Ranking funduszy inwestycyjnych
50-letnie małżeństwo Sue i Jim McIntyres do majątku wartego 2 mln USD doszło, zaczynając od wpłacania co jakiś czas 50 USD do funduszy inwestycyjnych. "Oni zautomatyzowali drogę do bogactwa: rezygnowali z drobnego procentu dochodów i przelewali te pieniądze do wybranych funduszy, na lokaty bankowe, polisy ubezpieczeniowe" - tak David Bach, doradca finansowy i autor bestsellerowych w USA poradników, opisuje swoich klientów. Bach w książkach, wykładach czy audycjach w najpopularniejszych programach radiowych i telewizyjnych w USA przekonuje Amerykanów, że by zostać milionerem, niepotrzebne są ani duże pieniądze na początek, ani siła przebicia, ani biegłość w ekonomii. "Inwestuj 10 dolarów dziennie przez 35 lat przy stopie zwrotu rzędu 10 proc. rocznie i uzbierasz 1,6 mln USD! Jeśli twoja małżonka zrobi podobnie, możliwe, że staniecie się milionerami" - zachęca Bach.
Fundusze inwestycyjne, dzięki którym każdy może się poczuć trochę jak guru Wall Street Warren Buffett, ale przy znacznie mniejszej odpowiedzialności, stały się współczesną skarbonką, do której możemy wrzucać nawet niewielkie kwoty. W Polsce w większości z nich wysokość wymaganej pierwszej wpłaty spadła do 50-100 zł. Tyle że od skarbonki różnią się one zasadniczo, bo po kilku latach na każdą "wrzuconą" do nich złotówkę, wyciągniemy na przykład złotówkę i 50 groszy. Polacy, którzy odpowiednio wcześnie zainwestowali w akcje rodzimych spółek czy obligacje za pośrednictwem funduszy, dzięki hossie na warszawskiej giełdzie osiągnęli w ostatnich trzech latach zyski wynoszące nawet 150 proc. i więcej. Nic dziwnego, że w funduszach ulokowaliśmy już ponad 61 mld zł, a ich aktywa w ubiegłym roku urosły aż o 63,3 proc.! Dla tych, którzy chcą wsiąść do pociągu po zyski, "Wprost" i firma doradztwa finansowego Expander przygotowały ranking funduszy inwestycyjnych, które dotychczas przysporzyły klientom największych zysków przy stosunkowo niskim ryzyku.
Zdążyć na pociąg
Wyobraź sobie, że ktoś wyrzuca cię z pracy i daje na życie 40 proc. dotychczasowej pensji (mniej więcej taki odsetek zarobków będą stanowiły świadczenia z ZUS i OFE) - taką wizję roztaczają doradcy finansowi przed klientami, nakłaniając ich do zastanowienia się nad potrzebą długoterminowego inwestowania oszczędności. I nie ma w tym przesady. Szok spowodowany nagłym obniżeniem poziomu życia czeka każdego z nas najpóźniej w chwili przejścia na emeryturę.
Do oszczędzania na starość towarzystwa funduszy inwestycyjnych (TFI) są idealne, gdyż nie liczy się tu wielkość lokowanych kwot, ale długi czas inwestycji i systematyczność wpłat. Im wcześniej zaczniemy, tym lepiej. Dla przykładu, emerytura pracującej od ośmiu lat kobiety, która zarabia obecnie miesięcznie 2700 zł netto, a za 35 lat będzie zarabiała około 5800 zł netto, wyniesie około 2300 zł. - Gdyby chciała ona uzupełnić tę różnicę, odkładając pieniądze "do skarpety", musiałaby co miesiąc wysupłać 2000 zł. Inwestując w dobry fundusz akcyjny, mogłaby obniżyć wymaganą kwotę miesięcznych oszczędności do nieco ponad 200 zł - przekonuje Maciej Kossowski, ekspert Expandera. Wystarczy pamiętać o prostych zasadach: dla ograniczenia ryzyka inwestować w kilka funduszy i dopasować ich rodzaj do osobistej sytuacji (im jesteśmy młodsi, tym więcej pieniędzy powinniśmy lokować w bardziej ryzykownych funduszach akcyjnych, bo straty, które możemy ponieść, zostaną na dłuższą metę odrobione z dużą nawiązką). Cała reszta to - używając określenia Bacha - "zautomatyzowana droga do bogactwa", bo na co dzień inwestowaniem naszych oszczędności w konkretne papiery wartościowe zajmą się pracownicy funduszy.
Jak przekonują Amerykanie (w funduszach inwestycyjnych ulokowali około 8 bln USD), na giełdzie po prostu nie sposób stracić w długiej perspektywie. Dow Jones, główny indeks nowojorskiej giełdy, w ciągu ostatnich 50 lat rósł rocznie przeciętnie o 10 proc. WIG, główny indeks polskiej giełdy, od chwili jej powstania wzrósł o kilka tysięcy procent, mimo że po drodze nie uniknęła ona krachów i kilkuletnich bess.
Dzięki funduszom inwestycyjnym możemy zarobić na swoistą prywatną emeryturę oraz (co zwykle robi większość klientów polskich TFI) na samochód, dom, czesne za studia dzieci - każdy większy wydatek, który jesteśmy w stanie przewidzieć i zaplanować. Odkładanie pieniędzy na lokatach bankowych czy rachunkach bieżących traci sens. Nawet inwestowanie w bezpieczne fundusze obligacji, jedne z najmniej zyskownych, pozwoliło w ciągu ostatnich 12 miesięcy uzyskać stopę zwrotu z inwestycji na poziomie 6,5-10 proc. - to więcej niż na jakiejkolwiek lokacie bankowej. Ci, którzy podjęli większe ryzyko i ulokowali pieniądze w funduszach inwestujących w akcje, zwiększyli w tym czasie ich wartość nawet o 50 proc.!
Rekin giełdowy w kapciach
Na rozwiniętych rynkach kapitałowych - w USA, Japonii lub państwach Europy Zachodniej - nawet drobny ciułacz, siedząc przed monitorem domowego peceta, może się dziś poczuć jak giełdowy rekin i inwestować za pośrednictwem funduszy w akcje amerykańskich firm biotechnologicznych, europejskich koncernów naftowych czy w inne fundusze, choćby tzw. etyczne (unikają inwestycji w przemysł zbrojeniowy, tytoniowy czy hazard), w złoto, diamenty, nieruchomości... Mimo że większą część odpowiedzialności przerzuca on w istocie na fundusz i zarządzających nim specjalistów.
- Przed podjęciem decyzji o zakupie jednostek danego funduszu powinniśmy się przyjrzeć jego osiągnięciom w ostatnich latach, choć historyczne rezultaty nie są gwarancją sukcesu w przyszłości. Obok stopy zwrotu z inwestycji powinniśmy też zwrócić uwagę na stabilność wyników danego funduszu. Niedobrze jest, gdy w jednym roku jest on w ogonie, a w następnym w czołówce obecnych na rynku funduszy - radzi Maciej Kossowski. Im mniejsza jest amplituda rezultatów osiąganych przez fundusz, tym mniejsze jest ryzyko, że na przykład ulokujemy w nim pieniądze podczas "górki", a na drugi dzień wartość zakupionych jednostek uczestnictwa dramatycznie spadnie.
Wreszcie, musimy zdecydować, w jakiego rodzaju fundusze inwestować. W Polsce dostępnych jest ponad 180 funduszy o różnym stopniu ryzyka i różnych modelach działania (inwestujących głównie w akcje, obligacje i bony skarbowe albo waluty) i klienci także mają coraz większe możliwości pomnażania pieniędzy. Już teraz na emeryturę albo zaplanowane poważne wydatki Polacy mogą zarabiać, lokując pieniądze nie tylko w funduszach inwestujących na giełdzie w Warszawie, ale na przykład w małe i średnie spółki z Europy Środkowej, w obligacje unijnych przedsiębiorstw i instytucji, w indeksy amerykańskich giełd, także w nieruchomości. Własne fundusze oferują też w Polsce zagraniczni potentaci, jak Merrill Lynch, Franklin Templeton, Jyske, Fortis. Dzięki liberalizacji prawa dewizowego każdy z nas może również inwestować bezpośrednio w zagraniczne fundusze, których jednostki uczestnictwa nie są dystrybuowane za pośrednictwem banków, doradców finansowych czy ubezpieczycieli w Polsce.
Pionierskim na polskim rynku przedsięwzięciem jest internetowy "supermarket funduszy inwestycyjnych" mBanku; klienci mogą w nim samodzielnie kupować lub sprzedawać jednostki uczestnictwa funduszy (obecnie w ofercie mBanku jest ich 65), nie płacąc przy tym dodatkowych opłat i prowizji za pośrednictwo banku. W ten sposób można w kilkanaście minut porównać oferty kilkudziesięciu funduszy i w kilka sekund zainwestować dowolną kwotę, siedząc w domu przed komputerem. W ciągu dwóch i pół roku, od kiedy mBank uruchomił tę usługę, około 115 tys. jego klientów ulokowało w funduszach ponad 440 mln zł.
Sezon wyprzedaży?
- Mówi się żartem, że kiedy słyszymy od taksówkarza, jakie akcje i ile ich ostatnio kupił, to jest to czas, by się szykować do bessy. Ostatnio słyszałem takie opowieści od wielu taksówkarzy - mówi Raimondo Eggink, członek rady Giełdy Papierów Wartościowych, doradca inwestycyjny. Główne indeksy warszawskiej giełdy ostatnio biły seryjnie rekordy, rosnąc dziennie nawet o 3 proc. Czy szturm ciułaczy na giełdę doprowadził już do takiego przeszacowania wartości spółek, że "bańka" wkrótce pęknie?
Doradcy finansowi i szefowie funduszy narzekają, że choć Polacy przekonali się do korzyści z inwestowania na rynku kapitałowym, wielu z nich nie potrafi odpowiednio skorzystać na dobrej koniunkturze. Zaczynają lokować pieniądze wówczas, kiedy hossa trwa w najlepsze i jednostki uczestnictwa funduszy są drogie. Kiedy nastaje bessa i pojawiają się straty, wiele osób panikuje - zamiast kupować tanio, wyprzedają aktywa, zwykle także za późno.
Nawet Eggink przyznaje, że część spółek na GPW - nie blue chipów, lecz małych i średnich - wciąż jest niedowartościowana i ich akcje powinny drożeć. Jego zdaniem, inwestorów nie powinna przerażać chwiejna sytuacja polityczna, bo nie przekreśla ona zdrowych podstaw wzrostu gospodarczego. Prędzej niż krachu w 2006 r. możemy się spodziewać okresowych korekt giełdowych kursów. A czas przeceny to najlepsza okazja ku temu, by kupić jednostki uczestnictwa funduszy inwestycyjnych i zacząć zarabiać.
Rok mniej byczy |
---|
Konrad Łapiński, zarządzający funduszami w TFI Skarbiec SA Jak najlepiej ulokować nasze oszczędności w 2006 r., by osiągnąć największe zyski? Niestety, możemy tylko próbować przewidywać, co będzie wpływało na rynki i jakie będą tego rezultaty. Tym, co sprawia, że rynek akcji w Polsce szybko rośnie, jest ciągły napływ pieniędzy do funduszy emerytalnych i inwestycyjnych. Zwłaszcza OFE tworzą stabilny popyt na akcje polskich spółek, co powoduje wzrost ich cen. Inną siłą windującą ceny akcji w ostatnich dwóch latach był napływ kapitału z rynków rozwiniętych (jak USA, Europa Zachodnia) na tzw. rynki wschodzące (emerging markets), czyli m.in. do Polski, Węgier, Turcji, Meksyku lub Brazylii. Od trzech lat zyski na rynkach wschodzących są znacznie wyższe niż w krajach rozwiniętych, a historia giełd wskazuje, że takie zjawiska mogą nieprzerwanie trwać nawet pięć, siedem lat. Hossa na polskim rynku trwa już trzeci rok, ale ceny akcji nie są jeszcze skrajnie przewartościowane. Najpopularniejszy w tej mierze wskaźnik stosunku ceny do zysku z akcji wynosi średnio 13, co nie jest przesadnie wysoką wartością (zwłaszcza przy obecnym poziomie stóp procentowych). Pewności, że w 2006 r. na polskiej giełdzie będzie można zarobić tak dużo jak w minionym roku, jednak nie ma. Spółki nie poprawiają swoich wyników finansowych w tak znaczącym stopniu jak w ciągu ostatnich trzech lat, a bez tego dalszy wzrost cen ich akcji może być nietrwały. Wiele będzie też zależało od decyzji podejmowanych przez nowy rząd. Rozsądne plany reform finansów publicznych mogą bardzo pomóc rynkowi akcji, natomiast niestabilna sytuacja polityczna może skłonić do wycofania się z Polski części inwestorów zagranicznych, a wówczas rynek akcji zostanie osłabiony. Mimo to nadal polecam inwestowanie w fundusze akcyjne, tyle że w ograniczonym stopniu. Ulokowane w nich pieniądze nie powinny stanowić więcej niż 1/3 wszystkich naszych oszczędności (czyli znacznie mniej niż choćby dwa lata wcześniej). Taką samą część oszczędności przeznaczyłbym na fundusze stabilnego wzrostu i obligacyjne. Ale ja jestem osobą akceptującą spory poziom ryzyka. Tym inwestorom, którzy chcą go uniknąć, zaleciłbym zamianę funduszy akcyjnych na pieniężne, przy nie zmienionych pozostałych elementach. |
GDZIE ROBIĄ PIENIĄDZE Ranking funduszy inwestycyjnych. Punktacja: od 2 do 10 punktów (wygrywa fundusz o najmniejszej liczbie punktów) |
---|
Jak ocenialiśmy Ranking objął wszystkie fundusze otwarte (takie, które codziennie sprzedają i odkupują jednostki, a ich działalność nie jest ograniczona czasowo) oraz specjalistyczne otwarte, których jednostki uczestnictwa może nabyć inwestor indywidualny, a które działają co najmniej od trzech lat. Ocenialiśmy tylko fundusze, w których minimalna pierwsza wpłata nie przekracza 20 tys. zł. W sumie ocenialiśmy 15 funduszy akcji, 11 funduszy zrównoważonych, 10 funduszy stabilnego wzrostu, 18 funduszy obligacji i 12 funduszy pieniężnych. Ranking sporządzono, bazując na dwóch głównych kryteriach: stopie zwrotu i poziomie ryzyka inwestycji dla danego funduszu w ciągu ostatnich 36 miesięcy (do 30 grudnia 2005 r.). Przyjęty okres pozwolił nam ocenić, jakie rezultaty zarządzający funduszami osiągali zarówno w sytuacji ożywienia na rynku, jak i dekoniunktury. Miarą, która pozwoliła ocenić ryzyko ulokowania pieniędzy w danym funduszu w stosunku do osiąganej przez niego stopy zwrotu z inwestycji, jest tzw. wskaźnik Sharpa. W skrócie, informuje on, czy i w jakim stopniu większe ryzyko inwestycji w dany fundusz przekłada się na wyższą stopę zwrotu z owej inwestycji. Jeśli wskaźnik jest równy 1, to wzrost ryzyka o jeden stopień pozwala nam osiągnąć proporcjonalnie wyższą (także o jeden stopień) stopę zwrotu. Jeśli jest on wyższy od 1, wzrost stopy zwrotu jest większy niż wzrost podejmowanego ryzyka. Jeśli jest on mniejszy od 1, wzrost stopy zwrotu jest mniejszy niż wzrost podejmowanego ryzyka. W wypadku funduszy obligacji za kryterium ryzyka posłużyło odchylenie standardowe wyników danego funduszu - w skali roku - od jego średniej rocznej stopy zwrotu. Dla funduszy rynku pieniężnego ryzyko nie jest uwzględniane - o pozycji w rankingu decyduje stopa zwrotu. W obrębie każdej z dwóch kategorii (ryzyko i stopa zwrotu), pierwsze 12,5 proc. funduszy z najlepszym wynikiem lub najwyższym tzw. wskaźnikiem Sharpa albo najniższym odchyleniem standardowym otrzymywało 1 punkt. Kolejne 20 proc. funduszy otrzymywało 2 punkty, dalsze 35 proc. funduszy - 3 punkty, następne 20 proc. funduszy - 4 punkty i najsłabsze 12,5 proc. funduszy - 5 punktów. Wygrywał fundusz z najmniejszą łączną liczbą punktów. Fundusze z tą samą liczbą punktów zostały ustawione według miary ryzyka. W wypadku funduszy obligacji punkty za wynik były przyznawane w skali od 1 do 18, aby zmniejszyć siłę wpływu zmiany odchylenia standardowego na pozycję funduszu w rankingu. Źródło: Expander |
Więcej możesz przeczytać w 4/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.