Zdobyć popularność to tak, jak wygrać w totolotka. Dlaczego 90 proc. osób traci jednak te pieniądze? Bo myślą, że one nigdy się nie skończą – mówi „Wprost” Michał Wiśniewski, lider zespołu Ich Troje, obchodzącego właśnie swoje 20-lecie.
Ich Troje to chyba jedyny popularny zespół, który zaczynał od karaoke. jak to się stało?
W 1991 r. pojechałem na urlop do Singapuru. Gdy wieczorami chodziłem po barach, to ze zdumieniem obserwowałem, że ludzie spotykają się w knajpie, że by razem pośpiewać. Po powrocie do Polski postanowiłem, że na swoje 22. urodziny wystąpię w musicalowej wiązance w Teatrze Muzycznym w Łodzi. Byłem wtedy początkującym biznesmenem i wydawało mi się, że mogę sobie na małą ekstrawagancję pozwolić. Szukałem kogoś, kto mi zrobi aranżacje, i tak trafiłem na Jacka Łągwę. On pisał wtedy musical według „Wielkiego testamentu” Villona, a ponieważ się zaprzyjaźniliśmy, namówił mnie, żebym sfinansował nagranie piosenek. Zgodziłem się, ale chciałem, żeby poprowadził ze mną klub karaoke. Miałem zachodnie podkłady, lecz brakowało mi polskich – chciałem, żeby je zrobił. Z urodzin nic nie wyszło, ale otworzyliśmy klub. Przychodziło mnóstwo fajnych ludzi, a my rozkręcaliśmy zabawę.
Wcześniej mieszkałeś w Niemczech. Jak tam trafiłeś?
Adoptowała mnie ciotka. Stało się to rok po samobójstwie ojca. Wcześniej wychowywała mnie rodzina zastępcza w Polsce, a jeszcze wcześniej był dom dziecka. Tato większość życia spędził w więzieniu, wychodził na kilka miesięcy i zaraz wracał za kraty. Ciotka przyjechała na jego pogrzeb i rozpoczęliśmy procedurę adopcyjną. Ale czekało mnie rozczarowanie. Nie potrafiłem się z ciotką dogadać i zostałem przez nią odesłany do Polski. Kolejny raz przygarnęła mnie wtedy ciocia Marysia. Dziś ma 93 lata, ale już wtedy była na emeryturze i nie bardzo było ją stać na utrzymanie nastolatka. Po półrocznym pobycie w Łodzi byłem tak zdesperowany, że zrobiłbym wszystko by wrócić do Niemiec. A ponieważ były to czasy, gdy paszport po powrocie od Polski się oddawało, kupiłem w biurze podróży najtańszą wycieczkę na biwak do Włoch. Dzięki temu pojechałem do Bonn. Sam dziś nie rozumiem, skąd u 14-latka taka odwaga i determinacja. Ciotka nie chciała mnie przyjąć, trafiłem do izby dziecka, ale ze względu na ten wcześniejszy pobyt dostałem obywatelstwo i utrzymywało mnie państwo niemieckie. Zamieszkałem w internacie, miałem więc trochę szczęścia w nieszczęściu. Ale gdy skończyłem szkołę i stałem się pełnoletni, musiałem sobie radzić sam. Wróciłem do Polski i próbowałem różnych zajęć.
Wpadliście na pomysł, żeby pisać swoje piosenki.
Okazało się, że Jacek miał w szufladzie parę kompozycji. Trzy z nich nagraliśmy. Śpiewałem ja i Magda Femme. Doszliśmy wspólnie do wniosku, że chcemy robić fabularyzowany pop, coś bliskiego musicalowi, gdzie każda piosenka jest opowieścią. W sumie to był też trochę wybór podyktowany koniecznością, bo ja przecież nie jestem zawodowym wokalistą.
Nie obraź się, ale twój głos jest bardzo przeciętny, nie miałeś związanych z tym kompleksów?
A dlaczego miałbym mieć? W konkursie wokalnym oczywiście bym przepadł, ale Leonard Cohen też by nie wygrał. Uważam, że w muzyce najważniejszy jest klimat. Byłem naturszczykiem i jestem nim do dzisiaj. Zresztą myślę, że moja siła bierze się właśnie z naturalności.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.