Dziś odstawienie kogoś na boczny tor oznacza zrobienie go kandydatem na prezydenta Warszawy
Życie pobocza bywa czasem bardziej interesujące od tego, co dzieje się w głównym nurcie. Tak pocieszają się zawsze ci, którzy z pobocza nie mają szans przebić się do czołówki. To także marna pociecha dla tych, którzy z głównej szosy zostali nagle wypchnięci na pobocze. O ile w szeroko pojętej sztuce pobocze rzeczywiście bywa interesujące, o tyle w polityce pobocze to często miejsce przymusowej zsyłki.
Dawniej ustawić kogoś na poboczu oznaczało wysłać go na ambasadora do Libanu lub Gwatemali. Dziś odstawić kogoś na boczny tor znaczy zrobić z niego kandydata na prezydenta Warszawy. Osoba zesłana na pobocze zwykle się trochę boczy na rzeczywistość. Często przestaje się uśmiechać lub robi kwaśną minę. Nie dotyczy to Kazimierza Marcinkiewicza, który - czy to będąc w czołówce, czy na poboczu - uśmiecha się tak samo krzywo i szczerze.
Pobocza polityczne pełne są starych, poobijanych politycznych grzybów zwanych boczniakami. Jednym z nich jest były premier Józef Oleksy, który brak udziału w aktualnym życiu politycznym rekompensuje sobie udziałem w bankietach przygotowywanych przez ambasady. Oleksy chwali sobie jedzenie w ambasadach, bo - będąc na kompletnym aucie - może pogadać tylko o sorbetach i kuropatwach w majonezie.
O ile pobocza polityczne są u nas szerokie, o tyle pobocza dróg już nie za bardzo. Każda droga pozbawiona pobocza to koszmar nie tylko dla kierowców i nie tylko w czasie wakacji. Najmniejsza droga, jeśli ma choćby małe pobocze, już jest uznawana w Polsce za lepszy trakt, którym warto jeździć. Dobre pobocze drogowe to raj dla kierowców, którzy lubią wyprzedzać. Szerokie nowe pobocza (a takie są teraz w modzie) zastępują u nas dodatkowe pasy ruchu. Dzięki nim podróżujący po Polsce turyści mogą poruszać się w miarę sprawnie i bezkonfliktowo. Wystarczy mrygnąć marudzie drogowemu długim światłem po lusterku wstecznym i już kulturalnie zjeżdża na pobocze, nie chcąc mieć nerwowego kierowcy na karku. Droga robi się wolna i spieszący na urlop turysta śmiało może wyprzedzać, o ile nie ma w pobliżu fotoradaru lub patrolu drogówki z suszarką.
W kraju bez autostrad wartość dobrego pobocza rośnie szybciej niż ostatnie notowania Giertycha w Izraelu. Niestety, pobocza dróg, które tak bardzo przydają się kierowcom w ich manewrach dojazdowych, stały się ulubionym miejscem handlarzy runa leśnego. Są okolice, gdzie drogi zamieniają się w kilometrowe bazarowe warzywniaki. Handluje się tam wszystkim - od cebuli i pomidorów po czereśnie i wędzone pstrągi. Trudna sytuacja ekonomiczna sprawia, że wielu ludzi zajmuje się tym samym, czym politycy PiS, czyli zbieractwem. Nic tylko zbierają się i zbierają. Okupacja poboczy przez sprzedawców jagód powoduje, że pobocza - podobnie jak cały kraj oraz kobiety z migreną - robią się latem nieprzejezdne.
Dodatkowy chaos na poboczach wprowadzają szatynki z Rumunii i tlenione blondyny z Rosji, zwykle odziane w krótkie kiecki zwane tirówkami, gdyż niczym opona tira są głęboko bieżnikowane. O ile handlarze runem leśnym wpychają się jak najdalej na drogę ze swymi jagódkami, o tyle tirówki zaciągają kierowców w głąb lasu, chcąc im dopiero tam pokazać swoje jagody. Uzupełnieniem tłoku na poboczach dróg są bezmyślni kierowcy, którzy z pobocza robią sobie parkingi. Nie mam pojęcia, skąd biorą się tacy kretyni, ale w sezonie wakacyjnym jest ich coraz więcej. Nic to, że kilometr dalej jest ładny parking w lesie z ławeczkami. Nic to, że co kilka kilometrów mamy teraz knajpy i stacje benzynowe z zapleczem gastronomicznym, gdzie można wypocząć i umyć ręce.
Baran poboczny zatrzymuje swego wartburga na poboczu i robi sobie postój. Rodzinka wychodzi na trawkę, dzieci na jezdnię, panowie leją do rowu, panie sikają po krzakach. To zwyczaje
z czasów PRL, gdy jeździło o wiele mniej samochodów, a o ładnych parkingach można było pomarzyć, jak o szynce czy dolarach z Ameryki. Nie trzeba być geniuszem, aby przewidzieć, że każdy postój na poboczu drogi to wzrost zagrożenia. Awaria wozu uzasadnia tego rodzaju zatrzymanie, ale przerwa na papierosa czy szybkie siusiu już nie.
Tymczasem moda na postojowe pikniki na poboczach rozprzestrzenia się szybciej niż kleszcze po Bieszczadach. Ostatnio trafiają się nawet tacy, co potrafią zaparkować na łuku drogi. Całe to zamieszanie przez piekielnie słoneczne lato. Ładna pogoda wygoniła z domów nawet najbardziej nieruchawych osobników. Każdy patałach, który ma cztery kółka, jedzie teraz w Polskę. Być może warto tym wszystkim sezonowym kierowcom przypomnieć rzecz podstawową - pobocza dróg nie są parkingami! Jeśli nie chcesz, żeby ci ktoś wjechał w dupę, szukaj leśnych parkingów na odpoczynek lub zatrzymuj się przy stacjach benzynowych. Oto hasła na dziś: Precz z poboczną okupacją! Czekając na autostrady, czas uwolnić pobocza dróg! Wolne pobocze to szybka jazda! Niech w europejskim kraju, jakim jesteśmy, zapchane będą tylko pobocza polityki i sztuki! Kogo ściska mocno w kroczu, niech nie sika na poboczu!
Dawniej ustawić kogoś na poboczu oznaczało wysłać go na ambasadora do Libanu lub Gwatemali. Dziś odstawić kogoś na boczny tor znaczy zrobić z niego kandydata na prezydenta Warszawy. Osoba zesłana na pobocze zwykle się trochę boczy na rzeczywistość. Często przestaje się uśmiechać lub robi kwaśną minę. Nie dotyczy to Kazimierza Marcinkiewicza, który - czy to będąc w czołówce, czy na poboczu - uśmiecha się tak samo krzywo i szczerze.
Pobocza polityczne pełne są starych, poobijanych politycznych grzybów zwanych boczniakami. Jednym z nich jest były premier Józef Oleksy, który brak udziału w aktualnym życiu politycznym rekompensuje sobie udziałem w bankietach przygotowywanych przez ambasady. Oleksy chwali sobie jedzenie w ambasadach, bo - będąc na kompletnym aucie - może pogadać tylko o sorbetach i kuropatwach w majonezie.
O ile pobocza polityczne są u nas szerokie, o tyle pobocza dróg już nie za bardzo. Każda droga pozbawiona pobocza to koszmar nie tylko dla kierowców i nie tylko w czasie wakacji. Najmniejsza droga, jeśli ma choćby małe pobocze, już jest uznawana w Polsce za lepszy trakt, którym warto jeździć. Dobre pobocze drogowe to raj dla kierowców, którzy lubią wyprzedzać. Szerokie nowe pobocza (a takie są teraz w modzie) zastępują u nas dodatkowe pasy ruchu. Dzięki nim podróżujący po Polsce turyści mogą poruszać się w miarę sprawnie i bezkonfliktowo. Wystarczy mrygnąć marudzie drogowemu długim światłem po lusterku wstecznym i już kulturalnie zjeżdża na pobocze, nie chcąc mieć nerwowego kierowcy na karku. Droga robi się wolna i spieszący na urlop turysta śmiało może wyprzedzać, o ile nie ma w pobliżu fotoradaru lub patrolu drogówki z suszarką.
W kraju bez autostrad wartość dobrego pobocza rośnie szybciej niż ostatnie notowania Giertycha w Izraelu. Niestety, pobocza dróg, które tak bardzo przydają się kierowcom w ich manewrach dojazdowych, stały się ulubionym miejscem handlarzy runa leśnego. Są okolice, gdzie drogi zamieniają się w kilometrowe bazarowe warzywniaki. Handluje się tam wszystkim - od cebuli i pomidorów po czereśnie i wędzone pstrągi. Trudna sytuacja ekonomiczna sprawia, że wielu ludzi zajmuje się tym samym, czym politycy PiS, czyli zbieractwem. Nic tylko zbierają się i zbierają. Okupacja poboczy przez sprzedawców jagód powoduje, że pobocza - podobnie jak cały kraj oraz kobiety z migreną - robią się latem nieprzejezdne.
Dodatkowy chaos na poboczach wprowadzają szatynki z Rumunii i tlenione blondyny z Rosji, zwykle odziane w krótkie kiecki zwane tirówkami, gdyż niczym opona tira są głęboko bieżnikowane. O ile handlarze runem leśnym wpychają się jak najdalej na drogę ze swymi jagódkami, o tyle tirówki zaciągają kierowców w głąb lasu, chcąc im dopiero tam pokazać swoje jagody. Uzupełnieniem tłoku na poboczach dróg są bezmyślni kierowcy, którzy z pobocza robią sobie parkingi. Nie mam pojęcia, skąd biorą się tacy kretyni, ale w sezonie wakacyjnym jest ich coraz więcej. Nic to, że kilometr dalej jest ładny parking w lesie z ławeczkami. Nic to, że co kilka kilometrów mamy teraz knajpy i stacje benzynowe z zapleczem gastronomicznym, gdzie można wypocząć i umyć ręce.
Baran poboczny zatrzymuje swego wartburga na poboczu i robi sobie postój. Rodzinka wychodzi na trawkę, dzieci na jezdnię, panowie leją do rowu, panie sikają po krzakach. To zwyczaje
z czasów PRL, gdy jeździło o wiele mniej samochodów, a o ładnych parkingach można było pomarzyć, jak o szynce czy dolarach z Ameryki. Nie trzeba być geniuszem, aby przewidzieć, że każdy postój na poboczu drogi to wzrost zagrożenia. Awaria wozu uzasadnia tego rodzaju zatrzymanie, ale przerwa na papierosa czy szybkie siusiu już nie.
Tymczasem moda na postojowe pikniki na poboczach rozprzestrzenia się szybciej niż kleszcze po Bieszczadach. Ostatnio trafiają się nawet tacy, co potrafią zaparkować na łuku drogi. Całe to zamieszanie przez piekielnie słoneczne lato. Ładna pogoda wygoniła z domów nawet najbardziej nieruchawych osobników. Każdy patałach, który ma cztery kółka, jedzie teraz w Polskę. Być może warto tym wszystkim sezonowym kierowcom przypomnieć rzecz podstawową - pobocza dróg nie są parkingami! Jeśli nie chcesz, żeby ci ktoś wjechał w dupę, szukaj leśnych parkingów na odpoczynek lub zatrzymuj się przy stacjach benzynowych. Oto hasła na dziś: Precz z poboczną okupacją! Czekając na autostrady, czas uwolnić pobocza dróg! Wolne pobocze to szybka jazda! Niech w europejskim kraju, jakim jesteśmy, zapchane będą tylko pobocza polityki i sztuki! Kogo ściska mocno w kroczu, niech nie sika na poboczu!
Więcej możesz przeczytać w 29/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.