Piotr Jaroszewicz zginął w 1992 r., a więc już w wolnej Polsce. Pan stawia tezę, że być może był to jednak mord polityczny. Jak to możliwe?
Wiadomo było, że Piotr Jaroszewicz pracował nad drugą częścią swoich wspomnień. Pierwszą opublikował w 1990 r. w formie wywiadu rzeki, który przeprowadził z nim Bohdan Roliński. Jaroszewicz sugerował, że wie dużo więcej, niż mówi w książce, i że być może tę wiedzę w przyszłości ujawni. Według jednego z synów po zabójstwie z gabinetu zniknęły notatki ojca.
Mimo to śledczy przyjęli, że mord miał charakter rabunkowy.
Moim zdaniem zbyt pochopnie. Z willi byłego premiera właściwie nie zginęło nic cennego. Nie stwierdzono śladów plądrowania, mordercy nie wzięli biżuterii, zostawili też nietknięte cenne obrazy. Jeden z synów przypuszcza, że być może zginęło kilka tysięcy dolarów, bo kilka dni wcześniej zwrócił je ojcu, ale nie ma dowodów, że te pieniądze padły łupem złodziei. Ofiarę torturowano przez kilka godzin, zmieniono jej koszulę, użyto bandaża. Z niezrozumiałych powodów Jaroszewiczowi zostawiono nieskrępowaną prawą rękę – jakby miał coś podpisać albo wskazać. Jedno jest pewne: zwykły napad rabunkowy z całą pewnością tak nie wygląda.
To wciąż zbyt małe poszlaki, by zabójstwo Jaroszewiczów łączyć z mordami politycznymi drugiej połowy lat 80.
To prawda. Ale są też inne. Mężczyzna, który w dniu morderstwa wyprowadzał psa w Aninie, widział, jak z willi Jaroszewiczów wychodzą trzy osoby: krótkowłosa kobieta i dwóch mężczyzn, w tym jeden wyjątkowo muskularny. Niemal identyczny opis znajdujemy w aktach śledztwa w sprawie zabójstwa ks. Stefana Niedzielaka. Kierowca ikarusa, który zeznawał w tej sprawie, twierdził, że w okolicy przystanku cmentarza Powązkowskiego wysadził trójkę pasażerów, w tym właśnie muskularnego mężczyznę i kobietę z krótkimi włosami. Z kolei gosposia w białostockich Dojlidach, gdzie 10 dni później zamordowano ks. Stanisława Suchowolca, zobaczyła feralnego wieczoru dwie lub trzy postaci niedaleko parafii.
Przypadek?
Możliwe, że tak. Ale jeśli do tych spraw dodamy tajemnicze śmierci w 1989 r. ks. Sylwestra Zycha oraz Anieli Piesiewicz, 82-letniej kobiety, którą bez powodu torturowano przez kilka godzin, krępując dokładnie w ten sam sposób, co ks. Jerzego Popiełuszkę, to trzeba sobie zadać pytanie, czy pod koniec lat 80. i na początku lat 90. nie istniało jakieś „komando śmierci”, które mordowało osoby z jakichś powodów niewygodne dla części ustępującej ekipy władzy.
Jaroszewicz nie był antykomunistą.
Ale dla wielu był niewygodny. W 1980 r. odsunięto go od władzy, w 1982 r. nawet internowano. On sam nigdy tego Jaruzelskiemu i Kiszczakowi nie wybaczył, podobno pałał chęcią zemsty. Sugerował, że ma o tej ekipie niewygodną wiedzę i że być może się nią podzieli…
Wróćmy do „komanda śmierci”. Prokuratura właśnie ustaliła, że w morderstwo Jaroszewiczów zamieszany był gang karateków.
To bardzo interesujące. We wszystkich wspomnianych przeze mnie przypadkach sprawcy działali wyjątkowo profesjonalnie. To nie byli zabójcy amatorzy. A ks. Niedzielak zginął od bardzo specjalistycznego ciosu karate. Złamano mu kark, wbijając kolano w plecy. Wiem, że to wszystko brzmi trochę jak scenariusz filmu sensacyjnego klasy B, ale to, o czym mówię, znajduje odzwierciedlenie w materiałach śledztwa.
Kto mógł stać za „komandem śmierci”?
Trudno powiedzieć. O ile w przypadku zabójstwa ks. Popiełuszki tropy prowadziły do najwyższych szczebli aparatu represji, o tyle zabójstwa z przełomu lat 80. i 90. wydają się już raczej formą zemsty jakichś niżej postawionych esbeków. Dlatego nie twierdzę bynajmniej, że stali za tymi działaniami Kiszczak i Jaruzelski. Pamiętajmy, że w okresie transformacji panował olbrzymi chaos. Dyscyplina służbowa się rozluźniała, także w Służbie Bezpieczeństwa. Tworzyła się esbecko -mafijno-gangsterska szara strefa, trochę taka, jaką znamy z filmu „Psy”.
Wróćmy do Jaroszewicza. Dlaczego mógł zginąć?
Zakładając, że był to mord polityczny, trzeba rozważyć kilka hipotez. Według jednej z teorii śmierć Jaroszewicza wiązałaby się z tajemniczym archiwum Hitlera. Otóż Jaroszewicz, jako zastępca dowódcy 1 Armii Wojska Polskiego, miał odkryć w Radomierzycach na Dolnym Śląsku 300 tys. teczek z materiałami Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy. Według niektórych przekazów znajdowały się tam materiały kompromitujące polityków wielu państw, m.in. Francji. Brzmi to nieprawdopodobnie. Ale faktem jest, że wszystkie osoby, które uczestniczyły w przejęciu archiwum, zginęły w dziwnych okolicznościach. W 1993 r. zamordowano Tadeusza Stecia, a w 1997 r. – gen. Jerzego Fonkowicza. Obaj towarzyszyli Jaroszewiczowi w 1945 r. w Radomierzycach. Sprawcy żadnej z tych zbrodni nie zostali odnalezieni.
Hipoteza „hitlerowskiego archiwum” jest realna?
Szczerze mówiąc, wydaje mi się dość fantastyczna. Trudno sobie wyobrazić, żeby w latach 90. archiwa sprzed prawie pół wieku odgrywały aż tak wielką rolę.
A inne hipotezy?
Jedna z nich prowadzi do dwóch innych tajemniczych śmierci PRL-owskich dygnitarzy. Jak wiemy, 28 marca 1947 r. w Baligrodzie w Bieszczadach zginął gen. Karol Świerczewski ps. Walter. W czasie strzelaniny z partyzantami UPA towarzyszył mu Jan Gerhard, którego później oskarżono o współudział w mordzie. Dwa lata przesiedział w więzieniu, ale go uniewinniono. Jedno jest pewne: był bezpośrednim świadkiem śmierci Waltera. Później został znanym dziennikarzem i posłem na Sejm. Gdy w 1971 r. pojawił się projekt powołania komisji do zbadania okoliczności śmierci Waltera, Gerhard chciał zeznawać. Nie doszło do tego. Przewodniczącego komisji napadnięto i wykradziono mu już niemal gotowy raport. Skądinąd wiadomo, że Gerhard pracował nad książką poświęconą zabójstwu Świerczewskiego. Nie zdążył jej dokończyć, bo w sierpniu 1971 r. sam został zamordowany.
Przyjęto wersję, że zabójstwo miało charakter rabunkowy. Sprawców zresztą skazano.
I prawdopodobnie słusznie. Jednak pewne pytania się pojawiają. Czy Gerhard miał wiedzę, której ktoś się obawiał? Walter był lansowany przez PRL-owską propagandę na bohatera i wybitnego dowódcę, w rzeczywistości był nieudolnym wojskowym, w dodatku nałogowym pijakiem. Nieustająco wszczynał awantury. Ponieważ został postrzelony w plecy, powstała teoria, że mógł zostać zabity przez polskich towarzyszy.
Jak ma się do tych teorii sprawa Jaroszewicza?
Już po zabójstwie Bohdan Roliński wydał książkę, która powstała na podstawie rozmów z byłym premierem. Oczywiście trudno zweryfikować zawarte w niej fakty, ponieważ rozmówca dziennikarza już nie żył. Według Rolińskiego Jaroszewicz opowiadał, że niedługo po wojnie uczestniczył w libacji alkoholowej z generałem NKWD Georgijem Żukowem i Świerczewskim. Pijany Żukow zdradził podobno Świerczewskiemu i Jaroszewiczowi tajemnice sowieckiego wywiadu. Miał m.in. opowiedzieć o akcji matrioszek, czyli podstawianiu przeszkolonych w Moskwie sobowtórów w miejsce polskich przywódców komunistycznych.
To możliwe?
Moim zdaniem nie. Po co w czasach stalinowskich Moskwa miałaby podstawiać w Warszawie sobowtórów, skoro polscy przywódcy i tak wykonywali wszystkie polecenia? Niemniej jednak to, że pijany gen. Żukow zdradził polskim rozmówcom jakieś tajemnice, jest zupełnie prawdopodobne. Zgodnie z tą hipotezą zarówno Świerczewski, jak i Jaroszewicz mieli zginąć, bo wiedzieli za dużo o tajemnicach radzieckiego wywiadu. Ale jest też teoria mniej fantastyczna. Jaroszewicz był wicepremierem w latach 1952-1970, a potem przez całe 10 lat epoki Gierka stał na czele rządu. Przez cały czas uchodził zresztą za człowieka Moskwy. Mało kto miał taką wiedzę o polskich towarzyszach jak on. Być może ktoś się tej wiedzy bał.
Dlaczego przez tyle lat nie udało się znaleźć sprawców jednego z najgłośniejszych zabójstw III RP?
Śledztwo, choć zakrojone na szeroką skalę, było tak nieudolne, że momentami ocierało się o matactwo. Jeden z policjantów wdepnął w ślady krwi, zamazując odbity ślad trampka. Do dowodów rzeczowych włączono niedopałek papierosa, później się okazało, że zostawił go przybyły na miejsce zbrodni policjant. Kompletna amatorszczyzna.
Myśli pan, że jest jeszcze szansa na wyjaśnienie sprawy Jaroszewicza oraz innych zbrodni politycznych okresu transformacji ustrojowej?
Szczerze mówiąc, jestem pesymistą. Upływ czasu i zacieranie śladów, a także specyfika spraw powodują, że wiele z nich zakończyć się może umorzeniem. Wiele hipotez pozostanie więc być może bez rozstrzygnięcia. Jednak czasem życie zaskakuje. Jeśli prokuratura rzeczywiście znalazłaby prawdziwych morderców Jaroszewiczów, być może przy okazji odkrylibyśmy część prawdy o schyłkowym okresie PRL-u. g
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.