Europa musi wybrać: albo więcej gazu z Rosji, albo gaz z Iranu
Agata Jabłońska
Zimna wojna się skończyła? Nic podobnego. Do bezpośredniej konfrontacji Zachodu z nowym Wschodem jeszcze wprawdzie daleko, ale decydująca rozgrywka właśnie się zaczyna. Ważnymi jej elementami są ceny ropy, atomowe ambicje Iranu i rura pod dnem Bałtyku.
Wielkie kuszenie
"Iran akceptuje część złożonych mu propozycji, ale niejasne kwestie muszą zostać wyjaśnione" - te słowa głównego irańskiego negocjatora dr. Alego Laridżaniego sprawiają, że choć czerwiec się jeszcze nie skończył, administracja USA może uznać ten miesiąc za jeden z najlepszych od początku prezydentury George'a W. Busha.
Dwa tygodnie temu szef unijnej dyplomacji Javier Solana zawiózł do Teheranu pakiet propozycji przygotowany przez pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ i Niemcy. W zamian za rezygnację ze wzbogacania uranu "wielka szóstka" obiecała pomoc w odbudowie perskiej gospodarki. Dziennik "The Washington Post" ujawnił, że poza przywróceniem zerwanych ponad ćwierć wieku temu stosunków dyplomatycznych USA zaproponowały Teheranowi pomoc w rozwoju technologii nuklearnych do celów pokojowych. Co obiecała Europa, nie jest jasne. Po konferencji w Wiedniu, podczas której ustalano warunki propozycji, kanclerz Angela Merkel stwierdziła jedynie, że pakiet można jeszcze poszerzyć. Podobne deklaracje złożyły Londyn i Paryż.
Jeśli Teheran będzie wzbogacał uran w celach wojskowych, zagrożono mu m.in. sankcjami Rady Bezpieczeństwa. Z góry wiadomo jednak, że przeforsowanie choćby rezolucji potępiającej Iran, nie mówiąc o nałożeniu sankcji, jest niemożliwe ze względu na weto Pekinu i Moskwy. Chiny mają podpisane z Teheranem długoterminowe umowy na kupno ropy warte około 100 mld USD, a Rosja zarabia miliardy, budując Irańczykom reaktor nuklearny.
Piłka w grze
Ali Asghar Soltanieh, jeden z głównych irańskich negocjatorów, na groźbę interwencji wojskowej odpowiedział: "USA dysponują siłą, która może wyrządzić szkody i zaboleć. Ameryce jednak także można zaszkodzić i sprawić, że poczuje ból. Jeśli Waszyngton obierze taką drogę, niech piłka pozostanie w grze!". Ta pewność wynika z prostej kalkulacji: światowe, ledwo zaspokajane zapotrzebowanie na ropę wynosi dziś 85 mln baryłek dziennie, a Iran eksportuje około 2,7 mln baryłek. "Międzynarodowe embargo, atak lub decyzja polityczna w Teheranie, która doprowadziłaby do zniknięcia irańskiej ropy z rynku, wywindowałyby cenę z obecnych około 60 USD za baryłkę do 90 USD lub wyższej" - ocenia Christopher Dickey w ostatnim wydaniu magazynu "Foreign Policy". Dla USA byłoby to bolesne, ale dla większości gospodarek europejskich - zabójcze.
W tej sytuacji USA mogą najwyżej podejmować dokuczliwe dla Teheranu akcje, takie jak pomaganie irańskim mniejszościom. W tym roku administracja USA chce przeznaczyć na ten cel 75 mln USD. - Kiedy prezydent Bush mówił, że wszystkie opcje są rozważane, z pewnością jedną z nich była destabilizacja prowincji etnicznych - uważa Abbas Maleki, badacz z Uniwersytetu Harvarda. O tym, że spory etniczne są poważnym problemem w Iranie, świadczą m.in. zamieszki, które wybuchły miesiąc temu na północy, gdy w jednej z gazet opublikowano karykaturę karalucha mówiącego w języku azerskim. Wkrótce potem zginęło, według różnych źródeł, od kilkudziesięciu do ponad stu osób.
Teheran ma kilka tygodni na podjęcie decyzji, czy przyjmuje ofertę "wielkiej szóstki". Waha się, choć chyba żadne państwo nigdy nie dostało równie dobrej propozycji w zamian za porzucenie atomowych ambicji. "Teheran nie dostał m.in. gwarancji, że oferta obecnej amerykańskiej administracji będzie honorowana przez kolejną" - uważa dr Kaveh Afrasiabi, autor książek o irańskiej dyplomacji i negocjacjach w sprawach nuklearnych. Zaznacza, że "kluczowym faktem jest to, iż irański kryzys rozgrywa się w czasie, który może zostać uznany przez przyszłych historyków za okres zmian tektonicznych w geopolityce Eurazji i poza nią". Mówiąc wprost, Iran zwleka, czy przyjąć propozycję Zachodu, bo nie jest to jedyna oferta, która leży na stole.
Perski zwornik
Zbigniew Brzeziński, autor koncepcji tzw. sworzni geostrategicznych, nazwał tak kraje, które nie są najważniejszymi graczami na arenie międzynarodowej, ale ze względu na strategiczne położenie stanowią istotny punkt zainteresowania światowych mocarstw. W wydanej prawie dekadę temu "Wielkiej szachownicy" za jeden z głównych sworzni uznał Iran. Zdaniem Brzezińskiego, mimo antyamerykańskiego nastawienia kraj ten może mieć istotne znaczenie dla USA, bo stanowi naturalną zaporę przed ekspansjonistyczną polityką Rosji.
Brzeziński w 1998 r. nie mógł wiedzieć, że organizacja stowarzyszająca Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Rosję i Chiny, która powstała, by rozwiązać spory graniczne między tymi państwami, w 2001 r. powiększy się o Uzbekistan i zacznie się przepoczwarzać w blok współpracy. Blok, który ma zakusy, by stać się orientalnym anty-NATO. Szanghajska Organizacja Współpracy (SzOW), bo tak nazywa się ten twór, zapowiedziała w kwietniu, że jeszcze w tym roku przyjmie do swojego grona Iran, dotychczas mający status obserwatora. Później mają dołączyć Pakistan, Indie i Mongolia. Teheran jest jednak traktowany priorytetowo. - Jeśli Iran dołączy do tej organizacji, będzie ona kontrolować większość światowych zasobów ropy i gazu - uważa prof. David Wall z Instytutu Azji Południowej Uniwersytetu w Cambridge. - Powstanie nowy OPEC, tyle że z bombami. Tu się kryje odpowiedź na pytanie, dlaczego Waszyngton, dotychczas grożący Iranowi wojną, złożył mu teraz tak hojną ofertę.
Klub dyktatorów
"Jeśli znamy geografię przeciwnika, znamy również jego politykę zagraniczną" - mawiał Napoleon. Geografia SzOW to pięć dalekich od demokracji państw, które dzięki przyjęciu nowych członków terytorialnie stworzą blok zwarty i bogaty w surowce. Sekretarz generalny organizacji Zhang Deguang zapewnia, że podejrzenia, iż grupa chce się stać wschodnią wersją NATO, są "całkowicie bezpodstawne". "W statucie organizacja nie zobowiązuje członków do wzajemnej pomocy w wypadku ataku z zewnątrz" - twierdzi Zhang. Tyle że właśnie w statucie zapisano, iż obronność jest jednym z obszarów współpracy, podobnie jak handel, polityka energetyczna i zagraniczna oraz "egzekwowanie prawa". Na koniec tego roku SzOW zapowiedziała wspólne ćwiczenia wojskowe w Tadżykistanie, a w przyszłym roku na rosyjskim Uralu. Ubiegłoroczne rosyjsko-chińskie manewry, choć nadano im poprawną politycznie nazwę "antyterrorystycznych", były symulacją ofensywy bronią konwencjonalną z zewnątrz.
Gen. William E. Odom, członek prestiżowego Hudson Institute, uważa, że Chinom i Rosji SzOW jest potrzebna przede wszystkim ze względów militarnych. - Ma wzmacniać pozycję Moskwy i Pekinu w Azji oraz ograniczyć dostęp USA do rozległych złóż energetycznych w tym regionie - mówi gen. Odom. Próbą (zresztą zakończoną sukcesem) wypchnięcia Amerykanów była deklaracja SzOW z lipca ubiegłego roku z żądaniem wycofania obcych wojsk z Azji. Chodziło o bazę Karszi-Chanabad w Uzbekistanie, w której Amerykanie stacjonowali po atakach z 11 września. Miesiąc wcześniej w uzbeckiej prowincji Andiżan służba bezpieczeństwa otworzyła ogień do demonstrantów, zabijając prawdopodobnie ponad 700 osób. Waszyngton ostro potępił masakrę. W odpowiedzi prezydent Isłam Karimow dał Amerykanom czas do końca roku na wyniesienie się z bazy. Deklaracja SzOW tylko przyspieszyła wycofywanie wojsk. SzOW oczywiście ani myślała potępiać Karimowa. Zresztą w jej statucie zapisano, że w sprawy wewnętrzne państw członkowskich grupa nie zamierza się mieszać.
Thomas Friedman pisał niedawno: "pierwsze prawo petropolityki mówi, że cena ropy naftowej i wolność zawsze zmierzają w przeciwnych kierunkach". Słuchając prezydenta Iranu, który Holocaust nazywa mitem, czy Hugo Ch+veza każącego iść do diabła premierowi Wielkiej Brytanii i Amerykanom, nietrudno sobie wyobrazić, jak będą brzmieć deklaracje SzOW, gdy organizacja zacznie dyktować reszcie świata ceny ropy i gazu. Przedsmakiem mogą być podpisane podczas ubiegłotygodniowego szczytu grupy porozumienia o zwalczaniu terroryzmu, które obejmą m.in. kontrolę Internetu. Dzięki nim azjatyccy cenzorzy będą mogli garściami czerpać z chińskich doświadczeń w walce z opozycją. Prezydent Iranu Mahmud Ahmadineżad zaproponował wspólne ustalanie cen gazu oraz koordynację eksportu i tranzytu surowców energetycznych przez grupę szanghajską.
Hiszpańska zmora Putina
Dla prezydenta Władimira Putina układanie się w ramach SzOW z ajatollahami to najbardziej ryzykowny ruch w karierze. Musi pogodzić romans z Zachodem i geostrategiczny zwrot na wschód. Zwrot jest jednak niezbędny, a SzOW może się okazać "być albo nie być" dla upadającej Rosji. Sprawnie działająca organizacja zapewni Kremlowi przynajmniej tymczasową stabilizację. Jeśli Moskwa nie zmarnuje czasu i pieniędzy, które zarabia na handlu surowcami, zyska oddech potrzebny na odbudowę kraju. W przeciwnym razie może podzielić los kolonialnej Hiszpanii, która prowadziła imperialną politykę dzięki handlowi surowcami sprowadzonymi z kolonii. Gdy skończyła się koniunktura na srebro i złoto w XVIII wieku, Hiszpania błyskawicznie straciła pozycję, obnażając swoje cywilizacyjnie zacofanie.
Pekin kupuje od Iranu surowce. - I chce kupować ich jeszcze więcej - mówi prof. Frederick Starr, kierujący Instytutem Azji i Kaukazu na Johns Hopkins University. Jego zdaniem, pragmatyczne i głodne energii Chiny skoncentrowane na rozwoju gospodarki nie są zainteresowane prowadzeniem wrogiej Zachodowi polityki, jeśli będzie ona ograniczać zarabianie pieniędzy. Z tego powodu Pekin może się okazać najlepszym bezpiecznikiem w anty-NATO.
Dla Iranu członkostwo w SzOW jest uzupełnieniem polityki "patrzenia na wschód". - Część polityki zagranicznej Teheranu przynajmniej w przeświadczeniu "najwyższego przywódcy" jest oparta na antyamerykańskości - uważa prof. Moszen Sazegra, wykładający na Yale University. Iran w SzOW widzi potencjalnego gwaranta swego bezpieczeństwa. Członkostwo, jeśli kraj nadal będzie chciał budować bombę A, da mu ochronę przed międzynarodową presją, taką samą, jaką dostał Uzbekistan po masakrze rok temu.
Strategia przypadków
Bez względu na to, czy Iran zdecyduje się przyjąć propozycję "wielkiej szóstki", czy zwróci się na wschód, twardogłowi mają teraz swoje pięć minut. Jeśli nie przeciągną struny i pozostaną równie przebiegli jak do tej pory, spełnią się ich obietnice, że dzięki ryzykownej polityce sytuacja gospodarcza kraju się poprawi. - Ajatollahowie wykonali kalkulacje, których częścią były surowce, dlatego wygrywają - uważa David Albright, szef Institute for Science and International Security w Waszyngtonie.
Dziwaczna jest w tej konfiguracji sytuacja Europy. Mogłaby podbić zachodnią ofertę, przeciągając Iran na swoją stronę. Argumentem przeważającym byłaby propozycja kupna irańskiego gazu. Tyle że Europa nie może tego zrobić, bo jest uwikłana w projekt budowy Gazociągu Północnego. Wiąże on ręce Niemcom, ale też Francji, Holandii, Wielkiej Brytanii i Danii. W tym wypadku niekoniecznie casus a nullo praestatur (za przypadek nikt nie ponosi odpowiedzialności).
Kilkanaście lat temu Kenneth Waltz, współtwórca teorii realizmu strukturalnego, stwierdził, że koniec zimnej wojny i związany z nim kres systemu bipolarnego doprowadzi do powolnego upadku systemu sojuszy. NATO jednak istnieje, Europa próbuje budować - choć z mizernym efektem - własną wspólnotę bezpieczeństwa, a na arenie międzynarodowej rywalizacja wciąż się toczy w ramach sojuszy. Jeśli zatem Waltz minął się z prawdą, to zimna wojna wcale się nie skończyła. Ostatnie lata były tylko przerwą, która właśnie dobiegła końca.
Współpraca: Paweł Białobok
Agata Jabłońska
Zimna wojna się skończyła? Nic podobnego. Do bezpośredniej konfrontacji Zachodu z nowym Wschodem jeszcze wprawdzie daleko, ale decydująca rozgrywka właśnie się zaczyna. Ważnymi jej elementami są ceny ropy, atomowe ambicje Iranu i rura pod dnem Bałtyku.
Wielkie kuszenie
"Iran akceptuje część złożonych mu propozycji, ale niejasne kwestie muszą zostać wyjaśnione" - te słowa głównego irańskiego negocjatora dr. Alego Laridżaniego sprawiają, że choć czerwiec się jeszcze nie skończył, administracja USA może uznać ten miesiąc za jeden z najlepszych od początku prezydentury George'a W. Busha.
Dwa tygodnie temu szef unijnej dyplomacji Javier Solana zawiózł do Teheranu pakiet propozycji przygotowany przez pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ i Niemcy. W zamian za rezygnację ze wzbogacania uranu "wielka szóstka" obiecała pomoc w odbudowie perskiej gospodarki. Dziennik "The Washington Post" ujawnił, że poza przywróceniem zerwanych ponad ćwierć wieku temu stosunków dyplomatycznych USA zaproponowały Teheranowi pomoc w rozwoju technologii nuklearnych do celów pokojowych. Co obiecała Europa, nie jest jasne. Po konferencji w Wiedniu, podczas której ustalano warunki propozycji, kanclerz Angela Merkel stwierdziła jedynie, że pakiet można jeszcze poszerzyć. Podobne deklaracje złożyły Londyn i Paryż.
Jeśli Teheran będzie wzbogacał uran w celach wojskowych, zagrożono mu m.in. sankcjami Rady Bezpieczeństwa. Z góry wiadomo jednak, że przeforsowanie choćby rezolucji potępiającej Iran, nie mówiąc o nałożeniu sankcji, jest niemożliwe ze względu na weto Pekinu i Moskwy. Chiny mają podpisane z Teheranem długoterminowe umowy na kupno ropy warte około 100 mld USD, a Rosja zarabia miliardy, budując Irańczykom reaktor nuklearny.
Piłka w grze
Ali Asghar Soltanieh, jeden z głównych irańskich negocjatorów, na groźbę interwencji wojskowej odpowiedział: "USA dysponują siłą, która może wyrządzić szkody i zaboleć. Ameryce jednak także można zaszkodzić i sprawić, że poczuje ból. Jeśli Waszyngton obierze taką drogę, niech piłka pozostanie w grze!". Ta pewność wynika z prostej kalkulacji: światowe, ledwo zaspokajane zapotrzebowanie na ropę wynosi dziś 85 mln baryłek dziennie, a Iran eksportuje około 2,7 mln baryłek. "Międzynarodowe embargo, atak lub decyzja polityczna w Teheranie, która doprowadziłaby do zniknięcia irańskiej ropy z rynku, wywindowałyby cenę z obecnych około 60 USD za baryłkę do 90 USD lub wyższej" - ocenia Christopher Dickey w ostatnim wydaniu magazynu "Foreign Policy". Dla USA byłoby to bolesne, ale dla większości gospodarek europejskich - zabójcze.
W tej sytuacji USA mogą najwyżej podejmować dokuczliwe dla Teheranu akcje, takie jak pomaganie irańskim mniejszościom. W tym roku administracja USA chce przeznaczyć na ten cel 75 mln USD. - Kiedy prezydent Bush mówił, że wszystkie opcje są rozważane, z pewnością jedną z nich była destabilizacja prowincji etnicznych - uważa Abbas Maleki, badacz z Uniwersytetu Harvarda. O tym, że spory etniczne są poważnym problemem w Iranie, świadczą m.in. zamieszki, które wybuchły miesiąc temu na północy, gdy w jednej z gazet opublikowano karykaturę karalucha mówiącego w języku azerskim. Wkrótce potem zginęło, według różnych źródeł, od kilkudziesięciu do ponad stu osób.
Teheran ma kilka tygodni na podjęcie decyzji, czy przyjmuje ofertę "wielkiej szóstki". Waha się, choć chyba żadne państwo nigdy nie dostało równie dobrej propozycji w zamian za porzucenie atomowych ambicji. "Teheran nie dostał m.in. gwarancji, że oferta obecnej amerykańskiej administracji będzie honorowana przez kolejną" - uważa dr Kaveh Afrasiabi, autor książek o irańskiej dyplomacji i negocjacjach w sprawach nuklearnych. Zaznacza, że "kluczowym faktem jest to, iż irański kryzys rozgrywa się w czasie, który może zostać uznany przez przyszłych historyków za okres zmian tektonicznych w geopolityce Eurazji i poza nią". Mówiąc wprost, Iran zwleka, czy przyjąć propozycję Zachodu, bo nie jest to jedyna oferta, która leży na stole.
Perski zwornik
Zbigniew Brzeziński, autor koncepcji tzw. sworzni geostrategicznych, nazwał tak kraje, które nie są najważniejszymi graczami na arenie międzynarodowej, ale ze względu na strategiczne położenie stanowią istotny punkt zainteresowania światowych mocarstw. W wydanej prawie dekadę temu "Wielkiej szachownicy" za jeden z głównych sworzni uznał Iran. Zdaniem Brzezińskiego, mimo antyamerykańskiego nastawienia kraj ten może mieć istotne znaczenie dla USA, bo stanowi naturalną zaporę przed ekspansjonistyczną polityką Rosji.
Brzeziński w 1998 r. nie mógł wiedzieć, że organizacja stowarzyszająca Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Rosję i Chiny, która powstała, by rozwiązać spory graniczne między tymi państwami, w 2001 r. powiększy się o Uzbekistan i zacznie się przepoczwarzać w blok współpracy. Blok, który ma zakusy, by stać się orientalnym anty-NATO. Szanghajska Organizacja Współpracy (SzOW), bo tak nazywa się ten twór, zapowiedziała w kwietniu, że jeszcze w tym roku przyjmie do swojego grona Iran, dotychczas mający status obserwatora. Później mają dołączyć Pakistan, Indie i Mongolia. Teheran jest jednak traktowany priorytetowo. - Jeśli Iran dołączy do tej organizacji, będzie ona kontrolować większość światowych zasobów ropy i gazu - uważa prof. David Wall z Instytutu Azji Południowej Uniwersytetu w Cambridge. - Powstanie nowy OPEC, tyle że z bombami. Tu się kryje odpowiedź na pytanie, dlaczego Waszyngton, dotychczas grożący Iranowi wojną, złożył mu teraz tak hojną ofertę.
Klub dyktatorów
"Jeśli znamy geografię przeciwnika, znamy również jego politykę zagraniczną" - mawiał Napoleon. Geografia SzOW to pięć dalekich od demokracji państw, które dzięki przyjęciu nowych członków terytorialnie stworzą blok zwarty i bogaty w surowce. Sekretarz generalny organizacji Zhang Deguang zapewnia, że podejrzenia, iż grupa chce się stać wschodnią wersją NATO, są "całkowicie bezpodstawne". "W statucie organizacja nie zobowiązuje członków do wzajemnej pomocy w wypadku ataku z zewnątrz" - twierdzi Zhang. Tyle że właśnie w statucie zapisano, iż obronność jest jednym z obszarów współpracy, podobnie jak handel, polityka energetyczna i zagraniczna oraz "egzekwowanie prawa". Na koniec tego roku SzOW zapowiedziała wspólne ćwiczenia wojskowe w Tadżykistanie, a w przyszłym roku na rosyjskim Uralu. Ubiegłoroczne rosyjsko-chińskie manewry, choć nadano im poprawną politycznie nazwę "antyterrorystycznych", były symulacją ofensywy bronią konwencjonalną z zewnątrz.
Gen. William E. Odom, członek prestiżowego Hudson Institute, uważa, że Chinom i Rosji SzOW jest potrzebna przede wszystkim ze względów militarnych. - Ma wzmacniać pozycję Moskwy i Pekinu w Azji oraz ograniczyć dostęp USA do rozległych złóż energetycznych w tym regionie - mówi gen. Odom. Próbą (zresztą zakończoną sukcesem) wypchnięcia Amerykanów była deklaracja SzOW z lipca ubiegłego roku z żądaniem wycofania obcych wojsk z Azji. Chodziło o bazę Karszi-Chanabad w Uzbekistanie, w której Amerykanie stacjonowali po atakach z 11 września. Miesiąc wcześniej w uzbeckiej prowincji Andiżan służba bezpieczeństwa otworzyła ogień do demonstrantów, zabijając prawdopodobnie ponad 700 osób. Waszyngton ostro potępił masakrę. W odpowiedzi prezydent Isłam Karimow dał Amerykanom czas do końca roku na wyniesienie się z bazy. Deklaracja SzOW tylko przyspieszyła wycofywanie wojsk. SzOW oczywiście ani myślała potępiać Karimowa. Zresztą w jej statucie zapisano, że w sprawy wewnętrzne państw członkowskich grupa nie zamierza się mieszać.
Thomas Friedman pisał niedawno: "pierwsze prawo petropolityki mówi, że cena ropy naftowej i wolność zawsze zmierzają w przeciwnych kierunkach". Słuchając prezydenta Iranu, który Holocaust nazywa mitem, czy Hugo Ch+veza każącego iść do diabła premierowi Wielkiej Brytanii i Amerykanom, nietrudno sobie wyobrazić, jak będą brzmieć deklaracje SzOW, gdy organizacja zacznie dyktować reszcie świata ceny ropy i gazu. Przedsmakiem mogą być podpisane podczas ubiegłotygodniowego szczytu grupy porozumienia o zwalczaniu terroryzmu, które obejmą m.in. kontrolę Internetu. Dzięki nim azjatyccy cenzorzy będą mogli garściami czerpać z chińskich doświadczeń w walce z opozycją. Prezydent Iranu Mahmud Ahmadineżad zaproponował wspólne ustalanie cen gazu oraz koordynację eksportu i tranzytu surowców energetycznych przez grupę szanghajską.
Hiszpańska zmora Putina
Dla prezydenta Władimira Putina układanie się w ramach SzOW z ajatollahami to najbardziej ryzykowny ruch w karierze. Musi pogodzić romans z Zachodem i geostrategiczny zwrot na wschód. Zwrot jest jednak niezbędny, a SzOW może się okazać "być albo nie być" dla upadającej Rosji. Sprawnie działająca organizacja zapewni Kremlowi przynajmniej tymczasową stabilizację. Jeśli Moskwa nie zmarnuje czasu i pieniędzy, które zarabia na handlu surowcami, zyska oddech potrzebny na odbudowę kraju. W przeciwnym razie może podzielić los kolonialnej Hiszpanii, która prowadziła imperialną politykę dzięki handlowi surowcami sprowadzonymi z kolonii. Gdy skończyła się koniunktura na srebro i złoto w XVIII wieku, Hiszpania błyskawicznie straciła pozycję, obnażając swoje cywilizacyjnie zacofanie.
Pekin kupuje od Iranu surowce. - I chce kupować ich jeszcze więcej - mówi prof. Frederick Starr, kierujący Instytutem Azji i Kaukazu na Johns Hopkins University. Jego zdaniem, pragmatyczne i głodne energii Chiny skoncentrowane na rozwoju gospodarki nie są zainteresowane prowadzeniem wrogiej Zachodowi polityki, jeśli będzie ona ograniczać zarabianie pieniędzy. Z tego powodu Pekin może się okazać najlepszym bezpiecznikiem w anty-NATO.
Dla Iranu członkostwo w SzOW jest uzupełnieniem polityki "patrzenia na wschód". - Część polityki zagranicznej Teheranu przynajmniej w przeświadczeniu "najwyższego przywódcy" jest oparta na antyamerykańskości - uważa prof. Moszen Sazegra, wykładający na Yale University. Iran w SzOW widzi potencjalnego gwaranta swego bezpieczeństwa. Członkostwo, jeśli kraj nadal będzie chciał budować bombę A, da mu ochronę przed międzynarodową presją, taką samą, jaką dostał Uzbekistan po masakrze rok temu.
Strategia przypadków
Bez względu na to, czy Iran zdecyduje się przyjąć propozycję "wielkiej szóstki", czy zwróci się na wschód, twardogłowi mają teraz swoje pięć minut. Jeśli nie przeciągną struny i pozostaną równie przebiegli jak do tej pory, spełnią się ich obietnice, że dzięki ryzykownej polityce sytuacja gospodarcza kraju się poprawi. - Ajatollahowie wykonali kalkulacje, których częścią były surowce, dlatego wygrywają - uważa David Albright, szef Institute for Science and International Security w Waszyngtonie.
Dziwaczna jest w tej konfiguracji sytuacja Europy. Mogłaby podbić zachodnią ofertę, przeciągając Iran na swoją stronę. Argumentem przeważającym byłaby propozycja kupna irańskiego gazu. Tyle że Europa nie może tego zrobić, bo jest uwikłana w projekt budowy Gazociągu Północnego. Wiąże on ręce Niemcom, ale też Francji, Holandii, Wielkiej Brytanii i Danii. W tym wypadku niekoniecznie casus a nullo praestatur (za przypadek nikt nie ponosi odpowiedzialności).
Kilkanaście lat temu Kenneth Waltz, współtwórca teorii realizmu strukturalnego, stwierdził, że koniec zimnej wojny i związany z nim kres systemu bipolarnego doprowadzi do powolnego upadku systemu sojuszy. NATO jednak istnieje, Europa próbuje budować - choć z mizernym efektem - własną wspólnotę bezpieczeństwa, a na arenie międzynarodowej rywalizacja wciąż się toczy w ramach sojuszy. Jeśli zatem Waltz minął się z prawdą, to zimna wojna wcale się nie skończyła. Ostatnie lata były tylko przerwą, która właśnie dobiegła końca.
Współpraca: Paweł Białobok
Więcej możesz przeczytać w 25/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.