W ciągu dekady dobra luksusowe zdrożały nawet o 60 proc., jak wyliczyło amerykańskie Bureau of Labor Statistics, częściowy odpowiednik naszego GUS. Nic też nie zapowiada, żeby ta tendencja miała się zatrzymać. Na wartym ćwierć biliona euro rynku osobistych dóbr luksusowych, takich jak ubrania, kosmetyki czy dodatki, najbardziej dochodowe są akcesoria. Torebki czy buty odpowiadają za blisko jedną trzecią obrotów branży, i to one drożeją najbardziej. Według wyliczeń finansistów z Boston Consulting Group – nawet o jedną siódmą rocznie. Torebka Hermèsa model Kelly w swojej podstawowej wersji kosztowała znacznie poniżej 5 tys. dolarów; dziś – ponad 8 tys. Cena charakterystycznych modeli szpilek Manolo Blahnika, tak dobrze znanych miłośniczkom serialu „Seks w wielkim mieście”, poszybowała z 485 do blisko 800 dolarów. Z kolei według wyliczeń „Wall Street Journal” Chanel 2.55, legendarna torebka na łańcuszku z pikowanej skóry, zaprojektowana – zgodnie z nazwą – w lutym 1955 r. przez samą Coco, w swojej najbardziej klasycznej odsłonie kosztuje 5 tys. dolarów, a więc niemal trzy czwarte drożej niż siedem lat temu. Coraz więcej trzeba też zapłacić za zegarki, drobne dodatki i same ubrania.
Skąd ta drożyzna?
Firmy z reguły tłumaczą się wzrostem cen surowców. Zasoby tych naturalnych, zwłaszcza egzotycznych, kurczą się na tyle szybko, że luksusowe marki pokroju Louisa Vuittona zabezpieczają sobie dostawy poprzez, na przykład, wykup całych australijskich ferm krokodyli, których skóra jest jednym z najbardziej pożądanych i przynoszących największe zyski materiałów w produkcji galanterii. Są jednak marki, takie jak brytyjski Burberry, przyznające wprost: podnieśliśmy ceny tylko po to, żeby się wyżej pozycjonować. O ile wyżej? Nylonowy męski plecak ze skórzanymi szelkami to już wydatek rzędu 4,3 tys. zł, klasyczny trencz – znak firmowy marki – osiąga cenę 8 tys., szalik w burberry’owską kratkę zaś kosztuje najmarniej 1,6 tys. zł. W owym pozycjonowaniu się tkwi klucz do zrozumienia nie tylko podwyżek znacznie przekraczających inflację czy wzrost kosztów produkcji, ale i całej obecnej sytuacji na rynku luksusu. A ta jest taka sobie. Branża odbiła się, co prawda, od dna z kryzysowego 2009 r., kiedy to jej przychody spadły o blisko jedną dziesiątą, wzrost jednak jest dość mizerny – 2 do 3 proc. rocznie. I według Euromonitora w najbliższym czasie nie ma co liczyć na więcej. Winna temu jest m.in. recesja w Rosji, drogi dolar i przegrzana koniunktura w Chinach. A to właśnie Chińczycy stanowią dziś główną grupę nabywców drogich ubrań i dodatków – nie tylko w swojej ojczyźnie, lecz na całym świecie. W ubiegłym roku to oni zostawili w luksusowych salonach co trzeciego dolara czy euro. Błyskawicznie rozrastająca się i bogacąca klasa średnia w Chinach i jej niepohamowany apetyt na europejski oraz amerykański luksus sprawiły, że domy mody otworzyły swoje salony nawet w trzeciorzędnych chińskich miastach. Teraz jednak zmuszone są je zamykać. Producenci luksusowych towarów wzrostem cen próbują sobie zatem powetować straty. A to, co nie sprzeda się w pierwszej cenie, sprzeda się na wyprzedażach. Niektórzy analitycy uważają nawet, że ceny specjalnie ustalane są od razu z myślą o sale’ach. I o outletach. Ich popularność to kolejny powód wzrostu cen najbardziej prestiżowych marek. Niegdyś znane tylko wtajemniczonym i ograniczone liczbowo, dziś outlety stają się pełnoprawnym, a czasem i najważniejszym kanałem dystrybucji drogich marek. Dość wspomnieć, że amerykańskiemu Coachowi, jedenastej co do wielkości obrotów marce luksusowej świata, przynoszą dziś aż 70 proc. przychodów. Outlety, coraz częściej minimiasteczka z salonami setek firm wyprzedających w nich zazwyczaj końcówki serii i modele z poprzednich sezonów, okazały się żyłą złota na tyle nośną, że marki pokroju Prady i Michaela Korsa zaczęły projektować część kolekcji specjalnie dla nich. I to one właśnie, w atrakcyjnych cenach, stały się samym w sobie celem wizyty w outletach, m.in. w położonym nieopodal Nowego Jorku Woodbury Common, będącym dziesiątą największą atrakcją turystyczną Ameryki, odwiedzaną rocznie przez ponad 13 mln osób, czy w podlondyńskiej Bicester Village, drugim – po pałacu Buckingham – najczęściej odwiedzanym przez Chińczyków miejscu w Wielkiej Brytanii.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.