Ach, gdzież te niegdysiejsze śmietniki, wokół których mogłaby się jednoczyć lewica
Lech i Jarosław w jednym stali domu. Lech na górze, Jarosław na dole. Lechu spokojny, nie wadził nikomu, Jarosław najdziksze wyprawiał swawole. Niewykluczone, że tak opisywany będzie przez najbliższe tygodnie, a nawet miesiące stan rzeczy w polskiej polityce.
Świat, jak wiadomo prostakom, jest dualistyczny, a nawet manichejski. Światło i ciemność, zło i dobro, ogień i woda, wódka i zakąska, my i oni. Tymczasem w ostatnim czasie mieliśmy w mediach do czynienia z wybrykiem natury, z dwoma Kaczyńskimi, którzy zależnie od orientacji autorów ocen albo byli we dwóch świetni, albo także we dwóch przerażający. Raz dwóch skrzatów życzliwych, którzy nocą, kiedy gospodarze śpią, naprawią po cichu zegar, zamiotą i umyją podłogę, nastawią mleko na zsiadłe. A raz Wyrwidąb z Waligórą, po których przemarszu nie zostanie nawet Kulczyk na kamieniu. Taka sprzeczna z naturą sytuacja nie mogła długo trwać i właśnie rozpoczął się proces oddzielania Lecha od Jarosława. Lech jest dobry i każdy by się z nim dogadał bez trudu, nawet Tusk, gdyby nie zły Jarosław. Taki model znacznie ułatwia życie nie tylko politykom, ale i publicystom. Można z tego wyżyć bez zbytniej fatygi, można się też wyprofilować koncyliacyjnie i stanąć po stronie dobra i troski. Na tym oprze się IV Rzeczpospolita, oczywiście jeśli pani Jadwiga Kaczyńska wyrazi zgodę.
Na lewicy mamy natomiast proces odwrotny - próbę likwidacji dualizmu, próbę konsolidacji i ujednolicenia. Do tej pory mieliśmy dwie lewice. Postkomunistyczną, postubecką, postoleksą i postmillerową, aferalną i służbospecjalną, czyli złą lewicę SLD, i antypostkomunistyczną, antyaferalną, borowską i jarugonowacką, czyli dobrą lewicę SDPL. Teraz ma się to wszystko znowu zjednoczyć, wymieszać jak cement z piaskiem i okrzepnąć w nowy beton, ozdobiony kwiatuszkiem z Frasyniuka, którego warto jednak ostrzec słowami piosenki - na betonie kwiaty nie rosną.
Do roli betoniarki wyznaczono Aleksandra Kwaśniewskiego, który jak Hannibal ma przekroczyć na białym słoniu Alpy Szwajcarskie i przybywszy do Polski, wykrzyknąć jak Cezar: Veni, vidi, Olejniczak vincit! Nie wiem, kto ten chytry plan uknuł, pewnie Mieczysław F. Rakowski, sądząc po stylu, ale jakoś wydaje mi się grubą naiwnością wierzyć, że na granicy Kwaśniewskiego będą oczekiwały dziewice w białych sukienkach i wiankach na głowie, z koszyczkami płatków różanych, orkiestry włościańskie rżnące od ucha, bramy triumfalne, golonka i piwo. Może gdyby wrócił Gierek, ale tego nawet Kalisz nie jest w stanie załatwić.
Na razie wygląda na to, że lewica poważnie bierze się do dzieła zjednoczenia i powrotu na ścieżkę wiodącą do władzy. Wnoszę to z intensyfikacji troski o ludzi biednych, o wysokość emerytur i oczywiście o los bezdomnych na mrozie. Ludzie znowu dziś zamarzają jak za Buzka. Za Millera jakoś nie zamarzali. Za Millera kładł się taki bezdomny nago w śniegu i rano wstawał świeży jak skowronek. Pamiętam, jak cztery lata temu z okładem kongres SLD zajmował się śmietnikami i ludźmi, którzy w tych śmietnikach grzebali. Ubolewano wtedy, że więcej jest w Polsce tych, co grzebią w śmietnikach, niż tych, którzy coś wyrzucają. Obiecywano, że po dojściu lewicy do władzy asortyment śmietników się poprawi. Doradcą rządu SLD miał zostać George Dewey, ten Murzyn z Los Angeles, który znalazł na śmietniku statuetki Oscarów. Ryszard Kalisz obiecywał udostępnienie śmietnika Pałacu Prezydenckiego szerokiej publiczności. Ze wszystkich obietnic dotrzymano tylko jednej, że nie będzie się budować spalarni śmieci, aby nie pozbawiać szerokich warstw ludności zaopatrzenia w produkty pierwszej potrzeby.
Mimo zapewnień śmieciarzy, że śmietniki nie są poręcznym narzędziem walki politycznej, ale znacznie lepszym są śmietniczki, lewica wybory wygrała. Mimo to widziałem parę osób grzebiących w śmietnikach. Nagabywani okazywali się funkcjonariuszami ABW szukającymi haków, pracownikami IPN poszukującymi teczek oraz światłymi obywatelami pragnącymi przeczytać "Strategię dla Polski" Grzegorza Kołodki.
Ach, gdzież te niegdysiejsze śmietniki, wokół których mogłaby się jednoczyć lewica. Mamy tylko śmietnik historii, na którym wylądowali dawni bohaterowie lewicy, twórcy hasła "Odpadki dla wszystkich, sprawiedliwie dzielone". Jeśli się nawet zjednoczą, to i tak się wkrótce podzielą, a jak nie, to my ich podzielimy jak Kaczyńskich. Świat potrzebuje równowagi.
Autor jest publicystą "Rzeczpospolitej"
Fot. T. Strzyżewski
Świat, jak wiadomo prostakom, jest dualistyczny, a nawet manichejski. Światło i ciemność, zło i dobro, ogień i woda, wódka i zakąska, my i oni. Tymczasem w ostatnim czasie mieliśmy w mediach do czynienia z wybrykiem natury, z dwoma Kaczyńskimi, którzy zależnie od orientacji autorów ocen albo byli we dwóch świetni, albo także we dwóch przerażający. Raz dwóch skrzatów życzliwych, którzy nocą, kiedy gospodarze śpią, naprawią po cichu zegar, zamiotą i umyją podłogę, nastawią mleko na zsiadłe. A raz Wyrwidąb z Waligórą, po których przemarszu nie zostanie nawet Kulczyk na kamieniu. Taka sprzeczna z naturą sytuacja nie mogła długo trwać i właśnie rozpoczął się proces oddzielania Lecha od Jarosława. Lech jest dobry i każdy by się z nim dogadał bez trudu, nawet Tusk, gdyby nie zły Jarosław. Taki model znacznie ułatwia życie nie tylko politykom, ale i publicystom. Można z tego wyżyć bez zbytniej fatygi, można się też wyprofilować koncyliacyjnie i stanąć po stronie dobra i troski. Na tym oprze się IV Rzeczpospolita, oczywiście jeśli pani Jadwiga Kaczyńska wyrazi zgodę.
Na lewicy mamy natomiast proces odwrotny - próbę likwidacji dualizmu, próbę konsolidacji i ujednolicenia. Do tej pory mieliśmy dwie lewice. Postkomunistyczną, postubecką, postoleksą i postmillerową, aferalną i służbospecjalną, czyli złą lewicę SLD, i antypostkomunistyczną, antyaferalną, borowską i jarugonowacką, czyli dobrą lewicę SDPL. Teraz ma się to wszystko znowu zjednoczyć, wymieszać jak cement z piaskiem i okrzepnąć w nowy beton, ozdobiony kwiatuszkiem z Frasyniuka, którego warto jednak ostrzec słowami piosenki - na betonie kwiaty nie rosną.
Do roli betoniarki wyznaczono Aleksandra Kwaśniewskiego, który jak Hannibal ma przekroczyć na białym słoniu Alpy Szwajcarskie i przybywszy do Polski, wykrzyknąć jak Cezar: Veni, vidi, Olejniczak vincit! Nie wiem, kto ten chytry plan uknuł, pewnie Mieczysław F. Rakowski, sądząc po stylu, ale jakoś wydaje mi się grubą naiwnością wierzyć, że na granicy Kwaśniewskiego będą oczekiwały dziewice w białych sukienkach i wiankach na głowie, z koszyczkami płatków różanych, orkiestry włościańskie rżnące od ucha, bramy triumfalne, golonka i piwo. Może gdyby wrócił Gierek, ale tego nawet Kalisz nie jest w stanie załatwić.
Na razie wygląda na to, że lewica poważnie bierze się do dzieła zjednoczenia i powrotu na ścieżkę wiodącą do władzy. Wnoszę to z intensyfikacji troski o ludzi biednych, o wysokość emerytur i oczywiście o los bezdomnych na mrozie. Ludzie znowu dziś zamarzają jak za Buzka. Za Millera jakoś nie zamarzali. Za Millera kładł się taki bezdomny nago w śniegu i rano wstawał świeży jak skowronek. Pamiętam, jak cztery lata temu z okładem kongres SLD zajmował się śmietnikami i ludźmi, którzy w tych śmietnikach grzebali. Ubolewano wtedy, że więcej jest w Polsce tych, co grzebią w śmietnikach, niż tych, którzy coś wyrzucają. Obiecywano, że po dojściu lewicy do władzy asortyment śmietników się poprawi. Doradcą rządu SLD miał zostać George Dewey, ten Murzyn z Los Angeles, który znalazł na śmietniku statuetki Oscarów. Ryszard Kalisz obiecywał udostępnienie śmietnika Pałacu Prezydenckiego szerokiej publiczności. Ze wszystkich obietnic dotrzymano tylko jednej, że nie będzie się budować spalarni śmieci, aby nie pozbawiać szerokich warstw ludności zaopatrzenia w produkty pierwszej potrzeby.
Mimo zapewnień śmieciarzy, że śmietniki nie są poręcznym narzędziem walki politycznej, ale znacznie lepszym są śmietniczki, lewica wybory wygrała. Mimo to widziałem parę osób grzebiących w śmietnikach. Nagabywani okazywali się funkcjonariuszami ABW szukającymi haków, pracownikami IPN poszukującymi teczek oraz światłymi obywatelami pragnącymi przeczytać "Strategię dla Polski" Grzegorza Kołodki.
Ach, gdzież te niegdysiejsze śmietniki, wokół których mogłaby się jednoczyć lewica. Mamy tylko śmietnik historii, na którym wylądowali dawni bohaterowie lewicy, twórcy hasła "Odpadki dla wszystkich, sprawiedliwie dzielone". Jeśli się nawet zjednoczą, to i tak się wkrótce podzielą, a jak nie, to my ich podzielimy jak Kaczyńskich. Świat potrzebuje równowagi.
Autor jest publicystą "Rzeczpospolitej"
Fot. T. Strzyżewski
Więcej możesz przeczytać w 4/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.