Bartosz Czartoryski
W latach 80., jeszcze przed transformacją ustrojową – kiedy coraz śmielej pojawiały się magnetowidy, do których chętnie wkładano amerykańskie nowości – czymś typowym była sąsiedzka wymiana kaset z naklejką „Horror Stephena Kinga”. Ten skrót myślowy był symptomatyczny, obrazował bowiem cokolwiek niecodzienną sytuację: mogliśmy poznać światowej sławy pisarza sprzedającego miliony książek jedynie przez pryzmat ich filmowych adaptacji. Owszem, obok szeregowych pozycji realizowanych tanio i na szybko, znalazły się dzieła niepośledniej jakości (żeby napomknąć jedynie o „Carrie” Briana De Palmy, potem pojawiły się: „Misery” Roba Reinera, „Skazani na Shawshank” z Timem Robbinsem czy „Zielona mila” z Tomem Hanksem), lecz mało kto miał pojęcie, co w zasadzie o Stephenie Kingu myśleć. Wytrwali badacze kultury popularnej i literatury grozy docierali co prawda do jego twórczości jeszcze pod koniec lat 80., ale były to próby nieśmiałe, bo w polskich przekładach amerykański prozaik wyzierał jedynie z paru stron publikacji poświęconych fantastyce. Można nadmienić, że swoistym zwieńczeniem starań naszych popularyzatorów prozy Kinga było poświęcone mu seminarium filmowo-literackie, które odbyło się w Szczecinie w 1988 r., czyli trzy lata przed wydaniem nad Wisłą jego pierwszej powieści!
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.