Jak się zostaje reżyserem kina grozy?
Horror jest gatunkiem, którym można się zająć bez ogromnego budżetu czy gwiazdorskiej obsady. Zresztą fani filmów grozy sami szukają ciekawych propozycji, można bez stawania na głowie zdobyć ich zainteresowanie. Dlatego nie jest złym pomysłem rozpocząć przygodę z reżyserią od horroru. Sam jestem fanem gatunku, od dziecka czytam Stephena Kinga, i to wpłynęło na mój wybór.
A to, że urodziłeś się w salem, gdzie palono czarownice?
Dorastając, czytałem o procesach czarownic, potem studiując historię Salem, doszedłem do wniosku, że to idealny przykład tego, ile zła siedzi w człowieku.
„Zanim się obudzę” nazwałeś swoim najbardziej osobistym filmem. Czerpałeś z tych doświadczeń?
W pewnym stopniu. Przeważnie, kiedy piszesz film, musisz zwracać uwagę, czy się sprzeda, czy się spodoba producentowi, ale w tym wypadku tak nie było. Dla mnie zawsze była to historia o byciu rodzicem, o relacji z dzieckiem. U podstawy tej historii leżało pytanie, jak powiedzieć dziecku, że kiedyś zabraknie przy nim ukochanych osób.
To także opowieść o oswajaniu strachu.
Rzeczy, których się boimy, tracą swoją siłę, kiedy zaczynamy je rozumieć. Szczególnie że w „Zanim się obudzę” nie ma tak naprawdę żadnej złej mocy nękającej bohaterów, jest tylko niezrozumienie. Film zaczyna się jak historia o rodzicach usiłujących się pogodzić ze śmiercią dziecka, ale z czasem okazuje się, że dotyka także kwestii akceptacji odejścia rodzica przez dziecko. Inspirowało mnie „Solaris” Lema. Lubię obie adaptacje – i Tarkowskiego, i Soderbergha. Dla tej historii, tak jak dla mojego filmu, charakterystyczne jest, że element nadprzyrodzony rodzi się w psychice bohaterów.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.