Czy w filmowych opowieściach o przygodach Jamesa Bonda jest bodaj ziarno prawdy? Negatywna odpowiedź na to pytanie wydawała mi się oczywista do momentu, gdy przeczytałem pracę wrocławskiego historyka Sebastiana Michalaka, poświęconą wieloletniej walce, jaką stoczono w brytyjskim parlamencie, by objąć bodaj częściową kontrolą służby specjalne. Z ustaleń Michalaka wynika, że agent 007 i jego koledzy dysponowali do niedawna zaskakująco wielką - jak na ojczyznę parlamentaryzmu - swobodą działania. W istocie rzeczy brytyjski wywiad (MI6) i kontrwywiad (MI5) były państwem w państwie i w dużym stopniu pozostają nim także i dziś.
Pierwszą dziedziną, jaką parlamentarzyści próbowali zbadać, by się dowiedzieć, jak działają tajne służby, były ich finanse. Jednak choć pierwsza ustawa na ten temat pochodziła jeszcze z 1782 r., to w rzeczywistości aż do lat 90. minionego wieku wszystko, o czym mogła się dowiedzieć Izba Gmin, sprowadzało się do ogólnikowego preliminarza części wydatków służb, którego wykonania nie sposób było sprawdzić. Podobnie jak pojawiających się od czasu do czasu informacji o szczególnych przywilejach, jakie mieli funkcjonariusze służb. Tak było na przykład ze sprawą zwolnienia ich z obowiązku płacenia podatku dochodowego. Od roszczeń fiskusa zwalniał ich specjalny numer kodowy, podawany w zeznaniu podatkowym. Kiedy jednak parlamentarzysta Richard Stokes zapytał o to w 1944 r. ministra skarbu, ten zaprzeczył. Gdy zaś Stokes zaczął się powoływać na konkretne przykłady, padła sakramentalna odpowiedź: im mniej wiadomo o tajnych służbach, tym lepiej dla bezpieczeństwa państwa.
Stokes był laburzystą i to właśnie parlamentarzyści z tej partii byli przez kilkadziesiąt lat głównymi krytykami nadmiernej samodzielności służb specjalnych. Z książki Michalaka wyłania się obraz brytyjskich służb opanowanych przez konserwatystów, którzy bronili ich autonomii nawet wówczas, gdy znajdowali się w opozycji. Jest sprawą zaskakującą, że kiedy w połowie lat 60. laburzyści przejęli w końcu na dłużej władzę, nie doprowadzili do zreformowania służb, a w szczególności do stworzenia nad nimi systemu parlamentarnej kontroli. Tym bardziej że premier z ramienia Partii Pracy, Harold Wilson, już po złożeniu urzędu oskarżył grupę funkcjonariuszy MI5 o zawiązanie spisku, którego celem było obalenie jego rządu. Wilson miał być z kolei podejrzewany przez kontrwywiad o agenturalne powiązania z sowieckim wywiadem. Całej sprawy, mimo że ciągnęła się długie lata, nigdy nie wyjaśniono.
Kolejne afery szpiegowskie z udziałem sowieckich agentów były zresztą głównym czynnikiem wzmagającym zainteresowanie parlamentu efektami pracy służb. Opór kolejnych rządów przed dopuszczeniem posłów do bodaj symbolicznego wglądu w ich działalność był jednak chwilami wręcz groteskowy. Tak było w 1955 r., kiedy ówczesny minister spraw zagranicznych i późniejszy premier Harold Macmillan przekonywał w Izbie Gmin, że podejrzenia pod adresem Kima Philby'ego są nieuzasadnione (osiem lat później zbiegł on do ZSRR). Tak było też ponad trzydzieści lat później, kiedy gabinet Margaret Thatcher bezskutecznie próbował zapobiec rozpowszechnianiu w Wielkiej Brytanii książki Petera Wrighta "Łowca szpiegów". Wright, mający za sobą ponad dwadzieścia lat służby w MI5, po przejściu na emeryturę wyjechał do Australii i tam napisał wspomnienia, w których obnażył liczne słabości kontrwywiadu, a także częściowo potwierdził oskarżenia Wilsona.
Afera Wrighta, a także wcześniejszy sukces Jamesa Malone'a, który wygrał przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka sprawę przeciwko Wielkiej Brytanii, oskarżając MI5 o nadużycie wobec niego władzy, skłoniły w końcu rządzących konserwatystów do ustawowego uregulowania kwestii działania służb. W 1985 r. uchwalono ustawę regulującą zasady kontroli korespondencji i zakładania podsłuchu telefonicznego, a cztery lata później w życie weszła ustawa dotycząca działalności kontrwywiadu. Prawdziwy przełom nastąpił jednak dopiero w latach 90. Najpierw konserwatywny premier John Major oficjalnie potwierdził, że MI6 w ogóle istnieje(!), a następnie ujawnił, kto stoi na jego czele. Był to wstęp do uchwalenia w 1994 r. ustawy o wywiadzie, w której przewidziano istnienie komisji ds. wywiadu i bezpieczeństwa. Składa się ona z sześciu parlamentarzystów, powoływanych przez premiera w konsultacji z przywódcą opozycji, a jej zadaniem jest nadzór nad działalnością wszystkich brytyjskich służb specjalnych. Czy jest on skuteczny? Na to pytanie odpowiedź znają tylko koledzy po fachu Jamesa Bonda.
Sebastian Michalak
"O służbach specjalnych w brytyjskim parlamencie. Dzieje parlamentarnej kontroli służb specjalnych w Wielkiej Brytanii (1909-1994)", wydawnictwo Trio, Warszawa 2006
Pierwszą dziedziną, jaką parlamentarzyści próbowali zbadać, by się dowiedzieć, jak działają tajne służby, były ich finanse. Jednak choć pierwsza ustawa na ten temat pochodziła jeszcze z 1782 r., to w rzeczywistości aż do lat 90. minionego wieku wszystko, o czym mogła się dowiedzieć Izba Gmin, sprowadzało się do ogólnikowego preliminarza części wydatków służb, którego wykonania nie sposób było sprawdzić. Podobnie jak pojawiających się od czasu do czasu informacji o szczególnych przywilejach, jakie mieli funkcjonariusze służb. Tak było na przykład ze sprawą zwolnienia ich z obowiązku płacenia podatku dochodowego. Od roszczeń fiskusa zwalniał ich specjalny numer kodowy, podawany w zeznaniu podatkowym. Kiedy jednak parlamentarzysta Richard Stokes zapytał o to w 1944 r. ministra skarbu, ten zaprzeczył. Gdy zaś Stokes zaczął się powoływać na konkretne przykłady, padła sakramentalna odpowiedź: im mniej wiadomo o tajnych służbach, tym lepiej dla bezpieczeństwa państwa.
Stokes był laburzystą i to właśnie parlamentarzyści z tej partii byli przez kilkadziesiąt lat głównymi krytykami nadmiernej samodzielności służb specjalnych. Z książki Michalaka wyłania się obraz brytyjskich służb opanowanych przez konserwatystów, którzy bronili ich autonomii nawet wówczas, gdy znajdowali się w opozycji. Jest sprawą zaskakującą, że kiedy w połowie lat 60. laburzyści przejęli w końcu na dłużej władzę, nie doprowadzili do zreformowania służb, a w szczególności do stworzenia nad nimi systemu parlamentarnej kontroli. Tym bardziej że premier z ramienia Partii Pracy, Harold Wilson, już po złożeniu urzędu oskarżył grupę funkcjonariuszy MI5 o zawiązanie spisku, którego celem było obalenie jego rządu. Wilson miał być z kolei podejrzewany przez kontrwywiad o agenturalne powiązania z sowieckim wywiadem. Całej sprawy, mimo że ciągnęła się długie lata, nigdy nie wyjaśniono.
Kolejne afery szpiegowskie z udziałem sowieckich agentów były zresztą głównym czynnikiem wzmagającym zainteresowanie parlamentu efektami pracy służb. Opór kolejnych rządów przed dopuszczeniem posłów do bodaj symbolicznego wglądu w ich działalność był jednak chwilami wręcz groteskowy. Tak było w 1955 r., kiedy ówczesny minister spraw zagranicznych i późniejszy premier Harold Macmillan przekonywał w Izbie Gmin, że podejrzenia pod adresem Kima Philby'ego są nieuzasadnione (osiem lat później zbiegł on do ZSRR). Tak było też ponad trzydzieści lat później, kiedy gabinet Margaret Thatcher bezskutecznie próbował zapobiec rozpowszechnianiu w Wielkiej Brytanii książki Petera Wrighta "Łowca szpiegów". Wright, mający za sobą ponad dwadzieścia lat służby w MI5, po przejściu na emeryturę wyjechał do Australii i tam napisał wspomnienia, w których obnażył liczne słabości kontrwywiadu, a także częściowo potwierdził oskarżenia Wilsona.
Afera Wrighta, a także wcześniejszy sukces Jamesa Malone'a, który wygrał przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka sprawę przeciwko Wielkiej Brytanii, oskarżając MI5 o nadużycie wobec niego władzy, skłoniły w końcu rządzących konserwatystów do ustawowego uregulowania kwestii działania służb. W 1985 r. uchwalono ustawę regulującą zasady kontroli korespondencji i zakładania podsłuchu telefonicznego, a cztery lata później w życie weszła ustawa dotycząca działalności kontrwywiadu. Prawdziwy przełom nastąpił jednak dopiero w latach 90. Najpierw konserwatywny premier John Major oficjalnie potwierdził, że MI6 w ogóle istnieje(!), a następnie ujawnił, kto stoi na jego czele. Był to wstęp do uchwalenia w 1994 r. ustawy o wywiadzie, w której przewidziano istnienie komisji ds. wywiadu i bezpieczeństwa. Składa się ona z sześciu parlamentarzystów, powoływanych przez premiera w konsultacji z przywódcą opozycji, a jej zadaniem jest nadzór nad działalnością wszystkich brytyjskich służb specjalnych. Czy jest on skuteczny? Na to pytanie odpowiedź znają tylko koledzy po fachu Jamesa Bonda.
Sebastian Michalak
"O służbach specjalnych w brytyjskim parlamencie. Dzieje parlamentarnej kontroli służb specjalnych w Wielkiej Brytanii (1909-1994)", wydawnictwo Trio, Warszawa 2006
Więcej możesz przeczytać w 29/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.