Kiedy w połowie lutego na jakimś portalu wschodnim przeczytałem, że gubernator ukraińskiego Zakarpacia zrzuca na Polaków winę za podpalenie tamtejszej siedziby mniejszości węgierskiej, pomyślałem: „Mój Boże! Kolejny polakożerca odezwał się na Ukrainie”. Sama myśl, iż jakiś Polak mógłby chcieć prowokować nienawiść między Węgrami i Ukraińcami, wydała mi się absurdalna. Ale od początku coś mi się tu nie zgadzało, przede wszystkim sylwetka samego gubernatora. Giennadij Moskal to postać znana, człowiek, który ratował Ługańsk przed putinowskimi rebeliantami. W 2015 r. posłany na Zakarpacie po sławnej i krwawej strzelaninie w Mukaczewie, jaką stoczyli nacjonaliści z Prawego Sektora z uzbrojonymi formacjami mafii. Moskalowi kazano przywrócić na Zakarpaciu jaki taki elementarny ład państwowy i rozpocząć walkę z przemytem narkotyków i samowolą nacjonalistów. Znany jest więc jako państwowiec i dzierżymorda, a to przecież coś kompletnie innego niźli polakożerca i fanatyk.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.