ROZMAWIAŁA Aldona Łaniewska-Wołłk POLSKIE RADIO
„Księga wyjścia” to rozmowy z ludźmi, którzy opowiadają o swoich doświadczeniach związanych z Marcem ’68. To bardzo różne historie: Żydów, którzy wyjechali z Polski i którzy zostali. Dlaczego zdecydował się pan na tę książkę? Przecież dużo już o Marcu napisano.
To był istotny kawałek mojego życia i domu, w którym się wychowałem, świata moich rodziców, który w pewnym sensie zniknął. Całe dzieciństwo słuchałem o różnych ludziach, którzy byli dla mnie jak legendy. Padały ich imiona, a tych ludzi nie było. Ale wiedziałem, że żyją. Całkiem nieźle ich znałem, chyba momentami za nimi tęskniłem. I nagle, gdy trochę podrosłem i zacząłem jeździć po świecie, zacząłem ich spotykać. Odnalazłem świat, o którym wiedziałem, że jest, ale nie miałem do niego dostępu. Postanowiłem, że należy dać tym ludziom głos. Nie tylko przyjaciołom moich rodziców. Wszystkim. Oni przeżyli straszne chwile odrzucenia, pozbawienia honoru, godności. A ponieważ to działo się tutaj, to myślę, że należy się polskiemu czytelnikowi wiedza na ten temat.
Historie z Marca to trochę inne doświadczenie niż doświadczenie pokolenia Holokaustu. W pana poprzedniej książce „Oskarżam Auschwitz” podkreśla pan wielokrotnie, że to były rodziny, w których się milczało. Tych opowieści nie było.
Były rodziny, w których się mówiło,i były rodziny, w których się nie mówiło. W tych pierwszych dzieci cierpiały od nadmiaru historii. W tych, w których się milczało, żyły w potwornym deficycie i czuły, że to temat, do którego nie wolno się zbliżać. Ale on był i traumatyzował na inny sposób. „Księga wyjścia” to zupełnie inna sytuacja. Nad Marcem nie wisi śmierć. Tu tkwi różnica. Aczkolwiek te wyjazdy – to było 23 lata po wojnie…
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.