W zakłamanym eksportowym filmie Schlöndorffa o Annie Walentynowicz tylko gorzkie zakończenie jest prawdziwe
Artystyczna przygoda Volkera Schlöndorffa z Gdańskiem w 1978 r. okazała się jednym z najbardziej fascynujących rozdziałów w historii europejskiej i światowej kinematografii. Zrealizowany wtedy film według powieści G?ntera Grassa "Blaszany bębenek" był dziełem genialnym, o magicznym działaniu. Choć niewielu wtedy sądziło, że ekranizacja "nieprzetłumaczalnej na język kina" książki może się w ogóle udać. Obraz, zdobywca Oscara dla najlepszego filmu spoza USA, fascynuje dziś w nie mniejszym stopniu niż wtedy, gdyśmy oglądali go potajemnie, z materiałów udostępnionych przez niemiecką ambasadę. Gdy więc słynny niemiecki reżyser zapowiadał film o Annie Walentynowicz, spodziewaliśmy się wielkiego dzieła. I może "Strajk" byłby takim dziełem, gdyby Schlöndorff skoncentrował się na opowieści o odpartej pokusie, o Joannie d'Arc, która nie została spalona na stosie, dostała najwyższe odznaczenie RP, a teraz w imię prawdy krytykuje film o wydarzeniach sierpniowych, inspirowany w głównej mierze jej postacią.
Tajny pokaz
Wątek odpartej pokusy był zawsze obecny w twórczości Niemca - od "Niepokojów wychowanka Törlessa" po "Dziewiąty dzień". Schlöndorff nie mówił o "Strajku", co tylko pobudzało ciekawość. Wolał, byśmy obejrzeli gotowy film. No i stało się to ostatniego dnia nieco prowincjonalnej imprezy - przeniesionego z Międzyzdrojów Festiwalu Gwiazd. Pokaz był dla miejscowych oficjeli, krewnych i znajomych królika, nie dla pismaków. Tylko nielicznym udało się prześlizgnąć.
Nie wiem, czy reżyser zna anegdotę o Matce Boskiej i Wojciechu Kossaku. Podobno gdy Kossak ją malował, strofowała go: "Ty mnie nie maluj na klęczkach, ty mnie maluj dobrze!". Mogę się tylko domyślać, co powiedziałaby teraz reżyserowi Anna Walentynowicz: "Ty, Schlöni, nie kokietuj mnie polszczyzną (film jest mówiony po polsku). I nie mów do mnie po niemiecku. Mów choćby po rosyjsku - jak wówczas, gdy ekranizowałeś Grassa - ale mów prawdę!".
Wałęsa zamiast Walentynowicz
Bohaterka Sierpnia '80 bacznie patrzyła Schlöndorffowi na ręce. Czytała wszystkie wersje scenariusza. Od początku miała zastrzeżenia. Twierdziła, że ten scenariusz plugawi nie tylko ją, ale i całą "Solidarność". Radziła się byłego premiera Jana Olszewskiego i zamierzała wytoczyć reżyserowi proces, bo ten uznał, że nie potrzebuje pytać o zgodę na manipulowanie jej życiorysem. Zdaje się, że miał rację. 1 marca tego roku Walentynowicz machnęła więc ręką, powiedziała, że nie będzie się handryczyć, że to już nie jej sprawa, lecz Schlöndorffa.
"Strajk" to film zrobiony bardziej z perspektywy Lecha Wałęsy niż Anny Walentynowicz. Choć grający przyszłego prezydenta Andrzej Chyra raczej się nie popisał. Nie bardzo zresztą potrafię sobie wyobrazić, co mógłby wnieść do cytowanej w czarno--białych paradokumentalnych wstawkach postaci Wałęsy, który jest aktorem nie do przebicia. Za to świetnie wypadła odtwórczyni roli naszej legendarnej suwnicowej - Katharina Thalbach.
Obraz Schlöndorffa miał wiele tytułów: od "Who Is Anna Walentynowicz" przez niemieckie "Heldin" aż po polsko-niemieckie "Strajk. Heldin von Danzig". Zmieniał się też w charakterystyczny sposób styl narracji i sposób widzenia bohaterki - od paradokumentu po postać tylko na niej wzorowaną. Bo może jest to film przeznaczony nie tyle dla nas, ile dla Zachodu. Nieporozumienie polega też na tym, że Schlöndorff - sprzedawca towarów eksportowych - niemal przez cały "Strajk" próbuje wmówić Polakom, że nic się nie zmieniło. Gdy tymczasem jest tak, jak w słynnej powieści Lampedusy o Risorgimento: wiele musiało się zmienić po to, by wszystko pozostało po staremu. W tym zakłamanym eksportowym filmie hollywoodzkim tylko gorzkie zakończenie jest prawdziwe. Szkoda.
Tajny pokaz
Wątek odpartej pokusy był zawsze obecny w twórczości Niemca - od "Niepokojów wychowanka Törlessa" po "Dziewiąty dzień". Schlöndorff nie mówił o "Strajku", co tylko pobudzało ciekawość. Wolał, byśmy obejrzeli gotowy film. No i stało się to ostatniego dnia nieco prowincjonalnej imprezy - przeniesionego z Międzyzdrojów Festiwalu Gwiazd. Pokaz był dla miejscowych oficjeli, krewnych i znajomych królika, nie dla pismaków. Tylko nielicznym udało się prześlizgnąć.
Nie wiem, czy reżyser zna anegdotę o Matce Boskiej i Wojciechu Kossaku. Podobno gdy Kossak ją malował, strofowała go: "Ty mnie nie maluj na klęczkach, ty mnie maluj dobrze!". Mogę się tylko domyślać, co powiedziałaby teraz reżyserowi Anna Walentynowicz: "Ty, Schlöni, nie kokietuj mnie polszczyzną (film jest mówiony po polsku). I nie mów do mnie po niemiecku. Mów choćby po rosyjsku - jak wówczas, gdy ekranizowałeś Grassa - ale mów prawdę!".
Wałęsa zamiast Walentynowicz
Bohaterka Sierpnia '80 bacznie patrzyła Schlöndorffowi na ręce. Czytała wszystkie wersje scenariusza. Od początku miała zastrzeżenia. Twierdziła, że ten scenariusz plugawi nie tylko ją, ale i całą "Solidarność". Radziła się byłego premiera Jana Olszewskiego i zamierzała wytoczyć reżyserowi proces, bo ten uznał, że nie potrzebuje pytać o zgodę na manipulowanie jej życiorysem. Zdaje się, że miał rację. 1 marca tego roku Walentynowicz machnęła więc ręką, powiedziała, że nie będzie się handryczyć, że to już nie jej sprawa, lecz Schlöndorffa.
"Strajk" to film zrobiony bardziej z perspektywy Lecha Wałęsy niż Anny Walentynowicz. Choć grający przyszłego prezydenta Andrzej Chyra raczej się nie popisał. Nie bardzo zresztą potrafię sobie wyobrazić, co mógłby wnieść do cytowanej w czarno--białych paradokumentalnych wstawkach postaci Wałęsy, który jest aktorem nie do przebicia. Za to świetnie wypadła odtwórczyni roli naszej legendarnej suwnicowej - Katharina Thalbach.
Obraz Schlöndorffa miał wiele tytułów: od "Who Is Anna Walentynowicz" przez niemieckie "Heldin" aż po polsko-niemieckie "Strajk. Heldin von Danzig". Zmieniał się też w charakterystyczny sposób styl narracji i sposób widzenia bohaterki - od paradokumentu po postać tylko na niej wzorowaną. Bo może jest to film przeznaczony nie tyle dla nas, ile dla Zachodu. Nieporozumienie polega też na tym, że Schlöndorff - sprzedawca towarów eksportowych - niemal przez cały "Strajk" próbuje wmówić Polakom, że nic się nie zmieniło. Gdy tymczasem jest tak, jak w słynnej powieści Lampedusy o Risorgimento: wiele musiało się zmienić po to, by wszystko pozostało po staremu. W tym zakłamanym eksportowym filmie hollywoodzkim tylko gorzkie zakończenie jest prawdziwe. Szkoda.
Więcej możesz przeczytać w 29/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.