Ta sytuacja idealnie pasuje do zaangażowania Komisji Europejskiej w rozwiązanie polskiego sporu o Trybunał Konstytucyjny. KE pragnie udowodnić, że ma siłę i przykładnie ukarać kraj, którego obywatele są najbardziej przyjaźnie nastawieni wobec Brukseli spośród wszystkich nacji w całej Europie. Kwestionowanie decyzji podejmowanych przez różne unijne gremia stało się ostatnio jednym z głównych sportów europejskich polityków. Premier Słowacji – jednego z najmniejszych państw UE – powiedział, że ma w nosie nakaz relokacji uchodźców i ich nie przyjmie. Wie doskonale, że nikt nie wyśle na Bratysławę czołgów, by zmusić tamtejsze władze do przyjmowania imigrantów przebywających w obozach.
Premier Węgier nie zważał na oburzenie Brukseli i zbudował na swojej granicy zasieki uniemożliwiające przemarsz przez jego kraj tysięcy przybyszów z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Chociaż nazywano go faszystą, okazało się, że to on miał rację, i teraz wszystkie państwa narażone na napływ imigrantów starają się budować mury. Murowane, druciane, dyplomatyczne, wojskowe, polityczne. Wszystko po to, by zapobiec dewastacji własnych państw. Żaden z unijnych polityków nie próbuje jednak wystawić rachunku Niemcom, którzy kryzys wywołali. Mimo oczywistej porażki ich polityki i wywołania ogólnoeuropejskiego kryzysu, w wyniku którego do władzy w wielu krajach dochodzą nacjonaliści, w Brukseli nadal oficjalnie obowiązuje polityka otwartości na przybyszów z południa. Wszyscy doskonale wiedzą, że w sporze z Berlinem Bruksela byłaby skazana na porażkę. Podobnie było z kryzysem w Grecji.
Oczywiście mieszkańcy tego pięknego kraju przez lata żyli ponad stan. Ale wszyscy w Unii o tym doskonale wiedzieli. Również o tym, że wpuszczenie Grecji do strefy euro musiało spowodować katastrofę. Mimo to Niemcy, Holandia i Francja chętnie inwestowały oszczędności swoich emerytów w greckie obligacje, czyli mówiąc inaczej, pomagali się Grekom zadłużać na potęgę. Gdy bańka pękła, gromy posypały się na Ateny. Najostrzej atakowali ci, którzy najbardziej na tym wielkim oszustwie zyskiwali. Na pomoc upadającemu państwu musieli się zrzucić jednak także ci, którzy nie mieli z tym kryzysem nic wspólnego. W rzeczywistości jednak nie składali się na lepszy los Greków, ale ratowali oszczędności niemieckich, holenderskich i francuskich emerytów. W Brukseli nikt tego jednak nie śmie powiedzieć, bo Berlin, Haga czy Paryż mogłyby to uznać za nietakt i wtrącanie się w ich wewnętrzne sprawy.
Gdy Komisja Europejska nie jest w stanie zaradzić żadnemu poważnemu kryzysowi w Unii, musi znaleźć powód swojego istnienia. Polski spór konstytucyjny spadł jej z nieba. Może obciążyć nim konserwatywny rząd, który nie ma w UE zbyt wielu sojuszników. Dodatkowo sytuacja jest na tyle zagmatwana, że dziennikarze z Niemiec, Francji czy Holandii nie będą starali się dochodzić prawdy. Powtarzają jedynie przekazy dnia opozycji i jej przyjaciół z Unii. Stawiając Polsce ultimatum w sprawie trybunału, Komisja stara się udowodnić, że mimo wszystko posiada jakąś władzę. Choć w tej sytuacji przypomina się inna bajka – o Kubusiu Puchatku, który im głębiej zaglądał do garnka, tym bardziej był on pusty.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.