Od piątku widzimy, że naszym światem rządzi chaos targany nieprzeniknionymi siłami, które w noc obróciły system walutowy w trzęsącą się galaretę, zachwiały naszym poczuciem bezpieczeństwa, a komisarzy unijnych przeistoczyły w bezradnych zombi kursujących od jednego jałowego spotkania na drugie (piszemy o tym na str. 26).
Dla wielu eurokratów to musiało być przykre zaskoczenie, kiedy zrozumieli, że Unia Europejska nie jest cudownie odnalezionym wiecznym rajem ani tym bardziej ostatnim etapem poszukiwań szczęśliwości. To ważny, historyczny pakt, ale tylko pakt i kruchy jak wiele innych związków czy unii w historii. Jego istotą jest kompromis między suwerennością niezależnych państw a ich dobrobytem. Ile każdy z nas może poświęcić swojej wolności na rzecz wspólnego bogactwa i bezpieczeństwa? Geniusz i sukces projektu polegał na pielęgnowaniu równowagi między jednym i drugim. Jednak pycha eurokratów i naiwność milionów spowodowały, że uwierzyliśmy w cud. Nadludzki twór – państwo wiecznej szczęśliwości, wolne od wojen, kryzysów i nacjonalizmów. Wielka polityczna fantazja, do której pół miliarda ludzi mówiących różnymi językami, z różną historią i tradycją, miało się dopasować. Wciśnięci w sztywny gorset szczegółowych praw regulacji i politycznie poprawnej obyczajowości mieli tak trwać wiecznie. I przez kilkadziesiąt lat tak to działało, przez ostatnie dziesięć kulało od kryzysu do kryzysu. W miarę jednak jak proces decyzyjny koncentrował się w coraz węższym gronie polityków, coraz mniej zrozumiałe stawały się priorytety Brukseli.
Decyzje podejmowane były ponad głowami lokalnych rządów, ale jednocześnie z wielkim opóźnieniem i często tak, żeby nikomu się nie narazić. Kryzys imigracyjny, a przed nim kryzys grecki i trwającą od ośmiu lat stagnację gospodarczą zawdzięczamy przede wszystkim niefrasobliwości unijnych polityków. Kiedy system zawodzi, kiedy nie jest w stanie zagwarantować życia na dotychczasowym poziomie czy chronić miasta przed potopem imigrantów, te same miliony, które uwierzyły kiedyś w obietnice wiecznej szczęśliwości, teraz masowo buntują się przeciwko jej twórcom. A co najgorsze, przeciwko idei wspólnej Europy. Wielka Brytania jest jedynym krajem, który zdecydował się na referendum, ale żądania pojawiają się już w wielu państwach – w Austrii, Holandii, Danii, we Francji oraz Włoszech, nie licząc Szkocji czy Irlandii Północnej. To tylko kwestia czasu. Ludzie chcą wybierać polityków, którzy ustalają ich prawa czy podatki, i chcą mieć możliwość odsunięcia ich od władzy, kiedy nie dotrzymali obietnic. Tego ruchu nic nie jest już w stanie zatrzymać, a tym bardziej nie da się przewidzieć, do czego mogą doprowadzić napięcia przy okazji wybuchających zawirowań finansowych, roszczeń międzynarodowych, ruchów secesyjnych czy rosnących w siłę skrajnie narodowych organizacji. Jedynym wyjściem z sytuacji jest natychmiastowe poddanie się do dymisji Komisji Europejskiej i rozpisanie nowych wyborów do Parlamentu Europejskiego (piszemy o tym na str. 32). Raz, że obecny parlament nie oddaje już stanu świadomości większości Europejczyków, ale przede wszystkim z uwagi na niedemokratyczny sposób powoływania Komisji Europejskiej. Sztuczne elitarne ciało, które pochłonięte jest własnymi obsesjami naprawy świata, a nie rozwiązywaniem jego codziennych problemów. Żeby uratować Unię Europejską, trzeba ją wymyślić od nowa.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.