Rozmawiał Bartosz Czartoryski
Twoja książka wyróżnia się spośród innych historii apokaliptycznych już na fundamencie fabularnym, bo zamiast wykorzystać istniejące zabiegi, zdecydowałeś się na stworzenie choroby wywołującej u ludzi samozapłon. Skąd ten cokolwiek ekstrawagancki pomysł?
Ma on już parę ładnych lat, bo narodził się podczas kampanii prezydenckiej. Barack Obama powiedział, że Rick Perry, kandydat republikański, nie wierzy w globalne ocieplenie, a jego stan płonie. I mówił prawdę. Perry był wówczas gubernatorem Teksasu i borykał się z pożarem konsumującym kolejne połacie stanu. Zacząłem się wtedy zastanawiać, co by się stało z naszym krajem, gdyby ogień rozprzestrzenił się od wybrzeża do wybrzeża. Jakby zapłonął nie tylko Teksas, ale i Idaho, i New Hampshire? A kiedy udałoby się ugasić jeden pożar, natychmiast gdzie indziej wybuchałyby następne dwa? Co by było, gdyby zapłonął cały świat? Dumałem nad mechanizmem, który mógłby doprowadzić do międzynarodowej epidemii ognia, i wtedy wpadłem na pomysł przenoszącej się z człowieka na człowieka choroby zakaźnej. Cierpiący na nią ludzie stawaliby w płomieniach... Uznałem, że to niezły myk. Odpowiedni, żeby oprzeć na nim powieść.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.