Jazz staje się muzyką młodej polskiej klasy średniej
Najlepiej jazz miał się u nas za komuny - mawiają starsi panowie wychowani jeszcze na Melomanach Jerzego Dudusia Matuszkiewicza. Coś w tym jest. Owszem, staliniści uważali, że jazz jest gorszy od stonki, bo stonkę, jak już ją przyślą z Ameryki w celu dywersji, można przy pomocy młodzieży nałapać do butelek i utylizować. Jazzu nie dało się utylizować, choć próby były czynione. Ale już za Gomułki fani wytłumaczyli odpowiednim towarzyszom, oddelegowanym na odcinek kultury, że jazz to muzyka protestu ciemiężonych Murzynów amerykańskich, i władza przymknęła oko, a raczej ucho. Jazzmani pojawili się nie tylko w klubach studenckich, ale wręcz dostąpili zaszczytu występowania tam, gdzie dotychczas gwiazdą pierwszej wielkości bywał tow. Bierut czy tow. Gomułka. W legendarnej Sali Kongresowej ruszył Jazz Jamboree. Takiej szansy nie mogli nie wykorzystać ci, którzy mieli owych Murzynów prześladować. To była świetna okazja dla USA, by pokazać, że nie tylko Murzynów się tam nie bije, ale i żadnych innych mniejszości, o czym świadczyły zadowolone twarze Duka Ellingtona czy Benny Goodmana. Stąd Amerykanie w znacznym stopniu ponosili koszty udziału swoich wykonawców w festiwalu.
I tak, dzięki przyzwoleniu partii oraz amerykańskim dolarom, polski słuchacz miał trzydniowy jazzowy karnawał - Chick Corea, Miles Davis, Dizzy Gillespie, Herbie Hancock. (Przez resztę roku czekały go koncerty Karela Gotta czy Muslima Magomajewa). Ten model słuchania jazzu utrzymał się przez lata. Nic się też nie zmieniło w latach 80. Pierwszym stowarzyszeniem, które złożyło adres hołdowniczy gen. Jaruzelskiemu, było Polskie Stowarzyszenie Jazzowe. Generał sam nie znał się na jazzie (raczej na muzyce marszowej), ale córka generała owszem tak, więc okazało się, że jazz nie godzi w podstawy ustrojowe naszego kraju. Jazzmani bez problemu odzyskali paszporty, by móc grać do kotleta na norweskich statkach na Morzu Karaibskim, i szybko przywrócono Jazz Jamboree. Z toalet Sali Kongresowej zaczął dochodzić zapach gandzi (zwanej też trawką lub marychą), z galerii - zdarzało się - leciały podziemne ulotki, poufnie opowiadało się, że na sali są fani jazzu z Czechosłowacji, którzy nie mieli szans na legalny przyjazd i zmuszeni byli się udać do nas przez zieloną granicę. A na scenie grał Miles Davis. To nic, że tyłem do publiczności - może sądził, że na sali siedzą wyłącznie oddelegowani funkcjonariusze tajnej policji, udający fanów? Jednym słowem był jazz.
Komuna upadła - jazz stracił
Po upadku komuny zniknęła snobistyczna i paraopozycyjna otoczka. Owszem, w radiu nie słyszało się już Karela Gotta, ale jego miejsce zajął Michael Jackson. Studenci, jeśli szli do klubu, to raczej w charakterze kelnerów, bo do wyścigu szczurów przystąpić trzeba najdalej na trzecim roku, załapując się w jakiejś zagranicznej firmie.
Jazz Jamboree przestał budzić emocje, a Kongresowa zaczynała świecić pustkami. Zniknął zasłużony klub Akwarium. Młodzież wybierała hedonistyczny clubbing z muzyką house czy techno. Starszawe gwiazdy rodzimego jazzu goniły w piętkę, tracąc publiczność, a młodzi nie garnęli się do grania mało komercyjnej muzyki. Zresztą i dla pięknych dziewcząt muzyk to nie był już obiekt westchnień - wyparł go młody, rzutki, najczęściej słuchający disco polo biznesmen. Wydawało się, że jazz w naszym kraju umrze. Pogłoski o jego śmierci okazały się jednak przedwczesne.
Jazz ma się nieźle
Niektórzy mówią wręcz o prawdziwym boomie. Fakt - takiej liczby festiwali i koncertów z udziałem największych gwiazd światowego jazzu nie było w Polsce nigdy. Co się stało? Zdecydowały trzy czynniki.
Ciągle słaba, ale przecież coraz liczniejsza klasa średnia szuka swojego oblicza. Mieszkanie zgodnie z najnowszymi trendami, wyrafinowana kuchnia, wakacje w AfryceÉ no i jazz. Topowa rozgłośnia to Radio Jazz czy PiN, grające tę muzykę. Modne jest bywanie w klubach jazzowych (wraca Akwarium!), a przed warszawskim Tygmontem zdarzają się kolejki po bilety niczym przed sklepem mięsnym za komuny. Na imprezach słucha się jazzu, a nawet się przy nim tańczy. Tego, że klasa średnia zainteresowała się jazzem, nie mogli nie zauważyć spece od marketingu. Potencjał nabywczy tej grupy rośnie, stąd i reklama czy sponsoring imprez jazzowych ze strony firm produkujących dobra konsumpcyjne, np. samochody czy sprzęt elektroniczny (znak czasu - JVC Jazz Festival).
Zadanie ułatwił też flirt jazzu z innymi gatunkami muzycznymi - muzyką etniczną (popularność takich wykonawców, jak Richard Bona czy Grażyna Auguścik, to właśnie efekt tego mariażu), soulem lub funky (Marcus Miller) bądź rockiem (Pat Metheny). A cała plejada naszych najmłodszych wykonawców postmodernistycznie łączy jazz ze wszystkim - nawet z country.
Ostatni warszawski koncert Erykah Badu rozbujał wielotysięczną publiczność amfiteatru na Woli. Że nie był to czysty jazz? Być może. Owszem dużo było tu soulu, a nawet hip-hopu. Ale co to jest jazz? Jak wiadomo - to muzyka wykonywana przez jazzmanów. Tańczący nie zadawali sobie jednak tego pytania, najważniejsze, że była niezła jazda. Zapowiada się, że jazzowe lato będzie nadal gorące.
I tak, dzięki przyzwoleniu partii oraz amerykańskim dolarom, polski słuchacz miał trzydniowy jazzowy karnawał - Chick Corea, Miles Davis, Dizzy Gillespie, Herbie Hancock. (Przez resztę roku czekały go koncerty Karela Gotta czy Muslima Magomajewa). Ten model słuchania jazzu utrzymał się przez lata. Nic się też nie zmieniło w latach 80. Pierwszym stowarzyszeniem, które złożyło adres hołdowniczy gen. Jaruzelskiemu, było Polskie Stowarzyszenie Jazzowe. Generał sam nie znał się na jazzie (raczej na muzyce marszowej), ale córka generała owszem tak, więc okazało się, że jazz nie godzi w podstawy ustrojowe naszego kraju. Jazzmani bez problemu odzyskali paszporty, by móc grać do kotleta na norweskich statkach na Morzu Karaibskim, i szybko przywrócono Jazz Jamboree. Z toalet Sali Kongresowej zaczął dochodzić zapach gandzi (zwanej też trawką lub marychą), z galerii - zdarzało się - leciały podziemne ulotki, poufnie opowiadało się, że na sali są fani jazzu z Czechosłowacji, którzy nie mieli szans na legalny przyjazd i zmuszeni byli się udać do nas przez zieloną granicę. A na scenie grał Miles Davis. To nic, że tyłem do publiczności - może sądził, że na sali siedzą wyłącznie oddelegowani funkcjonariusze tajnej policji, udający fanów? Jednym słowem był jazz.
Komuna upadła - jazz stracił
Po upadku komuny zniknęła snobistyczna i paraopozycyjna otoczka. Owszem, w radiu nie słyszało się już Karela Gotta, ale jego miejsce zajął Michael Jackson. Studenci, jeśli szli do klubu, to raczej w charakterze kelnerów, bo do wyścigu szczurów przystąpić trzeba najdalej na trzecim roku, załapując się w jakiejś zagranicznej firmie.
Jazz Jamboree przestał budzić emocje, a Kongresowa zaczynała świecić pustkami. Zniknął zasłużony klub Akwarium. Młodzież wybierała hedonistyczny clubbing z muzyką house czy techno. Starszawe gwiazdy rodzimego jazzu goniły w piętkę, tracąc publiczność, a młodzi nie garnęli się do grania mało komercyjnej muzyki. Zresztą i dla pięknych dziewcząt muzyk to nie był już obiekt westchnień - wyparł go młody, rzutki, najczęściej słuchający disco polo biznesmen. Wydawało się, że jazz w naszym kraju umrze. Pogłoski o jego śmierci okazały się jednak przedwczesne.
Jazz ma się nieźle
Niektórzy mówią wręcz o prawdziwym boomie. Fakt - takiej liczby festiwali i koncertów z udziałem największych gwiazd światowego jazzu nie było w Polsce nigdy. Co się stało? Zdecydowały trzy czynniki.
Ciągle słaba, ale przecież coraz liczniejsza klasa średnia szuka swojego oblicza. Mieszkanie zgodnie z najnowszymi trendami, wyrafinowana kuchnia, wakacje w AfryceÉ no i jazz. Topowa rozgłośnia to Radio Jazz czy PiN, grające tę muzykę. Modne jest bywanie w klubach jazzowych (wraca Akwarium!), a przed warszawskim Tygmontem zdarzają się kolejki po bilety niczym przed sklepem mięsnym za komuny. Na imprezach słucha się jazzu, a nawet się przy nim tańczy. Tego, że klasa średnia zainteresowała się jazzem, nie mogli nie zauważyć spece od marketingu. Potencjał nabywczy tej grupy rośnie, stąd i reklama czy sponsoring imprez jazzowych ze strony firm produkujących dobra konsumpcyjne, np. samochody czy sprzęt elektroniczny (znak czasu - JVC Jazz Festival).
Zadanie ułatwił też flirt jazzu z innymi gatunkami muzycznymi - muzyką etniczną (popularność takich wykonawców, jak Richard Bona czy Grażyna Auguścik, to właśnie efekt tego mariażu), soulem lub funky (Marcus Miller) bądź rockiem (Pat Metheny). A cała plejada naszych najmłodszych wykonawców postmodernistycznie łączy jazz ze wszystkim - nawet z country.
Ostatni warszawski koncert Erykah Badu rozbujał wielotysięczną publiczność amfiteatru na Woli. Że nie był to czysty jazz? Być może. Owszem dużo było tu soulu, a nawet hip-hopu. Ale co to jest jazz? Jak wiadomo - to muzyka wykonywana przez jazzmanów. Tańczący nie zadawali sobie jednak tego pytania, najważniejsze, że była niezła jazda. Zapowiada się, że jazzowe lato będzie nadal gorące.
Więcej możesz przeczytać w 29/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.