Polska to jest kraj na dziesięć żubrów, jeden Waweli pięć udanych scenek filmowych na dziesięciolecie
Wiesław Kot
Wzalewie filmowych laurów to detal. Gazety puściły go dołem, radia wcale. Zygmunt Kałużyński będzie nagradzać polskie kino. Zza grobu. Bo za życia - wiadomo - jakoś w tym kierunku komplementami nie szastał. Więc Nagroda im. Kałużyńskiego na toruńskim Festiwalu TOFFI. Ale też nie będzie tak, żeby Kałużyński nagrodził od razu cały polski film. To nie. Premiowana będzie scenka, ujęcie, dialog, sytuacja. Jedna. Za to taka, która "dotyka absolutu". Już mi się podoba. Bo Kałużyński nawet zza grobu wychodzi ze skromnych założeń. Polska to jest kraj na dziesięć żubrów, jeden Wawel, sto kilometrów autostrady i pięć udanych scenek filmowych na dziesięciolecie. Ja tak z boczku, przy okazji, podsunąłbym krótką paradę drobnych skurwieli, których film polski w małych scenkach podarował narodowi ku nauce.
Weźmy wysokie C ojczyźniane. "Człowiek z żelaza", przykurzony oleodruk związkowy sezonu Ő81. Robotnicze w nim świętości: Walentynowicz szyje biało-czerwone opaski, a Wałęsa powiewa nad słynną bramą. Ale film nie za to kochamy, lecz za smaczną scenkę alkoholową. Redaktor Winkiel, radiowy wycirus, otrzymał zlecenie na jednego prowodyra strajku. Ma nim wytrzeć podłogę przed całą radiową Polską, co mu nie nowina. Tyle że tym razem na sucho, bo strajkujący w porywie dali szlaban na gorzałę w całym Trójmieście. Ubecja Winkla ratuje i podsyła mu do hotelu Jasia Wędrowniczka. Co z tego Đ jeden nieostrożny ruch, butelka spada i tłucze się w drobiazgi. Winkla zatyka z rozpaczy, ale tylko na moment. Bo już się rzuca zbierać wódę z podłogi ręcznikiem. I zaraz odsącza ten ręcznik we własne gardło. Już jest dobrze, już mu smakuje, już mu się morda wygładza. Tyle że włos się w gardło zaplątał. Więc Winkiel usuwa go gestem lorda, który operuje zęby złotą wykałaczką. I już jako lord kombinuje, jakby tu zrobić kuku komunie. Przesłanie? Możesz być przez całe życie szują na usługach. Ale niech no cię zakręci w gardle lepsza wódeczka, już trzymasz pański fason. Już ubecji całego świata skaczesz do gardeł "dla tej kochanej Polski". Tak nawiasem: w czasach redaktora Winkila Polska stała w trzech kolejkach. Ta po mięso była wściekła i agresywna, że nie przystąp. Ta po chleb była apatyczna i pogodzona z losem. Natomiast ta po wódkę szampańska: rozdokazywana, rozśpiewana. Ludzie nawiązują znajomości, przepuszczają się nawzajem, poruszają fundamentalne sprawy bytu i ojczyzny. Jak kto szedł na barykady, to z tej trzeciej kolejki. Zresztą, jak dobrze policzyć, to u Wajdy na wielkie szarże puszczają się głównie ci, co łyknęli. Choćby z podłogi. Coś on jednak o tej Polsce wie...
Chwyćmy niższe tony. Lutek Danielak był małym wodzirejem z widokami na wielką karierę. Za Gierka bywało, potem też. Przewalacz haniebny, którego Feliks Falk zdokumentował w roku 1978 bez litości. Ale nas hańba wodzireja nie tentuje. My go przyłapujemy na świństewku. Na zapleczu knajpy czeka na kumpla kelnera. Bardzo chce mu się pić i akurat stoi kompot w grubym szkle. Całej szklanki nie wypije, bo będzie awantura. Siorbie więc kilka łyków z jednej szklanki, ale zaraz dolewa z drugiej. W obu jest poniżej normy, ale tylko trochę poniżej. Czyli z grubsza w porządku. Świństewko trwa z 10 sekund. Przez całe lata myślałem, że wyśledziłem je, bo mną tłucze antypolska biegunka. Co stwierdziło konsylium z Jerzym Robertem Nowakiem. Aż tu przyjeżdża się osiedlić w Polsce Mrożek i ja z grubej rury: tak z samolotu, to co to za kraj, ta Polska. A on na to, że to kraj "na trzy śruby". I już tłumaczy. Jeżeli w Polsce coś ma być - wedle instrukcji - umocowane na czterech śrubach, to na pewno będzie wisieć na trzech. Też się utrzyma.
Więc może Kałużyński przydzieli zza grobu Czwartą Śrubę. Na razie przyrdzewiałą. Złota też przyjdzie. Z czasem.
Wiesław Kot
Wzalewie filmowych laurów to detal. Gazety puściły go dołem, radia wcale. Zygmunt Kałużyński będzie nagradzać polskie kino. Zza grobu. Bo za życia - wiadomo - jakoś w tym kierunku komplementami nie szastał. Więc Nagroda im. Kałużyńskiego na toruńskim Festiwalu TOFFI. Ale też nie będzie tak, żeby Kałużyński nagrodził od razu cały polski film. To nie. Premiowana będzie scenka, ujęcie, dialog, sytuacja. Jedna. Za to taka, która "dotyka absolutu". Już mi się podoba. Bo Kałużyński nawet zza grobu wychodzi ze skromnych założeń. Polska to jest kraj na dziesięć żubrów, jeden Wawel, sto kilometrów autostrady i pięć udanych scenek filmowych na dziesięciolecie. Ja tak z boczku, przy okazji, podsunąłbym krótką paradę drobnych skurwieli, których film polski w małych scenkach podarował narodowi ku nauce.
Weźmy wysokie C ojczyźniane. "Człowiek z żelaza", przykurzony oleodruk związkowy sezonu Ő81. Robotnicze w nim świętości: Walentynowicz szyje biało-czerwone opaski, a Wałęsa powiewa nad słynną bramą. Ale film nie za to kochamy, lecz za smaczną scenkę alkoholową. Redaktor Winkiel, radiowy wycirus, otrzymał zlecenie na jednego prowodyra strajku. Ma nim wytrzeć podłogę przed całą radiową Polską, co mu nie nowina. Tyle że tym razem na sucho, bo strajkujący w porywie dali szlaban na gorzałę w całym Trójmieście. Ubecja Winkla ratuje i podsyła mu do hotelu Jasia Wędrowniczka. Co z tego Đ jeden nieostrożny ruch, butelka spada i tłucze się w drobiazgi. Winkla zatyka z rozpaczy, ale tylko na moment. Bo już się rzuca zbierać wódę z podłogi ręcznikiem. I zaraz odsącza ten ręcznik we własne gardło. Już jest dobrze, już mu smakuje, już mu się morda wygładza. Tyle że włos się w gardło zaplątał. Więc Winkiel usuwa go gestem lorda, który operuje zęby złotą wykałaczką. I już jako lord kombinuje, jakby tu zrobić kuku komunie. Przesłanie? Możesz być przez całe życie szują na usługach. Ale niech no cię zakręci w gardle lepsza wódeczka, już trzymasz pański fason. Już ubecji całego świata skaczesz do gardeł "dla tej kochanej Polski". Tak nawiasem: w czasach redaktora Winkila Polska stała w trzech kolejkach. Ta po mięso była wściekła i agresywna, że nie przystąp. Ta po chleb była apatyczna i pogodzona z losem. Natomiast ta po wódkę szampańska: rozdokazywana, rozśpiewana. Ludzie nawiązują znajomości, przepuszczają się nawzajem, poruszają fundamentalne sprawy bytu i ojczyzny. Jak kto szedł na barykady, to z tej trzeciej kolejki. Zresztą, jak dobrze policzyć, to u Wajdy na wielkie szarże puszczają się głównie ci, co łyknęli. Choćby z podłogi. Coś on jednak o tej Polsce wie...
Chwyćmy niższe tony. Lutek Danielak był małym wodzirejem z widokami na wielką karierę. Za Gierka bywało, potem też. Przewalacz haniebny, którego Feliks Falk zdokumentował w roku 1978 bez litości. Ale nas hańba wodzireja nie tentuje. My go przyłapujemy na świństewku. Na zapleczu knajpy czeka na kumpla kelnera. Bardzo chce mu się pić i akurat stoi kompot w grubym szkle. Całej szklanki nie wypije, bo będzie awantura. Siorbie więc kilka łyków z jednej szklanki, ale zaraz dolewa z drugiej. W obu jest poniżej normy, ale tylko trochę poniżej. Czyli z grubsza w porządku. Świństewko trwa z 10 sekund. Przez całe lata myślałem, że wyśledziłem je, bo mną tłucze antypolska biegunka. Co stwierdziło konsylium z Jerzym Robertem Nowakiem. Aż tu przyjeżdża się osiedlić w Polsce Mrożek i ja z grubej rury: tak z samolotu, to co to za kraj, ta Polska. A on na to, że to kraj "na trzy śruby". I już tłumaczy. Jeżeli w Polsce coś ma być - wedle instrukcji - umocowane na czterech śrubach, to na pewno będzie wisieć na trzech. Też się utrzyma.
Więc może Kałużyński przydzieli zza grobu Czwartą Śrubę. Na razie przyrdzewiałą. Złota też przyjdzie. Z czasem.
Więcej możesz przeczytać w 25/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.