Pan od prawie 30 lat zajmuje się budowaniem społeczeństwa obywatelskiego.
No, wstyd powiedzieć. Byłem chyba najmłodszym uczestnikiem obrad Okrągłego Stołu. Tam w ogóle nie używaliśmy słowa społeczeństwo. Mówiliśmy: strona rządowa i strona społeczna. Wtedy żyliśmy nie bez powodu w przekonaniu, że te strony walczą o to samo terytorium i ciągle muszą się przepychać. Zdarza się tak, że państwo się rozpycha, może ubezwłasnowolniać obywateli przez nadmiar opieki, przekupywanie, może też ich politycznie represjonować. Ale są też takie momenty w historii wielu narodów, że ufamy sobie, państwu, jego instytucjom. I mam wrażenie, że my byliśmy już na tym etapie.
Kiedy?
Jeszcze przed ostatnimi wyborami.
I co się stało?
Jeśli ktoś przekracza granicę, to trudno z nim negocjować. Ja byłem kimś w rodzaju nieformalnego łącznika pomiędzy trzecim sektorem a strukturami rządu. Pracowałem właściwie ze wszystkimi rządami. Nie zawsze z entuzjazmem, jednak każdy z tych rządów – które były raz bardziej na prawo, raz bardziej na lewo – działał w oparciu o jakieś elementarne reguły. Spór, który dzisiaj mamy, nie jest o prawicy i lewicy. Jest o prawości i nieprawości.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.