Izrael nie może uciec od klątwy arabskiego terroru
F-16 raz jeszcze zatacza szeroki łuk, wystrzeliwując ostatnie rakiety na dowództwo Hezbollahu w Bejrucie, po czym szybko bierze powrotny kurs na Galileę. - Nie chcemy cofnąć Libanu o 30 lat, ale jeżeli nie pozostawią nas w spokoju, my również nie pozwolimy im żyć - mówi jeden z szefów lotnictwa izraelskiego.
Rok po ewakuacji Strefy Gazy i wiele lat po całkowitym odwrocie armii izraelskiej z Libanu po raz kolejny okazuje się, że Izrael nie może uciec od klątwy arabskiego terroru. Mimo bolesnych uderzeń zainkasowanych od "syjonistycznych wrogów" w najnowszej rundzie długiego pojedynku w Hamasie i Hezbollahu nie przestają wierzyć, że w końcu uda im się powalić Izrael na kolana. Generałowie w Tel Awiwie nie kryją, że szczebel polityczny nie nadąża za rozwojem wydarzeń, podejmuje spóźnione decyzje i kieruje się przesadnym asekuranctwem. W Izraelu znowu popularne jest hasło: "Pozwólmy armii zwyciężyć".
Umrzesz powoli
Wiele lat temu w Izraelu doszło do burzliwych demonstracji, gdy rząd Menachema Begina postanowił uwolnić kilkudziesięciu arabskich terrorystów w zamian za znajdującego się w niewoli w Libanie starszego sierżanta Awrahama Awrama. Teraz, po 27 latach, Awram nie ma wątpliwości: Będziemy musieli zapłacić kolosalną cenę za żołnierzy. W rozmowie z "Wprost" przypomina sobie lata spędzone w ciemnej jamie, ze skorpionem i pająkami. - Gdy pytałem swoich strażników, dlaczego jeszcze żyję, odpowiadali: nie martw się, umrzesz, ale powoli - mówi.
Tym razem nie chodzi tylko o porwanych żołnierzy. Atak rakietowy na Hajfę i arogancka wojna z Hezbollahem uzmysłowiły Izraelczykom, że państwo żydowskie znalazło się w stanie egzystencjalnego zagrożenia i że jadowite kleszcze islamskiego terroru mogą się okazać o wiele groźniejsze od scudów Saddama Husajna. Żydzi w Izraelu mają dodatkowy powód do obaw: po wielu latach, kiedy piramidą polityczno-wojskową kierowali zaprawieni w wojnach charyzmatyczni generałowie Barak i Szaron, na czele rządu stanął niedoświadczony w tych sprawach cywil i partyjny polityk, który w ciągu ostatnich tygodni popełnił kilka kluczowych błędów. Izrael nigdy jeszcze nie miał premiera, który tak dużo groził i tak mało robił. Jego niekonsekwentna polityka wobec Hamasu, zacinająca się ofensywa wojskowa w Strefie Gazy, brak zdecydowania oraz jasnego i konsekwentnego planu - wszystko to zdopingowało islamskich terrorystów libańskich pod wodzą szejka Hassana Nasrallaha.
Przez kilka miesięcy przywódcy terrorystów i ich protektorzy z Teheranu i Damaszku uważnie obserwowali i oceniali nowe kierownictwo Izraela; poza sceną wewnętrzną premier Ehud Olmert był osobą mało znaną. Jeszcze bardziej anonimową postacią był Amir Perec, nowy minister obrony, krzykliwy działacz związkowy, który w niczym nie przypominał swoich sławnych poprzedników - Mosze Dajana, Icchaka Rabina czy innych kilkugwiazdkowych generałów, którzy po przejściu do cywila zajmowali się polityką.
Oś zła
Swego czasu Rosjanie dwukrotnie przeegzaminowali prezydenta USA Johna Kennedy'go, który wprowadził się do Białego Domu po ośmioletniej kadencji bohatera II wojny światowej generała Eisenhowera. Chruszczow, chcąc się dowiedzieć, z jakiej gliny zbudowany jest młody prezydent, zrobił mu egzamin z blokady Berlina i kryzysu rakietowego. Dopiero po tym na Kremlu zrozumiano, że Kennedy nie jest amerykańskim playboyem i że w obronie Ameryki nie zawaha się użyć broni atomowej.
Z perspektywy ostatnich tygodni można zaryzykować twierdzenie, że w ocenie skrajnych czynników arabskich i terrorystów spod znaku półksiężyca obecny premier Izraela nie zdał "egzaminu Kennedy'ego". Co więcej, jego upór w kwestii polityki jednostronnych ustępstw terytorialnych wobec Palestyńczyków zaczyna przypominać rozmijającą się z rzeczywistością manię prześladowczą, która jeszcze bardziej przybliży samobójców oraz kassamy i katiusze do bram Jerozolimy i Tel Awiwu. Dopiero teraz widać, jak bardzo mylili się ci, którzy uważali na przykład, że przeloty izraelskich myśliwców nad pałacem prezydenckim w Damaszku zmniejszą poparcie Syrii dla skrajnych organizacji palestyńskich. Syria, Iran i radykalny islam są częścią bliskowschodniej osi zła i stanowią zagrożenie nie tylko dla Izraela - uważa Szymon Peres. Szacuje się, że Hezbollah ma ponad 10 tys. rakiet, część z nich średniego zasięgu, mogą one razić cele w odległości kilkudziesięciu kilometrów. - Przez lata tolerowaliśmy kilka tysięcy rakiet rozlokowanych na północy - mówi Zeev Schiff, komentator dziennika "Haarec". - Teraz nie możemy pozwolić, by tam wróciły.
Na muszce Mossadu
Według źródeł zbliżonych do izraelskich służb specjalnych, na muszce Mossadu znalazł się nie tylko przywódca Hezbollahu szejk Hassan Nasrallah, ale również prezydent Syrii Baszar al-Assad. Zdaniem znawców przedmiotu, stało się on ostatnio "głównym rozgrywającym na boisku antyizraelskim". - Dzięki rakietom prowadzi z Izraelem wojnę za pomocą pilota - słychać w Tel Awiwie. To samo mówią przywódcy chrześcijańskiej Walit Dżumbulatt w Libanie. Według niepotwierdzonych wiadomości, kilku z nich przebywało ostatnio w Tel Awiwie, próbując zainteresować Izrael wspólną akcją wojskową przeciwko Hezbollahowi i innym prosyryjskim czynnikom w Libanie.
Można wątpić, czy po złych doświadczeniach z przeszłości Izrael pójdzie na strategiczną współpracę z chrześcijanami libańskimi, którzy w całej tej sprawie mają własne interesy. Inaczej niż w latach 80. Izrael nie żywi dziś żadnych ambicji politycznych wobec Krainy Cedrów, nie chce ingerować w nie swoje sprawy, nie chce nawet importować stamtąd czereśni. - Jesteście odpowiedzialni za Hezbollah i za islamski terror, i za to zostaniecie ukarani. Nie zaznacie spokoju, dopóki nie zastopujecie terrorystów. Od teraz będą obowiązywać nowe reguły gry - pisał kiedyś Icchak Szamir w liście otwartym do społeczeństwa libańskiego. Te słowa pozostają aktualne i dzisiaj.
Rok po ewakuacji Strefy Gazy i wiele lat po całkowitym odwrocie armii izraelskiej z Libanu po raz kolejny okazuje się, że Izrael nie może uciec od klątwy arabskiego terroru. Mimo bolesnych uderzeń zainkasowanych od "syjonistycznych wrogów" w najnowszej rundzie długiego pojedynku w Hamasie i Hezbollahu nie przestają wierzyć, że w końcu uda im się powalić Izrael na kolana. Generałowie w Tel Awiwie nie kryją, że szczebel polityczny nie nadąża za rozwojem wydarzeń, podejmuje spóźnione decyzje i kieruje się przesadnym asekuranctwem. W Izraelu znowu popularne jest hasło: "Pozwólmy armii zwyciężyć".
Umrzesz powoli
Wiele lat temu w Izraelu doszło do burzliwych demonstracji, gdy rząd Menachema Begina postanowił uwolnić kilkudziesięciu arabskich terrorystów w zamian za znajdującego się w niewoli w Libanie starszego sierżanta Awrahama Awrama. Teraz, po 27 latach, Awram nie ma wątpliwości: Będziemy musieli zapłacić kolosalną cenę za żołnierzy. W rozmowie z "Wprost" przypomina sobie lata spędzone w ciemnej jamie, ze skorpionem i pająkami. - Gdy pytałem swoich strażników, dlaczego jeszcze żyję, odpowiadali: nie martw się, umrzesz, ale powoli - mówi.
Tym razem nie chodzi tylko o porwanych żołnierzy. Atak rakietowy na Hajfę i arogancka wojna z Hezbollahem uzmysłowiły Izraelczykom, że państwo żydowskie znalazło się w stanie egzystencjalnego zagrożenia i że jadowite kleszcze islamskiego terroru mogą się okazać o wiele groźniejsze od scudów Saddama Husajna. Żydzi w Izraelu mają dodatkowy powód do obaw: po wielu latach, kiedy piramidą polityczno-wojskową kierowali zaprawieni w wojnach charyzmatyczni generałowie Barak i Szaron, na czele rządu stanął niedoświadczony w tych sprawach cywil i partyjny polityk, który w ciągu ostatnich tygodni popełnił kilka kluczowych błędów. Izrael nigdy jeszcze nie miał premiera, który tak dużo groził i tak mało robił. Jego niekonsekwentna polityka wobec Hamasu, zacinająca się ofensywa wojskowa w Strefie Gazy, brak zdecydowania oraz jasnego i konsekwentnego planu - wszystko to zdopingowało islamskich terrorystów libańskich pod wodzą szejka Hassana Nasrallaha.
Przez kilka miesięcy przywódcy terrorystów i ich protektorzy z Teheranu i Damaszku uważnie obserwowali i oceniali nowe kierownictwo Izraela; poza sceną wewnętrzną premier Ehud Olmert był osobą mało znaną. Jeszcze bardziej anonimową postacią był Amir Perec, nowy minister obrony, krzykliwy działacz związkowy, który w niczym nie przypominał swoich sławnych poprzedników - Mosze Dajana, Icchaka Rabina czy innych kilkugwiazdkowych generałów, którzy po przejściu do cywila zajmowali się polityką.
Oś zła
Swego czasu Rosjanie dwukrotnie przeegzaminowali prezydenta USA Johna Kennedy'go, który wprowadził się do Białego Domu po ośmioletniej kadencji bohatera II wojny światowej generała Eisenhowera. Chruszczow, chcąc się dowiedzieć, z jakiej gliny zbudowany jest młody prezydent, zrobił mu egzamin z blokady Berlina i kryzysu rakietowego. Dopiero po tym na Kremlu zrozumiano, że Kennedy nie jest amerykańskim playboyem i że w obronie Ameryki nie zawaha się użyć broni atomowej.
Z perspektywy ostatnich tygodni można zaryzykować twierdzenie, że w ocenie skrajnych czynników arabskich i terrorystów spod znaku półksiężyca obecny premier Izraela nie zdał "egzaminu Kennedy'ego". Co więcej, jego upór w kwestii polityki jednostronnych ustępstw terytorialnych wobec Palestyńczyków zaczyna przypominać rozmijającą się z rzeczywistością manię prześladowczą, która jeszcze bardziej przybliży samobójców oraz kassamy i katiusze do bram Jerozolimy i Tel Awiwu. Dopiero teraz widać, jak bardzo mylili się ci, którzy uważali na przykład, że przeloty izraelskich myśliwców nad pałacem prezydenckim w Damaszku zmniejszą poparcie Syrii dla skrajnych organizacji palestyńskich. Syria, Iran i radykalny islam są częścią bliskowschodniej osi zła i stanowią zagrożenie nie tylko dla Izraela - uważa Szymon Peres. Szacuje się, że Hezbollah ma ponad 10 tys. rakiet, część z nich średniego zasięgu, mogą one razić cele w odległości kilkudziesięciu kilometrów. - Przez lata tolerowaliśmy kilka tysięcy rakiet rozlokowanych na północy - mówi Zeev Schiff, komentator dziennika "Haarec". - Teraz nie możemy pozwolić, by tam wróciły.
Na muszce Mossadu
Według źródeł zbliżonych do izraelskich służb specjalnych, na muszce Mossadu znalazł się nie tylko przywódca Hezbollahu szejk Hassan Nasrallah, ale również prezydent Syrii Baszar al-Assad. Zdaniem znawców przedmiotu, stało się on ostatnio "głównym rozgrywającym na boisku antyizraelskim". - Dzięki rakietom prowadzi z Izraelem wojnę za pomocą pilota - słychać w Tel Awiwie. To samo mówią przywódcy chrześcijańskiej Walit Dżumbulatt w Libanie. Według niepotwierdzonych wiadomości, kilku z nich przebywało ostatnio w Tel Awiwie, próbując zainteresować Izrael wspólną akcją wojskową przeciwko Hezbollahowi i innym prosyryjskim czynnikom w Libanie.
Można wątpić, czy po złych doświadczeniach z przeszłości Izrael pójdzie na strategiczną współpracę z chrześcijanami libańskimi, którzy w całej tej sprawie mają własne interesy. Inaczej niż w latach 80. Izrael nie żywi dziś żadnych ambicji politycznych wobec Krainy Cedrów, nie chce ingerować w nie swoje sprawy, nie chce nawet importować stamtąd czereśni. - Jesteście odpowiedzialni za Hezbollah i za islamski terror, i za to zostaniecie ukarani. Nie zaznacie spokoju, dopóki nie zastopujecie terrorystów. Od teraz będą obowiązywać nowe reguły gry - pisał kiedyś Icchak Szamir w liście otwartym do społeczeństwa libańskiego. Te słowa pozostają aktualne i dzisiaj.
KOCIOŁ LIBAŃSKI |
---|
Liban przez lata uchodził za najbardziej stabilne państwo Bliskiego Wschodu m.in. dzięki zagwarantowaniu udziału we władzy trzem najważniejszym grupom religijnym (szyici, sunnici i chrześcijanie maronici). Rozwinięty system bankowy i turystyka sprawiały, że kraj porównywano ze Szwajcarią. Narastające od końca lat 60. napięcia religijne doprowadziły w 1975 r. do wybuchu wojny domowej. marzec 1978 r. - wojska izraelskie wkraczają do Libanu w odwecie za napad na autobus przeprowadzony przez Palestyńczyków. Władzę przejmuje Falanga (partia chrześcijan maronitów) maj 1978 r. - Izrael atakuje Liban i tworzy strefę okupacyjną w okolicach wzgórz Golan czerwiec 1982 r. - Izrael rozpoczyna w Libanie operacje "Pokój dla Galilei" sierpień 1982 r. - parlament wybiera na prezydenta Baszira Dżemajela z Falangi, który wkrótce ginie w zamachu wrzesień 1982 r. - w odwecie za zabicie Dżemajela milicja falangistowska za wiedzą Ariela Szarona, ministra obrony Izraela, morduje Palestyńczyków w obozach dla uciekinierów Sabra i Szatila luty 1983 r. - Ariel Szaron zostaje zobowiązany do dymisji z powodu wydarzeń w obozach Sabra i Szatila styczeń 1985 r. - rząd Szymona Peresa nakazuje odwrót z Libanu do przygranicznej strefy buforowej, kontrolowanej przez Armię Południowego Libanu (APL) lato 1985 r. - miejsce wypędzonych jednostek OWP zajmuje Hezbollah, atakujący umocnienia (APL) i izraelskie osiedla w Galilei. Korzysta z pomocy Syrii i Iranu 1991 r. - zakończenie wojny domowej kwiecień 1996 r. - Izrael rozpoczyna operację "Grona Gniewu" wymierzoną w Hezbollah. W strefie buforowej powstają umocnienia obsadzone przez izraelskie jednostki. Trwają walki z Hezbollahem maj 2000 r. - APL zostaje rozwiązana. ONZ wzmacnia siły UNIFIL w strefie przygranicznej wrzesień 2004 r. - rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ nawołuje Syrię do wycofania wojsk z Libanu luty 2005 r. - były premier Rafik Hariri zostaje zabity. W kraju wybuchają antysyryjskie protesty kwiecień 2005 r. - Syria wycofuje wojska z Libanu |
NOWA OŚ ZŁA |
---|
Szewach Weiss, Hajfa Były ambasador Izraela w Polsce, profesor na Uniwersytecie Warszawskim i w Instytucie Izraelsko-Polskim na uniwersytecie w Tel Awiwie Kraje Bliskiego Wschodu nigdy nie były przykładem wzajemnej miłości. Teraz jednak ten region stał się zakładnikiem większej sprawy. Nie jest przypadkiem, że do kolejnej wojny doszło właśnie teraz, kiedy upływa ultimatum postawione Iranowi przez USA, Unię Europejską i Rosję. Tę wojnę sprowokowali właśnie Iran wraz z Syrią. Iran, który kontroluje i finansuje Hezbollah, chciał w ten sposób przenieść ciężar konfliktu wokół swojego programu atomowego na interwencję Izraela w Libanie. Wszystko to dzieje się przed szczytem G-8, gdzie sprawa Iranu na pewno byłaby dyskutowana. W całym tym konflikcie osią zła jest więc Damaszek i Teheran. Izrael toczy dziś wojnę na dwa fronty. Na południu walczy z Hamasem, na północy - z bojówkami Hezbollahu. O tym, że jest to walka ze światowym terroryzmem, świadczą zbombardowane izraelskie miasta. Wiedzieliśmy, że Hezbollah ma 13 tys. rakiet rozlokowanych wzdłuż naszej północnej granicy i że część z nich może dolecieć do izraelskich miast oddalonych od Libanu o kilkadziesiąt kilometrów. Nie wiedzieliśmy, że Hezbollah z taką łatwością zdecyduje się ich użyć. To cud, że w Hajfie nikt nie zginął. Ale przecież do tragedii może dojść w każdej chwili. Hajfa to ośrodek przemysłu chemicznego i petrochemicznego. Reakcja międzynarodowa na obecną sytuację była absurdalna. Unia Europejska uznała, że nasze działania są "nieproporcjonalne". Wedle tej logiki, powinniśmy porwać żołnierzy Hezbollahu i czekać na rozwiązanie sytuacji. Tymczasem nasi żołnierze już dawno by nie żyli. Izrael wycofał się ze Strefy Gazy na granicę międzynarodową. Podobnie było na północy, gdzie już pięć lat temu stanęliśmy za libańską granicą. Terroryzm jednak nie ustał. Dlatego Izrael nie zgodzi się dziś na żaden szantaż. Nie zgodzimy się na handel jeńcami, wymianę naszych żołnierzy na terrorystów z Hamasu i Hezbollahu. Byłaby to oznaka słabości, od razu wykorzystana przez Syrię i Iran. To nie jest sposób, w jaki powinno się postępować z terroryzmem, zwłaszcza że jest to terroryzm państwowy. Wyjście z sytuacji będzie bardzo trudne. Właściwie ruch jest po stronie libańskiej. Jeśli Bejrut będzie działał zdecydowanie i wyśle wojska, które rozprawią się z Hezbollahem, powstanie szansa na rozwiązanie konfliktu. Będzie to trudne. Pokazuje to przykład Egiptu, który chciał wspomóc rozwiązanie konfliktu w Strefie Gazy. Tam, gdzie rządy są słabe i podatne na wpływy terrorystów, zawsze będzie dochodzić do takich sytuacji. Jeśli Liban nie będzie w stanie samodzielnie sobie poradzić z tym problemem, na południu kraju powinna powstać strefa, do której zostaną skierowane siły międzynarodowe. Wysłuchał Grzegorz Sadowski |
Więcej możesz przeczytać w 29/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.