Pamiętając, że kampania wyborcza rządzi się nieco innymi prawami niż prezydentura, wiele wypowiedzi Trumpa i pani Clinton możemy z miejsca zlekceważyć. Nie przywiązujmy się do słów, ale ton głównych kandydatów, ich stosunek do kwestii międzynarodowych pozostaną. Włącznie z protekcjonalnym stylem, którego próbkę mogliśmy zakosztować, kiedy podczas wiecu wyborczego w New Jersey były prezydent
Bill i mąż Hillary Clinton agresywnie skrytykował Polskę i Węgry za rzekome odrzucenie demokracji i wybranie przywództwa w stylu putinowskim. Jeśli prezydentem USA zostanie Hillary Clinton, to znając jej styl i pogardliwy stosunek do wszystkich, którzy są słabsi, możemy założyć, że do nacisków i unijnych interwencji dojdą nam amerykańskie. Polacy mają zresztą więcej powodów, by nie ufać Clinton. Kiedy po raz pierwszy ubiegała się w 2008 r. o nominację demokratów, obiecywała, że jeśli zostanie prezydentem, zniesie wizy dla Polaków.
Okazało się, że to była jedynie kiełbasa wyborcza dla Polonii. W 2012 r. jako szefowa dyplomacji stwierdziła, że wizy nie zostaną zniesione, i próbowała przekonywać swojego ówczesnego polskiego odpowiednika Radosława Sikorskiego, że są korzyści płynące z konieczności zdobycia wizy przed wizytą w USA. Ostatnimi czasy rzadziej słyszymy o korupcyjnych oskarżeniach i matactwach Hillary Clinton, w Europie najczęściej straszeni jesteśmy Donaldem Trumpem. Znany amerykański historyk Timothy Snyder mówił niedawno „Gazecie Wyborczej”, że republikańska prezydentura będzie dla Polski katastrofą. Tak naprawdę jednak problem leży poza sferą doraźnych emocji i sprowadza się do tego, że z punktu widzenia interesów Polski różnice pomiędzy kandydatami są niewielkie. Żaden z nich nie traktuje Polaków jako ważnych partnerów.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.