demokracja". Ot co.
Polityka symboli
Angela Merkel ma za sobą sporo zagranicznych wizyt, które obfitowały w symbole. Symboliczne były odwiedziny Warszawy tuż po Paryżu i podróż do Moskwy po wizycie w Waszyngtonie. Bez wątpienia ten symboliczny rozkład jazdy miał pokazać Europie i Ameryce, że Niemcy pragną poprawić swoje relacje ze Stanami Zjednoczonymi, a z Rosją uprawiać głównie tzw. partnerstwo strategiczne. Wizyta w Polsce miała natomiast podkreślić nowy rozdział we wzajemnych stosunkach. Można powiedzieć, że niemieccy przywódcy po mistrzowsku opanowali sztukę symboli, które nierzadko zastępują autentyczną aktywność polityczną. Dlatego w ocenie tej aktywności z symbolami należy się obchodzić ostrożnie, gdyż mogą zaciemnić rzeczywistość. Słynne przyklęknięcie przywódcy niemieckich socjaldemokratów Willy`ego Brandta przed Pomnikiem Bohaterów Getta stało się symbolicznym gestem pokory, utrwalając wśród polskich idealistów pokutujący do dziś mit o uniwersalnej życzliwości SPD wobec Polski. Tymczasem w kategoriach realnej polityki różnie z tym bywało. W czasach walki opozycji z komunistycznym reżimem niemieccy socjaldemokraci odwrócili się do nas plecami. Zadowolenie kanclerza Helmuta Schmidta z wprowadzenia stanu wojennego w Polsce było symbolem o wiele bardziej znaczącym niż gest Brandta. Tylko dziś nikt nie chce tego pamiętać.
Jakże symboliczny był uścisk kanclerza Kohla z premierem Mazowieckim w Krzyżowej! Dopiero później przypomnieliśmy sobie, że w zawartych wówczas traktatach polsko-niemieckich pominięto rozwiązanie spraw własnościowych wypędzonych, co zaowocowało falą agresywnych roszczeń Związku Wypędzonych i jego szefowej Eriki Steinbach. Ten problem, szczególnie dla Polaków ważny i bolesny, przerodził się w zimną wojnę niemiecko-polską i nadal budzi ogromne emocje.
Kanclerz Angela Merkel nie wspiera w sposób widoczny projektu budowy Centrum przeciw Wypędzeniom, ale nie leży w jej interesie zwalczanie Eriki Steinbach. Wypędzeni schronili się po wojnie pod skrzydła chadecji i są tam bezpieczni. Wiele jest racjonalnych przyczyn takiego stanu rzeczy, z których najważniejsza to pokaźna klientela wyborcza dla CDU, a zwłaszcza dla CSU. Ani kanclerz Helmut Kohl nie mógł jej lekceważyć, ani Angela Merkel z niej nie zrezygnuje.
Zastępcza gwiazda
Polityka zagraniczna Niemiec nie ogranicza się oczywiście do symboli. Jaka będzie w praktyce - dopiero zobaczymy. Proste, ale efektowne symbole to jednak istotny element medialnego wizerunku polityka. Kanclerz Niemiec - m.in. dlatego, że jest kobietą - zyskała sobie sympatię mediów. Taką premię. I nieoczekiwanie media, które kpiły z Merkel (bo brzydka, źle ubrana, źle uczesana i niewyrobiona), zrobiły z niej gwiazdę pierwszej wielkości. Gwiazdę europejskiej, a może nawet światowej polityki. Nie umniejszając talentów politycznych Angeli Merkel, obawiam się, że zbytnio postawiła na efekt medialny, co w konkretnej działalności, szczególnie międzynarodowej, objawia się potrzebą dogodzenia wszystkim. A to się jeszcze nikomu nie udało.
Podczas krótkiej wizyty w Polsce kanclerz Niemiec zapewniała, że niczego nie będzie uzgadniać z Rosją ponad głowami Polaków, a jej samolot w drodze do Moskwy będzie lądował w Warszawie. Obie te wypowiedzi są dla nas miłe, dla mediów efektowne, ale politycznie sprzeczne z niemieckim interesem. A ten jest najważniejszy. Papierkiem lakmusowym dla tych obietnic jest stosunek kanclerz do budowy gazociągu bałtyckiego. A w tej sprawie nie pozostawiła żadnych złudzeń. W Moskwie powiedziała, że Europa powinna wytłumaczyć Polsce, iż gazociąg nie jest wymierzony w Polskę ani kraje bałtyckie. Czyli my jesteśmy obok Europy, która ma własne interesy energetyczne i trzeba nas o tym pouczyć.
Niemieckie media kreują Angelę Merkel na przywódczynię UE. Wtórują im przywódcy Luksemburga i Belgii. Ma się to stać za niemieckiej prezydencji w UE w 2007 r. Wielkość kanclerz Niemiec, a co za tym idzie - narodu niemieckiego, jest już zaprogramowana. Pod warunkiem że do tego czasu nie rozpadnie się koalicja chadecko-socjaldemokratyczna. Międzynarodowe sukcesy nie zmniejszą bezrobocia ani deficytu budżetowego i nie wydobędą niemieckiej gospodarki z zapaści. A rosyjski gaz nie zastąpi koniecznych reform.
Uczennica Schroedera
Tuż przed wizytą Angeli Merkel w Moskwie usłyszałam w jednej z naszych prywatnych telewizji, że kanclerz Niemiec to ktoś nadzwyczajny, prawdziwy dobroczyńca Polski. Merkel nie tylko nie będzie niczego z Moskwą załatwiać ponad głowami Polaków, ale wręcz podejmie się roli negocjatora między Polską i Rosją. Takich zachwytów i pochwał pełno było w polskich mediach. Przynajmniej na chwilę nasi komentatorzy stracili kontakt z rzeczywistością. Bo kanclerz Niemiec nie ma i nie miała najmniejszego zamiaru rezygnować z utrzymania i - co podkreślają zarówno media niemieckie, jak i rosyjskie - pogłębienia przyjaznych stosunków z Rosją, a rezygnację z układania się z Kremlem ponad głowami Polaków można włożyć między bajki.
Merkel będzie kontynuować politykę Schroedera wobec Moskwy i Putina, ale z większym taktem, w aksamitnych rękawiczkach. Zwróćmy uwagę, że od podpisania przez Schroedera umowy ze stroną rosyjską o budowie gazociągu bałtyckiego Merkel ani razu nie wyrażała zastrzeżeń co do politycznych skutków tego kontraktu. Ostatnio stała się wręcz jego orędowniczką, powtarzając argument o konieczności zagwarantowania bezpieczeństwa energetycznego Niemiec i Europy. Dlatego też zapowiadane ocieplenie stosunków z Polską w zderzeniu z interesami Niemiec w Rosji (zresztą nie tylko gospodarczymi) nie nastąpiło. Nie ma mrozu, będzie chłodna poprawność.
Niewzruszona przyjaźń
Komentatorzy niemieckiej telewizji publicznej, którzy oceniali przebieg wizyty Angeli Merkel w Moskwie, zastanawiali się, czy poruszenie przez nią sprawy Czeczenii oraz spotkanie z wybraną grupką działaczy organizacji obywatelskich i pozarządowych nie wpłynie na pogorszenie stosunków z Rosją. A może wywoła gniew Putina? I zaraz znaleźli odpowiedź - to przecież tylko symbole, bo tak naprawdę przyjaźń niemiecko-rosyjska jest niewzruszona.I rzeczywiście. Prasa niemiecka przed wizytą Merkel w Moskwie z wielkim podnieceniem pisała o niezwykłej wręcz odwadze pani kanclerz, która - wbrew przyjętym dotychczas normom postępowania z rosyjskimi przywódcami - zamierza poruszyć tematy tabu. Chce mówić o niedostatku demokracji w Rosji i wspomnieć o Czeczenii. Jak przyjmie to wszystko prezydent Putin, który od swego przyjaciela Gerharda od lat słyszał, że jest wzorowym demokratą? Putin znał zarówno program wizyty Angeli Merkel, jak i to, co miała powiedzieć. I ani nie poczuł się urażony, ani nie sięgnął do tradycyjnej formuły o "wtrącaniu się w wewnętrzne sprawy Rosji". Wziął udział w przygotowanej grze i chwilami nawet dobrze się bawił. O demokracji zachodniej wyraził się w stylu: nie wszystko złoto, co się świeci.
Przyjaciółka Angela
W komentarzach oceniających wizytę Merkel w Moskwie zapanowało zamieszanie - zauważył "Die Welt". Zamiast "żelaznej damy" zjawiła się "przyjaciółka Angela" - napisali rosyjscy komentatorzy. Podczas gdy niemieccy dziennikarze oceniali Angelę Merkel jako osobę suwerennie prezentującą na Kremlu swoje poglądy i stawiającą Putinowi niewygodne pytania, ich rosyjscy koledzy uznali ją za przyjaciółkę Rosji, choć oczekiwali twardej postawy w stylu Eiserne Lady. Wpływowy dziennik "Kommiersant" zauważył z radością, że Angela Merkel wcale nie jest gorsza od Gerharda Schroedera, a "Wiedomosti" napisały: "Władimir Putin wytłumaczył niemieckiej kanclerz, na czym polega rosyjska demokracja". Ot co.
Polityka symboli
Angela Merkel ma za sobą sporo zagranicznych wizyt, które obfitowały w symbole. Symboliczne były odwiedziny Warszawy tuż po Paryżu i podróż do Moskwy po wizycie w Waszyngtonie. Bez wątpienia ten symboliczny rozkład jazdy miał pokazać Europie i Ameryce, że Niemcy pragną poprawić swoje relacje ze Stanami Zjednoczonymi, a z Rosją uprawiać głównie tzw. partnerstwo strategiczne. Wizyta w Polsce miała natomiast podkreślić nowy rozdział we wzajemnych stosunkach. Można powiedzieć, że niemieccy przywódcy po mistrzowsku opanowali sztukę symboli, które nierzadko zastępują autentyczną aktywność polityczną. Dlatego w ocenie tej aktywności z symbolami należy się obchodzić ostrożnie, gdyż mogą zaciemnić rzeczywistość. Słynne przyklęknięcie przywódcy niemieckich socjaldemokratów Willy`ego Brandta przed Pomnikiem Bohaterów Getta stało się symbolicznym gestem pokory, utrwalając wśród polskich idealistów pokutujący do dziś mit o uniwersalnej życzliwości SPD wobec Polski. Tymczasem w kategoriach realnej polityki różnie z tym bywało. W czasach walki opozycji z komunistycznym reżimem niemieccy socjaldemokraci odwrócili się do nas plecami. Zadowolenie kanclerza Helmuta Schmidta z wprowadzenia stanu wojennego w Polsce było symbolem o wiele bardziej znaczącym niż gest Brandta. Tylko dziś nikt nie chce tego pamiętać.
Jakże symboliczny był uścisk kanclerza Kohla z premierem Mazowieckim w Krzyżowej! Dopiero później przypomnieliśmy sobie, że w zawartych wówczas traktatach polsko-niemieckich pominięto rozwiązanie spraw własnościowych wypędzonych, co zaowocowało falą agresywnych roszczeń Związku Wypędzonych i jego szefowej Eriki Steinbach. Ten problem, szczególnie dla Polaków ważny i bolesny, przerodził się w zimną wojnę niemiecko-polską i nadal budzi ogromne emocje.
Kanclerz Angela Merkel nie wspiera w sposób widoczny projektu budowy Centrum przeciw Wypędzeniom, ale nie leży w jej interesie zwalczanie Eriki Steinbach. Wypędzeni schronili się po wojnie pod skrzydła chadecji i są tam bezpieczni. Wiele jest racjonalnych przyczyn takiego stanu rzeczy, z których najważniejsza to pokaźna klientela wyborcza dla CDU, a zwłaszcza dla CSU. Ani kanclerz Helmut Kohl nie mógł jej lekceważyć, ani Angela Merkel z niej nie zrezygnuje.
Zastępcza gwiazda
Polityka zagraniczna Niemiec nie ogranicza się oczywiście do symboli. Jaka będzie w praktyce - dopiero zobaczymy. Proste, ale efektowne symbole to jednak istotny element medialnego wizerunku polityka. Kanclerz Niemiec - m.in. dlatego, że jest kobietą - zyskała sobie sympatię mediów. Taką premię. I nieoczekiwanie media, które kpiły z Merkel (bo brzydka, źle ubrana, źle uczesana i niewyrobiona), zrobiły z niej gwiazdę pierwszej wielkości. Gwiazdę europejskiej, a może nawet światowej polityki. Nie umniejszając talentów politycznych Angeli Merkel, obawiam się, że zbytnio postawiła na efekt medialny, co w konkretnej działalności, szczególnie międzynarodowej, objawia się potrzebą dogodzenia wszystkim. A to się jeszcze nikomu nie udało.
Podczas krótkiej wizyty w Polsce kanclerz Niemiec zapewniała, że niczego nie będzie uzgadniać z Rosją ponad głowami Polaków, a jej samolot w drodze do Moskwy będzie lądował w Warszawie. Obie te wypowiedzi są dla nas miłe, dla mediów efektowne, ale politycznie sprzeczne z niemieckim interesem. A ten jest najważniejszy. Papierkiem lakmusowym dla tych obietnic jest stosunek kanclerz do budowy gazociągu bałtyckiego. A w tej sprawie nie pozostawiła żadnych złudzeń. W Moskwie powiedziała, że Europa powinna wytłumaczyć Polsce, iż gazociąg nie jest wymierzony w Polskę ani kraje bałtyckie. Czyli my jesteśmy obok Europy, która ma własne interesy energetyczne i trzeba nas o tym pouczyć.
Niemieckie media kreują Angelę Merkel na przywódczynię UE. Wtórują im przywódcy Luksemburga i Belgii. Ma się to stać za niemieckiej prezydencji w UE w 2007 r. Wielkość kanclerz Niemiec, a co za tym idzie - narodu niemieckiego, jest już zaprogramowana. Pod warunkiem że do tego czasu nie rozpadnie się koalicja chadecko-socjaldemokratyczna. Międzynarodowe sukcesy nie zmniejszą bezrobocia ani deficytu budżetowego i nie wydobędą niemieckiej gospodarki z zapaści. A rosyjski gaz nie zastąpi koniecznych reform.
Więcej możesz przeczytać w 4/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.