Winnym Brexitu jest David Cameron. Rozpisywanie referendum w czasie, gdy Unia ma tyle problemów wewnętrznych i jest pod tak wielką presją zewnętrzną, było bardzo lekkomyślne. W obecnej sytuacji w żadnym kraju członkowskim UE nie dałoby się wygrać takiego referendum. Zresztą grunt pod taką decyzję był przygotowywany już od dawna. Dawno nie mieliśmy liderów, którzy uczciwie mówiliby o pożytkach płynących z członkostwa w UE, za to prasa od dziesięcioleci tworzyła wokół Unii toksyczny klimat. Na to nałożyła się jeszcze wojna domowa w rządzącej Partii Konserwatywnej, podzielonej na frakcje związane z wielkim biznesem, światem finansów i kręgami sprzyjającymi nacjonalistom. Z drugiej strony, na poziomie UE mamy technokratyczny projekt europejski, który dla wielu ludzi jest po prostu niezrozumiały, a który ma tendencję do stawiania instytucji ponad realnymi problemami. Te strukturalne problemy ciągną się od wielu lat, a ostatnio nałożyły się na skutki poszerzenia Unii, gdy otwarto granice, nie wprowadzając jednocześnie ograniczeń, które pozwoliłyby się zmierzyć z napływem imigrantów z Unii i ich wpływem na dostęp do świadczeń socjalnych i medycznych. Obwinianie ich za spadek poziomu życia stało się tym łatwiejsze, że mieliśmy kryzys i następujący po nim okres oszczędności, który był bardzo odczuwalny dla wielu obywateli.
Teraz główny winowajca Brexitu odchodzi, a Wielką Brytanię czekają wybory szefa rządzącej Partii Konserwatywnej. To nie będzie szybki proces. Największe szanse na zastąpienie Camerona ma Boris Johnson, który przewodził brexiterom. On jest popularny wśród szeregowych członków, ale równie dobrze może zostać zablokowany przez posłów, tak jak to się już zdarzało w przeszłości, gdy faworyci nie trafiali na listy wyborcze. Gdy Wielka Brytania będzie zajęta sobą w Unii, mogą się zacząć podziały na tych, którzy będą parli do większej integracji, i tych, którzy są bardziej eurosceptyczni. To będzie nowa linia podziału między krajami, które chcą dać Wielkiej Brytanii nauczkę, i tymi, które bardziej sympatyzują z polityką brytyjską. Może też dojść do przetasowań w Komisji Europejskiej. Na całym tym chaosie skorzysta Boris Johnson, Marine Le Pen i wszyscy populiści w Europie. Przegranymi będą Brytyjczycy i wszyscy ci, którzy liczyli na to, że Europa może odgrywać większą rolę na arenie międzynarodowej.
Mark Leonard, współzałożyciel Europan Council on Foreign Relations.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.