Ranking polityków: Aleksander Kwaśniewski - piąty, Lech Kaczyński - dziesiąty
Ranking polityków: Aleksander Kwaśniewski - piąty, Lech Kaczyński - dziesiąty
Igor Janke
Polacy chcieli i chcą zmian, ale jednocześnie kochają to, co gładkie i przyjemne. I mitologizują przeszłość. Pół roku po wyborze na urząd prezydenta Lechowi Wałęsie popularność spadła podobnie jak dziś Lechowi Kaczyńskiemu. Polacy chcieli zmiany, ale tęsknili za przeszłością. Niemal przez cały okres III RP dobrze wspominali Edwarda Gierka i czasy komunizmu. Teraz wciąż dobrze oceniają Aleksandra Kwaśniewskiego. Jest paradoksem, że ojciec chrzestny postkomunistów ma o 10 punktów procentowych większe poparcie niż jeden z ojców założycieli IV Rzeczypospolitej.
Swojskość w cenie
Jesienią ubiegłego roku Polacy wybrali PiS - partię przełomu. Dzisiaj ci, którzy używają języka zmiany, twardo mówią o rozbijaniu układu oraz budowaniu IV RP i jednoznacznie odcinają się od tego, co było w ostatnich latach, nie cieszą się wielkim poparciem. Spada popularność braci Kaczyńskich, nie jest darzony zaufaniem Ludwik Dorn. Polacy odrzucają radykalny język, zdecydowanie wolą polityków "miękkich". Marcinkiewicz, Religa, Tusk, Ziobro, a przede wszystkim Aleksander Kwaśniewski nie mają wizerunku polityków radykalnych i agresywnych. Ziobro używa wprawdzie twardego języka, ale wyłącznie w stosunku do przestępców. Nie on jest dziś pierwszym "fighterem" PiS.
Kwaśniewski, mimo że nie robił praktycznie nic, a w dodatku miał takie wpadki jak udział po pijanemu w uroczystościach przy grobach polskich oficerów zamordowanych przez KGB, był i jest lubiany. Niebieska koszula, życzliwy uśmiech, okrągłe słowa, dla każdego coś miłego i pewna swojskość. To wciąż kochamy.
Kosztowny radykalizm
Człowiek, który doprowadził w Polsce do przełomu, przywódca Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński nie cieszy się wielkim zaufaniem rodaków, bo cały czas używa języka wojny. Jest taranem, osobą od przełamywania oporów i mówienia rzeczy nieprzyjemnych. Atakuje "łże-elity" i "lumpenliberałów", krzyczy, że głównym zadaniem PiS i rządu jest rozbijanie układów. Mimo że większość Polaków pewnie chce rozbicia układów, podświadomie boi się tak ostrego języka i równie radykalnych czynów. "A nuż i ja jestem w jakimś układzie?" - myśli wylękniony Polak i nie pała głębokim uczuciem do Jarosława Kaczyńskiego.
Jarosław Kaczyński ponosi skutki swego radykalizmu. Podobnie jak Ludwik Dorn, który wykonując pracę zbliżoną do tego, co robi Zbigniew Ziobro, jest już zupełnie inaczej oceniany (nie wszedł do pierwszej dwudziestki). Dlaczego? Dorn od pewnego czasu zajmuje się komunikowaniem bardzo niepopularnych rzeczy - stał się "złym gliną" tego rządu. A to posyła w kamasze lekarzy, a to straszy górników, a to goni manifestujących nielegalnie sympatycznych przecież uczniów. Taka jego rola. Jeśli dodać do tego pewne niezbyt miłe cechy charakteru, które ujawniły się w momencie, gdy został wicepremierem, jego słaby wynik nie dziwi. I zapewne to nie minister spraw wewnętrznych będzie wkrótce zachęcał z billboardów do głosowania na PiS w wyborach samorządowych.
Marcinkiewicz w Ostrołęce
Skoro Polacy wolą polityków gładkich i miłych, to w rozpoczynającej się właśnie kampanii samorządowej prawdopodobnie nie Jarosław ani Lech Kaczyńscy będą głównymi twarzami PiS. Na plakaty trafi zapewnie twarz miłego i lubianego premiera. I to on będzie ciągnął całą partię. Bo wszystko wskazuje na to, że PiS, które dopiero buduje swoje struktury w tzw. terenie, w bitwie o mandaty prezydentów, burmistrzów, wójtów i radnych będzie chciało postawić na znane twarze. A w ścisłej czołówce najpopularniejszych polskich polityków jest aż czterech członków PiS-owskiego rządu. Dwie supergwiazdy, Kazimierz Marcinkiewicz i Zbigniew Ziobro, plus dwójka ważnych ministrów spoza partii, ale pracujących na jej rzecz - Zbigniew Religa i Zyta Gilowska
Tym razem wybory radnych i burmistrzów będą upolitycznione jak nigdy wcześniej. Specyfiką tych wyborów jest to, że rozgrywają się wokół lokalnych kandydatów. W tym roku jednak wyborcy w Ostrołęce, Opolu czy Szczecinie na plakatach wyborczych częściej niż twarze miejscowych aktywistów PiS będą oglądać wizerunki premiera i ministra sprawiedliwości. Bo jak się nie ma tego, co się lubi, trzeba lubić to, co się ma.
Gra o wszystko
I dla PiS, i dla Platformy Obywatelskiej wybory samorządowe będą prestiżowe. Wyścig do parlamentu nie wyłonił zdecydowanego lidera, lecz raczej dwóch nowych wielkich konkurentów. Teraz obie partie będą chciały pokazać, kto jest silniejszy w całej Polsce. Paradoksalnie od wyników wyborów samorządowych może zależeć dalszy los koalicji rządowej, premiera, a także Platformy Obywatelskiej.
W rankingu "Wprost" trzej najpopularniejsi dziś politycy to ludzie związani z PiS, ale w sondażach popularności partii platforma coraz wyraźniej wyprzedza ugrupowanie Kaczyńskich. W ostatnim badaniu OBOP przewaga PO nad PiS wyniosła aż 11 punktów procentowych. Za wygraną platformy przemawiają sondaże i fakt, że ma znacznie więcej znanych lokalnych działaczy niż PiS. Partia Jarosława Kaczyńskiego zawsze cierpiała na chorobę krótkiej ławki, a teraz ma kłopot jeszcze większy, bo niemal wszyscy jej znani politycy zostali wchłonięci przez rząd i inne organy władzy.
Platforma nie ma jednak zwycięstwa w kieszeni. Po pierwsze, w sondażach mógł znów zadziałać efekt poprawności politycznej. Być może badanym znowu niezręcznie jest przyznawać się do PiS, zwłaszcza od czasu gdy do koalicji rządowej wszedł Roman Giertych i Andrzej Lepper (poprawił swoje notowania, ale dla wielu środowisk przyznawanie się do niego to ciągle "obciach"). Jest więc prawdopodobne, że notowania PiS są niedoszacowane, a platformy nieco przeszacowane. Po drugie, ostatnie doświadczenia pokazują, że PiS ma lepszych niż PO marketingowców od kampanii politycznych. Ma też uwielbianego premiera Marcinkiewicza i bardzo popularnego Zbigniewa Ziobrę. PiS ma również rząd, który przy obecnej dobrej koniunkturze gospodarczej może wykonać kilka efektownych gestów prezentów wobec wyborców. A to może przynieść wzrost sympatii w dniu wrzucania kartek do urn. Po trzecie, platforma jest w wyraźnym impasie. W partii wciąż panuje głęboka frustracja spowodowana dwukrotną wyborczą porażką i wizją trwania w opozycji przez następne trzy lata. Dodatkowo PO paraliżuje otwarty już konflikt między Janem Rokitą a Grzegorzem Schetyną. Warto przypomnieć, że ten spór zaciążył już na poprzedniej kampanii, kiedy to Rokita, obrażony wycięciem jego kandydatów z list wyborczych przez Grzegorza Schetynę (najbliższego współpracownika Tuska), praktycznie nie uczestniczył w kampanii prezydenckiej lidera swojej partii.
Tymczasem w PiS przełknięto już niepiękną koalicję z Lepperem i Giertychem. Okazało się, że nie jest tak źle, że rząd może wreszcie w miarę swobodnie działać. Partia jest na fali. A na fali lepiej się robi kampanię. Jest coraz więcej członków, są pieniądze i teraz Jarosław Kaczyński chce w każdym powiecie otwierać coś na kształt "punktu obsługi wyborców PiS". Ugrupowanie, do którego ludzie do niedawna niekoniecznie się garnęli, dziś - będąc partią mającą niemal pełnię władzy - może liczyć na chętnych do pracy dla niego.
Bój o stolicę
Złą wiadomością dla PiS są bardzo dobre notowania Hanny Gronkiewicz-Waltz. Jej duża aktywność w mediach przyniosła skutek. A to ona jest najpewniejszym kandydatem PO do wyścigu o fotel prezydenta Warszawy. A PiS po prostu nie ma kogo wystawić. Wszyscy ważni politycy partii już "poszli w generały". Pozostał albo kiepsko sobie radzący komisarz Mirosław Kochalski, albo lekko skompromitowany Andrzej Urbański. Dalej są już tylko całkiem nieznane twarze. A jak wiadomo, gdy się jest prezydentem Warszawy, to można zostać i prezydentem Polski.
Igor Janke
Polacy chcieli i chcą zmian, ale jednocześnie kochają to, co gładkie i przyjemne. I mitologizują przeszłość. Pół roku po wyborze na urząd prezydenta Lechowi Wałęsie popularność spadła podobnie jak dziś Lechowi Kaczyńskiemu. Polacy chcieli zmiany, ale tęsknili za przeszłością. Niemal przez cały okres III RP dobrze wspominali Edwarda Gierka i czasy komunizmu. Teraz wciąż dobrze oceniają Aleksandra Kwaśniewskiego. Jest paradoksem, że ojciec chrzestny postkomunistów ma o 10 punktów procentowych większe poparcie niż jeden z ojców założycieli IV Rzeczypospolitej.
Swojskość w cenie
Jesienią ubiegłego roku Polacy wybrali PiS - partię przełomu. Dzisiaj ci, którzy używają języka zmiany, twardo mówią o rozbijaniu układu oraz budowaniu IV RP i jednoznacznie odcinają się od tego, co było w ostatnich latach, nie cieszą się wielkim poparciem. Spada popularność braci Kaczyńskich, nie jest darzony zaufaniem Ludwik Dorn. Polacy odrzucają radykalny język, zdecydowanie wolą polityków "miękkich". Marcinkiewicz, Religa, Tusk, Ziobro, a przede wszystkim Aleksander Kwaśniewski nie mają wizerunku polityków radykalnych i agresywnych. Ziobro używa wprawdzie twardego języka, ale wyłącznie w stosunku do przestępców. Nie on jest dziś pierwszym "fighterem" PiS.
Kwaśniewski, mimo że nie robił praktycznie nic, a w dodatku miał takie wpadki jak udział po pijanemu w uroczystościach przy grobach polskich oficerów zamordowanych przez KGB, był i jest lubiany. Niebieska koszula, życzliwy uśmiech, okrągłe słowa, dla każdego coś miłego i pewna swojskość. To wciąż kochamy.
Kosztowny radykalizm
Człowiek, który doprowadził w Polsce do przełomu, przywódca Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński nie cieszy się wielkim zaufaniem rodaków, bo cały czas używa języka wojny. Jest taranem, osobą od przełamywania oporów i mówienia rzeczy nieprzyjemnych. Atakuje "łże-elity" i "lumpenliberałów", krzyczy, że głównym zadaniem PiS i rządu jest rozbijanie układów. Mimo że większość Polaków pewnie chce rozbicia układów, podświadomie boi się tak ostrego języka i równie radykalnych czynów. "A nuż i ja jestem w jakimś układzie?" - myśli wylękniony Polak i nie pała głębokim uczuciem do Jarosława Kaczyńskiego.
Jarosław Kaczyński ponosi skutki swego radykalizmu. Podobnie jak Ludwik Dorn, który wykonując pracę zbliżoną do tego, co robi Zbigniew Ziobro, jest już zupełnie inaczej oceniany (nie wszedł do pierwszej dwudziestki). Dlaczego? Dorn od pewnego czasu zajmuje się komunikowaniem bardzo niepopularnych rzeczy - stał się "złym gliną" tego rządu. A to posyła w kamasze lekarzy, a to straszy górników, a to goni manifestujących nielegalnie sympatycznych przecież uczniów. Taka jego rola. Jeśli dodać do tego pewne niezbyt miłe cechy charakteru, które ujawniły się w momencie, gdy został wicepremierem, jego słaby wynik nie dziwi. I zapewne to nie minister spraw wewnętrznych będzie wkrótce zachęcał z billboardów do głosowania na PiS w wyborach samorządowych.
Marcinkiewicz w Ostrołęce
Skoro Polacy wolą polityków gładkich i miłych, to w rozpoczynającej się właśnie kampanii samorządowej prawdopodobnie nie Jarosław ani Lech Kaczyńscy będą głównymi twarzami PiS. Na plakaty trafi zapewnie twarz miłego i lubianego premiera. I to on będzie ciągnął całą partię. Bo wszystko wskazuje na to, że PiS, które dopiero buduje swoje struktury w tzw. terenie, w bitwie o mandaty prezydentów, burmistrzów, wójtów i radnych będzie chciało postawić na znane twarze. A w ścisłej czołówce najpopularniejszych polskich polityków jest aż czterech członków PiS-owskiego rządu. Dwie supergwiazdy, Kazimierz Marcinkiewicz i Zbigniew Ziobro, plus dwójka ważnych ministrów spoza partii, ale pracujących na jej rzecz - Zbigniew Religa i Zyta Gilowska
Tym razem wybory radnych i burmistrzów będą upolitycznione jak nigdy wcześniej. Specyfiką tych wyborów jest to, że rozgrywają się wokół lokalnych kandydatów. W tym roku jednak wyborcy w Ostrołęce, Opolu czy Szczecinie na plakatach wyborczych częściej niż twarze miejscowych aktywistów PiS będą oglądać wizerunki premiera i ministra sprawiedliwości. Bo jak się nie ma tego, co się lubi, trzeba lubić to, co się ma.
Gra o wszystko
I dla PiS, i dla Platformy Obywatelskiej wybory samorządowe będą prestiżowe. Wyścig do parlamentu nie wyłonił zdecydowanego lidera, lecz raczej dwóch nowych wielkich konkurentów. Teraz obie partie będą chciały pokazać, kto jest silniejszy w całej Polsce. Paradoksalnie od wyników wyborów samorządowych może zależeć dalszy los koalicji rządowej, premiera, a także Platformy Obywatelskiej.
W rankingu "Wprost" trzej najpopularniejsi dziś politycy to ludzie związani z PiS, ale w sondażach popularności partii platforma coraz wyraźniej wyprzedza ugrupowanie Kaczyńskich. W ostatnim badaniu OBOP przewaga PO nad PiS wyniosła aż 11 punktów procentowych. Za wygraną platformy przemawiają sondaże i fakt, że ma znacznie więcej znanych lokalnych działaczy niż PiS. Partia Jarosława Kaczyńskiego zawsze cierpiała na chorobę krótkiej ławki, a teraz ma kłopot jeszcze większy, bo niemal wszyscy jej znani politycy zostali wchłonięci przez rząd i inne organy władzy.
Platforma nie ma jednak zwycięstwa w kieszeni. Po pierwsze, w sondażach mógł znów zadziałać efekt poprawności politycznej. Być może badanym znowu niezręcznie jest przyznawać się do PiS, zwłaszcza od czasu gdy do koalicji rządowej wszedł Roman Giertych i Andrzej Lepper (poprawił swoje notowania, ale dla wielu środowisk przyznawanie się do niego to ciągle "obciach"). Jest więc prawdopodobne, że notowania PiS są niedoszacowane, a platformy nieco przeszacowane. Po drugie, ostatnie doświadczenia pokazują, że PiS ma lepszych niż PO marketingowców od kampanii politycznych. Ma też uwielbianego premiera Marcinkiewicza i bardzo popularnego Zbigniewa Ziobrę. PiS ma również rząd, który przy obecnej dobrej koniunkturze gospodarczej może wykonać kilka efektownych gestów prezentów wobec wyborców. A to może przynieść wzrost sympatii w dniu wrzucania kartek do urn. Po trzecie, platforma jest w wyraźnym impasie. W partii wciąż panuje głęboka frustracja spowodowana dwukrotną wyborczą porażką i wizją trwania w opozycji przez następne trzy lata. Dodatkowo PO paraliżuje otwarty już konflikt między Janem Rokitą a Grzegorzem Schetyną. Warto przypomnieć, że ten spór zaciążył już na poprzedniej kampanii, kiedy to Rokita, obrażony wycięciem jego kandydatów z list wyborczych przez Grzegorza Schetynę (najbliższego współpracownika Tuska), praktycznie nie uczestniczył w kampanii prezydenckiej lidera swojej partii.
Tymczasem w PiS przełknięto już niepiękną koalicję z Lepperem i Giertychem. Okazało się, że nie jest tak źle, że rząd może wreszcie w miarę swobodnie działać. Partia jest na fali. A na fali lepiej się robi kampanię. Jest coraz więcej członków, są pieniądze i teraz Jarosław Kaczyński chce w każdym powiecie otwierać coś na kształt "punktu obsługi wyborców PiS". Ugrupowanie, do którego ludzie do niedawna niekoniecznie się garnęli, dziś - będąc partią mającą niemal pełnię władzy - może liczyć na chętnych do pracy dla niego.
Bój o stolicę
Złą wiadomością dla PiS są bardzo dobre notowania Hanny Gronkiewicz-Waltz. Jej duża aktywność w mediach przyniosła skutek. A to ona jest najpewniejszym kandydatem PO do wyścigu o fotel prezydenta Warszawy. A PiS po prostu nie ma kogo wystawić. Wszyscy ważni politycy partii już "poszli w generały". Pozostał albo kiepsko sobie radzący komisarz Mirosław Kochalski, albo lekko skompromitowany Andrzej Urbański. Dalej są już tylko całkiem nieznane twarze. A jak wiadomo, gdy się jest prezydentem Warszawy, to można zostać i prezydentem Polski.
Więcej możesz przeczytać w 25/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.