Co jest lepsze: białoruska niepodległość pod władzą Łukaszenki czy białoruska demokracja pod rosyjską kuratelą?
Jerzy Marek Nowakowski
"Nasza chata z kraja" - polityka zagraniczna Polski od kilku lat jest prowadzona zgodnie z tą zasadą. Niczego nie wymyślamy, nie próbujemy budować sojuszy dla naszych wizji politycznych, nasi przywódcy traktują politykę międzynarodową jak przykry obowiązek lub okazję do wygłoszenia kilku banałów przed kamerami. Plan działań politycznych sprowadza się do dyskusji, kto pojedzie z prezydentem czy premierem w tę lub inną podróż.
Doskonałym przykładem dramatycznej mizerii intelektualnej jest polityka RP wobec Białorusi. Powtarzamy mantrę o niedobrym Łukaszence i potrzebie budowania demokracji w Mińsku, kto może, fotografuje się z liderami prześladowanej polskiej mniejszości i na tym koniec. A to, że Amerykanie i Europejczycy oczekują od nas klucza, który pozwoli wyjaśnić białoruską łamigłówkę polityczną, nie obchodzi nas, a dokładniej mniemamy, iż dowolny banał wygłoszony z polskich piedestałów zostanie przyjęty za prawdę objawioną.
Po zmianie polityki USA na bardziej asertywną wobec Rosji, po jasnej deklaracji Waszyngtonu w sprawie Gruzji i Ukrainy jako państw, którym Amerykanie zamierzają otworzyć szybką ścieżkę do NATO, front został czytelnie zarysowany. Mamy Zachód oparty na NATO i Wschód budowany przez Rosjan wokół Szanghajskiej Organizacji Współpracy, czyli anty-NATO. Konstrukcja polityczna przypomina mocarstwa toczące z sobą nieustanną wojnę w "Roku 1984" Orwella. W tej dosyć logicznej geopolitycznie nowej linii podziałów istnieje jednak luka - Białoruś. Nie można uznać, że Rosja staje się jednym z liderów przestrzeni azjatycko-europejskiej bez szans na ingerowanie w sprawy Zachodu, czyli Atlantydy, póki Mińsk pozostaje w kręgu wpływów Moskwy. Amerykanie zrozumieli to już przed rokiem, deklarując w wystąpieniach prezydenta i pani sekretarz stanu walkę o demokratyzację Białorusi. Zrozumieli to również Rosjanie, a ich scenariusz zakłada pokonanie Zachodu jego własną bronią.
Scenariusz Moskwy
Rok 2007 w Mińsku - wedle rosyjskiego scenariusza - będzie wyglądać następująco: Łukaszenka znika. Albo na skutek kryzysu gospodarczego wywołanego podwyżką cen gazu i ropy, albo buntu bezpieki, albo - jeśli inne sposoby zawiodą - ginie w wypadku helikoptera. Odbywają się demokratyczne wybory, obserwowane przez tysiące obcokrajowców. Wygrywa je na przykład Aleksander Kazulin i przeprowadza demokratyzację, zwiększając wpływ parlamentu na władzę. Potem demokratyczne wybory parlamentarne wygrywają opozycyjni wobec Łukaszenki komuniści Siarhieja Kaliakina i agrariusze emigranta politycznego Siemiona Szareckiego. Sytuacja gospodarcza się poprawia, Europa jest zachwycona, bo problem z Łukaszenką zniknął, USA wprawdzie wiedzą, co jest grane, ale trudno im zaprzeczyć, że taka jest wola narodu białoruskiego. Demokratyczne władze przyspieszają zaś proces integracji Białorusi z Rosją. W efekcie Waszyngton traci zainteresowanie Ukrainą, która zresztą też jest pod nieustannym ciśnieniem rosyjskich żądań przemieszanych z ofertami sojuszu. W zachodniej strefie wpływów pozostanie zapewne samotna Gruzja. A i to do czasu.
Szukanie neo-Łukaszenki
Zarysowany scenariusz nie jest polityczną futurologią. Rosjanie od kilku miesięcy poszukują neo--Łukaszenki, zdając sobie sprawę z tego, że dyktator Białorusi ich kompromituje. Szantaż Gazpromu, który zapowiedział pięciokrotną podwyżkę cen gazu dla Białorusi, wyraźnie wskazuje, że realizacja scenariusza zmiany władzy w Mińsku przyspieszyła. Rosja nie ukrywała również swojego zaangażowania w jednoczenie ruchów postkomunistycznych, które będąc w opozycji do Łukaszenki, cieszą się największym poparciem społecznym. Mają zresztą za sobą oglądane na Białorusi rosyjskie media państwowe pozostające jedyną alternatywną przestrzenią informacyjną wobec łukaszenkowskiej propagandy. Wreszcie Moskwa dość zdecydowanie zabrała się do osłabiania i kompromitowania lidera ruchu demokratycznego Aleksandra Milinkiewicza. Służą temu rozpuszczanie pogłoski o jego związkach ze służbami rosyjskimi, gesty w rodzaju ukarania przez sąd białoruski obywatela, który obraził Milinkiewicza itd.
Polska polityka zagraniczna może stanąć wkrótce przed dylematem, czy ważniejsza jest białoruska niepodległość, choćby pod władzą Łukaszenki, czy białoruska demokracja pod rosyjską kuratelą. Tymczasem nasze myślenie o Białorusi obraca się na poziomie rządowym wokół podkreślania, że Łukaszenka jest zły, a Polska powinna się zająć przede wszystkim obroną własnej mniejszości. Z powodu niechęci do angażowania pieniędzy w politykę wobec Białorusi i braku solidnej analizy znaleźliśmy się w ślepej uliczce, na której końcu stoi tablica: Gubernia Grodzieńska Federacji Rosyjskiej.
Jerzy Marek Nowakowski
"Nasza chata z kraja" - polityka zagraniczna Polski od kilku lat jest prowadzona zgodnie z tą zasadą. Niczego nie wymyślamy, nie próbujemy budować sojuszy dla naszych wizji politycznych, nasi przywódcy traktują politykę międzynarodową jak przykry obowiązek lub okazję do wygłoszenia kilku banałów przed kamerami. Plan działań politycznych sprowadza się do dyskusji, kto pojedzie z prezydentem czy premierem w tę lub inną podróż.
Doskonałym przykładem dramatycznej mizerii intelektualnej jest polityka RP wobec Białorusi. Powtarzamy mantrę o niedobrym Łukaszence i potrzebie budowania demokracji w Mińsku, kto może, fotografuje się z liderami prześladowanej polskiej mniejszości i na tym koniec. A to, że Amerykanie i Europejczycy oczekują od nas klucza, który pozwoli wyjaśnić białoruską łamigłówkę polityczną, nie obchodzi nas, a dokładniej mniemamy, iż dowolny banał wygłoszony z polskich piedestałów zostanie przyjęty za prawdę objawioną.
Po zmianie polityki USA na bardziej asertywną wobec Rosji, po jasnej deklaracji Waszyngtonu w sprawie Gruzji i Ukrainy jako państw, którym Amerykanie zamierzają otworzyć szybką ścieżkę do NATO, front został czytelnie zarysowany. Mamy Zachód oparty na NATO i Wschód budowany przez Rosjan wokół Szanghajskiej Organizacji Współpracy, czyli anty-NATO. Konstrukcja polityczna przypomina mocarstwa toczące z sobą nieustanną wojnę w "Roku 1984" Orwella. W tej dosyć logicznej geopolitycznie nowej linii podziałów istnieje jednak luka - Białoruś. Nie można uznać, że Rosja staje się jednym z liderów przestrzeni azjatycko-europejskiej bez szans na ingerowanie w sprawy Zachodu, czyli Atlantydy, póki Mińsk pozostaje w kręgu wpływów Moskwy. Amerykanie zrozumieli to już przed rokiem, deklarując w wystąpieniach prezydenta i pani sekretarz stanu walkę o demokratyzację Białorusi. Zrozumieli to również Rosjanie, a ich scenariusz zakłada pokonanie Zachodu jego własną bronią.
Scenariusz Moskwy
Rok 2007 w Mińsku - wedle rosyjskiego scenariusza - będzie wyglądać następująco: Łukaszenka znika. Albo na skutek kryzysu gospodarczego wywołanego podwyżką cen gazu i ropy, albo buntu bezpieki, albo - jeśli inne sposoby zawiodą - ginie w wypadku helikoptera. Odbywają się demokratyczne wybory, obserwowane przez tysiące obcokrajowców. Wygrywa je na przykład Aleksander Kazulin i przeprowadza demokratyzację, zwiększając wpływ parlamentu na władzę. Potem demokratyczne wybory parlamentarne wygrywają opozycyjni wobec Łukaszenki komuniści Siarhieja Kaliakina i agrariusze emigranta politycznego Siemiona Szareckiego. Sytuacja gospodarcza się poprawia, Europa jest zachwycona, bo problem z Łukaszenką zniknął, USA wprawdzie wiedzą, co jest grane, ale trudno im zaprzeczyć, że taka jest wola narodu białoruskiego. Demokratyczne władze przyspieszają zaś proces integracji Białorusi z Rosją. W efekcie Waszyngton traci zainteresowanie Ukrainą, która zresztą też jest pod nieustannym ciśnieniem rosyjskich żądań przemieszanych z ofertami sojuszu. W zachodniej strefie wpływów pozostanie zapewne samotna Gruzja. A i to do czasu.
Szukanie neo-Łukaszenki
Zarysowany scenariusz nie jest polityczną futurologią. Rosjanie od kilku miesięcy poszukują neo--Łukaszenki, zdając sobie sprawę z tego, że dyktator Białorusi ich kompromituje. Szantaż Gazpromu, który zapowiedział pięciokrotną podwyżkę cen gazu dla Białorusi, wyraźnie wskazuje, że realizacja scenariusza zmiany władzy w Mińsku przyspieszyła. Rosja nie ukrywała również swojego zaangażowania w jednoczenie ruchów postkomunistycznych, które będąc w opozycji do Łukaszenki, cieszą się największym poparciem społecznym. Mają zresztą za sobą oglądane na Białorusi rosyjskie media państwowe pozostające jedyną alternatywną przestrzenią informacyjną wobec łukaszenkowskiej propagandy. Wreszcie Moskwa dość zdecydowanie zabrała się do osłabiania i kompromitowania lidera ruchu demokratycznego Aleksandra Milinkiewicza. Służą temu rozpuszczanie pogłoski o jego związkach ze służbami rosyjskimi, gesty w rodzaju ukarania przez sąd białoruski obywatela, który obraził Milinkiewicza itd.
Polska polityka zagraniczna może stanąć wkrótce przed dylematem, czy ważniejsza jest białoruska niepodległość, choćby pod władzą Łukaszenki, czy białoruska demokracja pod rosyjską kuratelą. Tymczasem nasze myślenie o Białorusi obraca się na poziomie rządowym wokół podkreślania, że Łukaszenka jest zły, a Polska powinna się zająć przede wszystkim obroną własnej mniejszości. Z powodu niechęci do angażowania pieniędzy w politykę wobec Białorusi i braku solidnej analizy znaleźliśmy się w ślepej uliczce, na której końcu stoi tablica: Gubernia Grodzieńska Federacji Rosyjskiej.
Więcej możesz przeczytać w 25/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.