David Cameron wyglądał na zdruzgotanego, gdy w piątkowy poranek zapowiadał rezygnację ze stanowiska premiera rządu Jej Królewskiej Mości. Media brytyjskie odnotowały, że był blady, a głos mu drżał. Przed drzwiami do siedziby szefa rządu przy Downing Street 10 pokonanemu przez Brexit Cameronowi towarzyszyła tylko żona Samantha, która popłakała się, gdy jej mąż ogłaszał rezygnację.
Londyński ból głowy
Podczas gdy Brytyjczycy ciągle nie mogą wyjść z szoku, jakim jest wynik referendum, elity polityczne mają zupełnie inny problem na głowie. Chodzi o to, kto zajmie się teraz wyprowadzaniem Wielkiej Brytanii z UE. Cameron ustąpi w październiku, co oznacza, że lato na Wyspach upłynie na ostrej walce o władzę. Bukmacherzy, których opinie na temat polityki są w Wielkiej Brytanii traktowane bardzo poważnie, obstawiają, że nowym lokatorem na Downing Street 10 będzie Boris Johnson. Znany z barwnego języka były burmistrz Londynu ogłosił się liderem zwolenników Brexitu. Byłby więc naturalnym następcą Camerona. Zwłaszcza że wedle sondaży cieszy się on największym poparciem członków Partii Konserwatywnej. Po piętach depcze mu inny lider brexiterów, Michael Gove, minister sprawiedliwości w rządzie Davida Camerona. Brakuje mu co prawda charyzmy Johnsona, ale jednocześnie – będąc najbardziej aktywnym zwolennikiem Brexitu wśród konserwatywnych ministrów – unikał w kampanii wdawania się w personalne spory z bardziej proeuropejskimi kolegami. Poza tymi dwoma kandydatami nie da się także wykluczyć, że torysi wybiorą przejściowego kandydata. Mógłby nim być George Osborne, dotychczasowy minister finansów w rządzie Camerona. Kiedyś był on typowany na naturalnego następcę premiera. Ostatnio jego popularność wśród szeregowych członków partii znacznie spadła, ale do wykonania brudnej roboty i wyprowadzenia Zjednoczonego Królestwa z Unii może być w sam raz. Pytanie oczywiście, czy królestwo pozostanie zjednoczone. Rzut oka na mapę preferencji wyborców w czasie referendum pokazuje, że Irlandia Północna i Szkocja, a także etniczna Walia w przeciwieństwie do Anglii opowiedziały się za pozostaniem w UE. Nie brak więc głosów, że Irlandia Północna, a szczególnie Szkocja, która w 2014 r. przeprowadziła już referendum w sprawie ogłoszenia niepodległości, mogą mieć apetyty na wyjście ze Zjednoczonego Królestwa. To jednak może być pieśń przyszłości. Zwłaszcza że w obecnej sytuacji otwieranie negocjacji akcesyjnych z nowymi państwami, które mogą się pojawić w Europie, może zaktywizować separatystyczne ruchy w innych częściach Europy – z Katalończykami na czele. Unia ma na głowie znacznie poważniejsze problemy. Podstawowy problem polega na przeprowadzeniu Brexitu. Traktaty europejskie dopuszczają co prawda taką ewentualność, ale nie precyzują, jak ma to zostać przeprowadzone. Bruksela najwyraźniej nigdy nie brała poważnie takiej ewentualności. Sam wynik referendum nie jest jeszcze jednoznaczny z wyjściem Wielkiej Brytanii z UE. Nie wiadomo nawet, w jaki sposób rząd Jej Królewskiej Mości ma decyzję o secesji ogłosić: czy stanie się to na najbliższym szczycie w lipcu, czy odchodzący premier przekaże tę decyzję Komisji Europejskiej czy szefom rządów poszczególnych państw członkowskich.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.